czwartek, 9 października 2008

"Jonathan Strange i pan Norrell" Susanna Clarke


Doprawdy nie wiem, co sprawiło, że tak strasznie wciągnęła mnie powieść pani Clarke. Czyżby powrót angielskiej magii trwał do dzisiaj i rozciągnął się na Polskę, jako element zjednoczej Europy? ;) Chyba tak, bo magia "Jonathana Stange'a ..." spowodowała, że książkę czytałem wykorzystując każdą wolną chwilę (np. zrywając się o brzasku, kiedy to moja żona wraz z latoroślą śpią najmocniej i mogę oddać się lekturze).
Mamy początek XIX wieku, czasy panowania Jerzego III, którego, z powodu domniemanej choroby psychicznej, zastępuje regent - syn Jerzy. Wszystko w zgodzie ze znaną nam historią. Na karcie powieści pojawiają się żyjące w opisywanej epoce postaci i rozgrywają rzeczywiste wydarzenia, ale... No właśnie, musiało być jakieś "ale", bo skąd by się wzięła etykietka "fantasy", przypięta powieści? W przypadku książki Clarke tym "ale" jest magia. Magia, która praktykowana w wiekach średnich, u progu XIX stulecia zdaje się być na Wyspach zapomniana. No, może zapomniana to zbyt wielkie słowo, bo przecież istnieją stowarzyszenia magów - teoretyków, których członkowie roztrząsają na swych spotkaniach różne wydarzenia z historii magii i ich wpływ na obraz współczesnej im Anglii.
Tymczasem do Londynu przybywa, nikomu nie znany, pan Norrell. Jest magiem praktykującym, a za punkt honoru postawił sobie restaurację brytyjskiej magii. Z pomocą dwóch hochsztaplerów udaje się mu dostać na salony i w krótkim czasie zostać współpracownikiem rządu. Niestety jego ultraintrowertyczna natura staje na przeszkodzie powrotowi magii, który był sobie wymarzył. Wtedy na arenie
pojawia się drugi mag - Jonathan Strange. To wokół tych dwu postaci kręcić się będzie w tej książce wszystko.
Opowieść jaką snuje Susanna Clarke rozkręca się powoli, ale z każdą przeczytaną stronicą wciąga coraz bardziej. Dobrze, że miałem dostęp do kompletu tomów, bo szczerze mówiąc, nie zazdroszczę tym, którzy musieli czekać na ciąg dalszy. Autorka wykreowała świat niby znany, ale tak splątany z nieznanym, czymś co wymyka się naszemu postrzeganiu, że aż intrygujący i jednocześnie niepokojący. Zaludniła go krwistymi postaciami i zaplątała ich losy w zgrabny supełek. Dodając po szczypcie: romansu, rywalizacji, intryg, mistycyzmu i krwawych kawałków, upichciła całkiem przyjemne danie. Danie zaznaczyć należy dla czytelnika dorosłego. Dlaczego?
Po pierwsze, bo ja wiem, "gotyckość" świata przedstawionego. Elfy nie są tymi znanymi z
Tolkiena honorowymi, świetlistymi istotami. To szuje, które dla zabawy, czy własnych interesów potrafią zrzucać dzieci z wieży na bruk lub wypruć flaki i powiesić na nich ich właściciela. Również elementy bajkowe przypominają raczej nieuładzone, wczesne bajki Grimmów, a nie, znane z Disneya, landrynkowe wersje. Po drugie humor. Wplątany w fabułę i bardzo aluzyjny, wyskakujący znienacka na człowieka i powalający.
Pochłonąłem i nie żałuję, bo czytało się dobrze. Książka ma parę minusów (np. zakończenie), ale przeważają plusy i dlatego tym razem daruję sobie wytykanie usterek. Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."