Jak na dzieło noblisty przystało "Wiek żelaza" jest książką dobrą, acz nie aż tak dobrą jak się spodziewałem. Nie jest to jednak wina autora, tylko tematyki, którą wziął był na pióro.
Powieść jest listem, który Elisabeth Curren, emerytowana nauczycielka kapsztadzkiego uniwersytetu, pisze do swej, mieszkającej w USA, córki. Pisze, bo został na nią wydany wyrok śmierci (rak), pisze, bo rozpada się wszystko w niej i wokół niej (upada apartheid), a jedyną osobą, z którą czuje się w jakiś sposób związana jest właśnie, oddalone o tysiące kilometrów, dziecko.
Cóż z tego, że spragniona wysłuchania i odrobiny uczucia przygarnia pod swój dach lumpa. Lump u Coetzee'go jest tylko lumpem. Śmierdzi szczynami, pije i opieprza się, kombinując jak wydoić starą wariatkę, która ględzi coś do niego w swoim niezrozumiałym języku. Nie jest to ukryty, wykształcony romantyk, któremu się nie powiodło. Nie. Coetzee nie bawi się w takie gierki. On wali prosto z mostu.
A co poza tym? Z jednej strony jest "Wiek ..." historią rozkładu jednostki. Rozkładu fizycznego i psychicznego osoby wykształconej, aktywnej, pani swego losu, w miarę kolejnych ataków nowotworu, stającej się wrakiem, inwalidką nie mogącą ruszyć się dalej niż z pokoju do pokoju i otępiałą od środków przeciwbólowych. Samo to jest przykre, ale Coetzee idzie za ciosem i przygważdża bohaterkę dojmującą samotnością i wyobcowaniem. Tym cięższymi, że dopadają w tak niesprzyjających okolicznościach. Mieszkająca w wielkim domu Elisabeth jest zmuszona obserwować nie tylko swój upadek, ale również upadek systemu, w którym została wychowana. Dogorywanie władzy Burów, zbiega się i przeplata z dogorywaniem Liz. To na co do tej pory były zamknięte jej oczy ujawnia się z pełną siłą.
Język tego listu, jako że jego autorką jest osoba wykształcona, co więcej, profesor literatury klasycznej, jest dokładnie taki jak trzeba. Bez barokowych ozdobników, trafiający w sedno spraw, które są nim opisywane. Niemniej jednak autor używa symboli, które dla przeciętnego mieszkańca Europy są nieczytelne, chyba, że posiada on głębszą wiedzę na temat historii RPA.
Książka warta przeczytania, acz odrobinę egzotyczna w warstwie społecznej. Jeśli chodzi o psychologiczny obraz dogorywającej kobiety, to moim zdaniem Coetzee'mu wyszło bardzo dobrze. Nie czytać przy stanach depresyjnych. Może wbić jeszcze głębiej.
Powieść jest listem, który Elisabeth Curren, emerytowana nauczycielka kapsztadzkiego uniwersytetu, pisze do swej, mieszkającej w USA, córki. Pisze, bo został na nią wydany wyrok śmierci (rak), pisze, bo rozpada się wszystko w niej i wokół niej (upada apartheid), a jedyną osobą, z którą czuje się w jakiś sposób związana jest właśnie, oddalone o tysiące kilometrów, dziecko.
Cóż z tego, że spragniona wysłuchania i odrobiny uczucia przygarnia pod swój dach lumpa. Lump u Coetzee'go jest tylko lumpem. Śmierdzi szczynami, pije i opieprza się, kombinując jak wydoić starą wariatkę, która ględzi coś do niego w swoim niezrozumiałym języku. Nie jest to ukryty, wykształcony romantyk, któremu się nie powiodło. Nie. Coetzee nie bawi się w takie gierki. On wali prosto z mostu.
A co poza tym? Z jednej strony jest "Wiek ..." historią rozkładu jednostki. Rozkładu fizycznego i psychicznego osoby wykształconej, aktywnej, pani swego losu, w miarę kolejnych ataków nowotworu, stającej się wrakiem, inwalidką nie mogącą ruszyć się dalej niż z pokoju do pokoju i otępiałą od środków przeciwbólowych. Samo to jest przykre, ale Coetzee idzie za ciosem i przygważdża bohaterkę dojmującą samotnością i wyobcowaniem. Tym cięższymi, że dopadają w tak niesprzyjających okolicznościach. Mieszkająca w wielkim domu Elisabeth jest zmuszona obserwować nie tylko swój upadek, ale również upadek systemu, w którym została wychowana. Dogorywanie władzy Burów, zbiega się i przeplata z dogorywaniem Liz. To na co do tej pory były zamknięte jej oczy ujawnia się z pełną siłą.
Język tego listu, jako że jego autorką jest osoba wykształcona, co więcej, profesor literatury klasycznej, jest dokładnie taki jak trzeba. Bez barokowych ozdobników, trafiający w sedno spraw, które są nim opisywane. Niemniej jednak autor używa symboli, które dla przeciętnego mieszkańca Europy są nieczytelne, chyba, że posiada on głębszą wiedzę na temat historii RPA.
Książka warta przeczytania, acz odrobinę egzotyczna w warstwie społecznej. Jeśli chodzi o psychologiczny obraz dogorywającej kobiety, to moim zdaniem Coetzee'mu wyszło bardzo dobrze. Nie czytać przy stanach depresyjnych. Może wbić jeszcze głębiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."