"Daisy Fay ..." to druga po "Smażonych ..." przeczytana przez mnie powieść Fannie Flagg. Potwierdza ona moją opinię o tym, że słodko - gorzkie historie snute przez autorkę wymykają się szufladce z napisem "literatura kobieca". "Daisy ..." bardzo mi się podobała i pochłonąłem ją w dwa dni ;)
Książka to pamiętnik amerykańskiej nastolatki, tytułowej Daisy Fay, pisany na przestrzeni kilku lat (1952 - 59) i opisujący wszystko co "Stokrotkę" otacza. 11-letnia na początku powieści Daisy jest: osóbką, którą cechuje "życiowa" inteligencja, o nieprzeciętnym poczuciu humoru, bystrą obserwatorką, która bierze życie takim jakie jest. Poznajemy typowe dla jej wieku i pokolenia troski i radości, poznajemy galerię nieprzeciętnych osobowości, z którymi styka się na przestrzeni tych opisanych 7 lat, śmiejemy się, kiedy wpada w kolejną kabałę i współczujemy kiedy dotyka ją jakieś nieszczęście. Gdzieś w tle jawi się nam amerykańskie Południe lat 50-tych. Pełne strachu przed Czerwonymi i kolorowymi, ksenofobów spod znaku KKK i zwykłego kołtuństwa.
Bardzo miło spędziłem czas z tą książeczką. Zaliczyłbym ją do tych optymistycznych. Nie śmiesznych, bo mimo, że śmiałem się przy niej wielokrotnie, to jednak, tak jak w życiu śmiech często przekształcał się w "oczupocenie". Polecam.
ps. No bo jak tu się nie uśmiechnąć? "Babcia Pettibone zgarnęła pulę w bingo i miała atak serca. Zabrali ją do Szpitala Baptystów i powiedzieli, żeby nie paliła, bo w pokoju są butle z tlenem, ale babcia schowała we włosach jednego camela i jak wszyscy wyszli, zapaliła. Wysadziła w powietrze wszystkie okna w prawym skrzydle szpitala. (...)".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."