Po sukcesie, jakim była lektura "W cieniu orła" Péreza-Reverte, postanowiłem bliżej przyjrzeć się pozostałym książkom, które Art Rage proponuje czytelnikom w swojej serii Przeszły/Ciągły. Zaintrygowany zarówno tytułem jak i blurbem (wiem, nie czytać, ale cóż ...), sięgnąłem po "Rok, w którym ..." i wyruszyłem w niesamowitą podróż po XVII-wiecznej Limie. I żeby od razu rozwiać wątpliwości, sprawiła mi ta pełna niespodzianek eskapada mnóstwo poznawczej i czytelniczej frajdy.
Na wstępie zaznaczyć wypada, że Santiago Roncagliolo w notce bibliograficznej stopuje zapędy tych z czytelników, którzy widząc na kartach powieści historyczne postaci, zechcieliby potraktować ją jako podręcznik historii wicekrólestwa Peru i wyjaśnia: "Jest to opowieść fikcyjna. Główne jej postacie zostały zmyślone, ale nawet te prawdziwe, tak jak pewne fakty i daty, zostały przetworzone zgodnie z prawami wyobraźni.". Tej ostatniej natomiast, trzeba przyznać, autorowi nie brakuje.
Zgodnie z hitchcockowską zasadą, a nawet idąc krok dalej, autor zaczyna swą historię nie od trzęsienia ziemi, ale od tytułowych narodzin diabła. To właśnie podczas służbowej wizyty, z jaką do klasztoru klarysek (gdzie, jak doniesiono, zakonnica powiła Szatana), udaje się młodziutki konstabl Świętego Oficjum, poznajemy Alonso Moralesa, głównego sprawcę zamieszania, które wkrótce ogarnie stolicę ówczesnej kolonii hiszpańskiej. I to właśnie Alonso będzie naszym przewodnikiem po mieście, w którym miesza się świętość i magia, w którym płoną stosy, na każdej ulicy stoi kościół, a w każdym zaułku działa lupanar, w którym bogactwo i przepych styka się z biedą, niewolnictwem, chorobami i ogólnym syfem. Nie tylko jednak w podróży po Limie będziemy towarzyszyć wyżej wymienionemu pacholęciu, ale i w jego duchowej przemianie, bo też i kolejne przygody sprawiać będą, że z oczu opadną mu łuski i ujrzy otaczający go świat takim jaki jest, a nie takim jakim chcieliby żeby go widział otaczający go ludzie na czele z wychowującą samotnie matką.
Roncagliolo wspaniale poprowadził główną postać. Poznajemy Alonso jako zahukanego maminsynka, podporządkowanego cechującemu się religijnym fanatyzmem inkwizytorowi. Chłopak za dobre przyjmuje sądy zakonnika i pomaga (choć nie lubi) prowadzić, wzbogacone wymyślnymi torturami, przesłuchania w imieniu Świętego Oficjum. Z czasem zaczyna składać puzzle faktów, kontestować rzeczywistość, sprzeciwiać się autorytetom i koniec końców staje się autonomiczną jednostką idącą przez życie pod żaglem własnych wyborów. Po drodze zaś dostaje się ostro po dupsku już przywołanemu tutaj fanatyzmowi i związanej z nim hipokryzji, a także rasizmowi, seksizmowi i paru innym - izmom. Dość powiedzieć, że facet, który uważa Indian i czarnoskórych niewolników za bez mała zwierzęta, kobiety za istoty gorszego sortu, a chodzenie do burdelu za grzech lekki (bo przecież: "Na swą obronę powiedzieć mogę, że pokładanie się z kobietami za pieniądze grzechem jest nader lekkim, ladacznice bowiem wielkiej szkody uczynić nie mogą. Ponadto opłata za taką usługę zmywa jej grzeszność"), pod koniec książki jest już zupełnie innym człowiekiem. Czy lepszym? Każdy oceni podług własnego światopoglądu.
Drugim bohaterem "Roku ..." jest Lima. Kulturowy, religijny, rasowy, językowy i obyczajowy tygiel, w którym ścierają się różne żywioły (czasem nawet dosłownie). Miasto intryg w którym o władzę i wpływy walczą świeccy i kościelni notable. Miasto tajemnic, w którym mniszka może zniknąć we wnętrzu czarnej karety i odnaleźć się, wypatroszona, za murami stolicy. Miasto stojące okrakiem nad przepaścią, będące areną walk obyczajowych konserwatystów i libertyńskiego wicekróla z jego dworem.
Ta książka wspaniale pokazuje, że instytucja modelowania życia społeczeństwa podług reguł, których od tegoż społeczeństwa rządzący wymagają, ale których sami przestrzegać nie chcą, ma długą historię (mam wynotowanych sporo cytatów, ale w ostatnim wpisie przesadziłem). Pełna jest też obyczajowych smaczków na temat hierarchicznej struktury ówczesnego społeczeństwa Limy. Ale przede wszystkim jest to fantastyczna przygodówka, w której sytuacja dynamizuje się z kartki na kartkę, a przed naszymi oczyma przewija się korowód: intryg, zdrad, uniesień serca, pojedynków i cudownych ocaleń. I dla tej czytelniczej frajdy, warto. A że przy okazji jest o czym pomyśleć ...
