Gdzieś przeczytałem, że Stefan Grabiński powinien pozostać przy krótkiej formie, bo jest to zdecydowanie jego domena. Po lekturze pierwszej jego powieści, jestem w stanie przychylić się do owego zdania.
"Salamandrze" mam do zarzucenia rwącą się fabułę. Tak naprawdę jest to, wg mnie, zlepek kilku nowel połączonych w całość. Często Grabiński wprowadza tropy, które wiodą donikąd, co powoduje u czytelnika dezorientację. Poza tym powieść jest próbą wtłoczenia w czytelnika olbrzymiej wiedzy o okultyzmie i wiedzy tajemnej jaką Grabiński posiadał. Autor szaleje z ilością tytułów dzieł i nazwisk ludzi zajmujących się czarami i alchemią. Sama zaś fabuła oparta jest na kompilacji voodoo, pogańskich bogów i dużej ilości łaciny w wykrzykiwanych zaklęciach - troszkę to miejscami śmieszne.
A jednak powieść zainteresowała mnie. Dlaczego? Z prostej przyczyny. Na jej kartach znalazłem wymienioną dużą ilość źródeł, z których korzystałem przy pisaniu pracy licencjackiej i nie tylko takich. Przekonało mnie to (jak i niektóre fragmenty powieści) do tego, że Grabiński był "fachowcem" w tym o czym pisał i podniosło w moich oczach, mimo braków warsztatowych, rangę "Salamandry".
Polecam zatem, nie jako powieść, ale jako przyczynek do dalszych badań nad rzeczami tajemnymi i źródło tytułów lektur na ten temat. A jest w czym wybierać: "Nowe Ateny" Chmielowskiego, "Postępek prawa czartowskiego...", Pogrom czarnoksięskich błędów..." itd. Mnie osobiście zabrakło "Zielnika magicznego" Syreniusza, ale skoro Grabiński wolał powoływać się na Paracelsusa, cóż... jego wola ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."