PS. Nie brak też w powieści czarnego humoru - "(...) Na stole leżał plik dokumentów: księga z prowadzonym przez nadzorcę
rejestrem racji żywnościowych wydawanych osadzonym, za które po wyjściu
musieli uiścić opłatę, chyba że zostaną skazani na stos – w takich
wypadkach nie pobierano należności, jako że dostatecznie wielka
przykrość i tak ich spotykała.".
Że tak tradycyjnie napiszę: miałem to w planach, ale teraz mam w planach bardziej. I tylko zechciej napisać, czy obecny jest realizm magiczny. Bo wolałbym, żeby nie był :P
OdpowiedzUsuńTylko troszeczkę.
UsuńRealizm magiczny, raczej nie, ale jednym z wątków jest zaadaptowana na potrzeby powieści historia prawdziwej świętej KK, Róży z Limy, więc siłą rzeczy mamy tu sceny, nazwijmy je roboczo, mistyczne. Przy czym moim zdaniem, autor wykorzystuje ten wątek, żeby zasiać w Alonso, a co za tym idzie i w czytelniku ziarno wątpliwości co do istoty świętości, jako takiej. Główny bohater, świadek niesamowitych wydarzeń wiązanych z Różą, stwierdza: Być może owa słynna burza, która przegoniła piratów, była tak naprawdę tylko przypadkiem. Fałszywe mogły być też cudowne ozdrowienia. A może my wszyscy jesteśmy równie szaleni jak ona, tak bardzo łakniemy spotkania z Bogiem, że nie umiemy odróżnić Go od majaczeń chorej dziewczyny.
UsuńW ogóle jeśliby ktoś chciał przyczepić tej książce łątkę antykatolickiej, to autor daje ku temu asumpt wskazując duchownych jako źródło występku. Tak tylko piszę :P
Brzmi cudownie. W takim razie ArtRage dostanie moje cztery dychy przy najbliższej okazji. I kolejna ich leżakująca książeczka na półeczce :P
UsuńTeraz poczułem wagę odpowiedzialności, tej najstraszliwszej, bo finansowej :P Jak tylko skończę Hena, to znów rozejrzę się po półeczce wydawnictwa. Z drugiej strony coraz częściej myśl mi ucieka do Botswany. Może czas odświeżyć znajomość z Mmą :D
UsuńJakiego Hena? ;)
UsuńWzbudziłeś we mnie zainteresowanie tą książką, za co pięknie dziękuję.
Och, proszę Cię. Mam post książkowy od początku roku, to jak wydam na targach na Roncagliolo, to mi nic nie będzie. A ArtRage ładnie schodzi na vinted, jakby mi się nie spodobało :P Botswana to bardzo dobry kierunek jest!
Usuń@Ania U góry strony jest gadżet "Aktualnie w rękach", gdzie, no cóż, obwieszam światu co właśnie czytam :D "Crimen", żeby niecnie wciągnąć Starszego w dyskusję wychodzącą poza "fajna" :P
Usuń@ZwL Mam kilka fajnych kierunków. Oby tylko nie trafić na zamulacza, który mnie czytelniczo wykolei na dłuższy czas, jak już bywało :(
Faktycznie, moje przeoczenie. Przepraszam. Zazdroszczę, że jeszcze czytasz - dla mnie ta uczta już się skończyła. ;)
Usuń@Ania a za co tu przepraszać?? :) No i czekam z czytaniem Twojego tekstu do końca lektury, bo już tak mam, że jak u kogoś przeczytam, to mi się później głupio ubiera w słowa te same wnioski. Mam bowiem wrażenie zżynania :D
UsuńNie ukrywam, że poczułam się zaintrygowana ;)
UsuńChiara76
@Chiara76 Jeśli chodzi o intrygi, to podczas lektury "Roku ..." powinnaś być usatysfakcjonowana :)
UsuńWobec tak entuzjastycznej recenzji nie mam wyjścia, trzeba przesunąć Diabła na bliższe pozycje. Z tej serii ArtRage jeszcze nic nie próbowałam, zobaczymy. Lima jest wystarczającym wabikiem, jak wieki temu u Llosy.
OdpowiedzUsuńZ tej serii jeszcze chwalone przez Bazyla W cieniu orła :) Innych na razie nie czytałem.
UsuńTylko u Reverte poważne sprawy za sprawą dosadnego języka i żądła ironii podane są z większym jajem. U Roncagliolo humor jest, ale raczej taki gorzki w smaku i podskórny.
UsuńPS. "Rok ..." pięknie też pokazuje, że pewne "mechanizmy" w polityce są niezmienne. Czytamy o wyborach przeoryszy w limskim zgromadzeniu cztery wieki temu, a mamy przed oczami USA AD 2025 i sprawę limitu kadencji na głowę :P
Zajrzałam do "Roku...", zapowiada się nieźle. Dobry materiał na audiobook. Trzeba tylko znaleźć czas na to tomiszcze.;)
UsuńAlbo nawet na słuchowisko :) W moje ręce też ostatnio dziwnym trafem dostają się książki zacne rozmiarowo, ale nie ubolewam, bo dobre, więc jak się wkręcę, to mam uciechy na dłużej :D
Usuń