Przy lekturze "Rysia..." zastanowiłem się, cóż takiego jest w prozie Vonneguta, że po każdą kolejną jego książkę sięgam bez strachu "spodoba się, czy nie spodoba?". I doszedłem do wniosku, że czynnikami, które o tym decydują, są dla mnie: nietuzinkowe postacie (w przypadku "Rysia..." np.: ojciec, znajomy Hitlera i "oszukany" malarz, czy sam Rudy Waltz, tytułowy Rysio, który w wieku 12 lat zostaje podwójnym mordercą), niezwykłe pomysły fabularne i, w mojej skromnej skali, dość chore poczucie humoru.
"Rysio snajper" to opowieść o winie i karze w ich absurdalnym wymiarze. Autor pokazuje, jak głupi, szczeniacki wybryk może zmienić nasze życie, przylepić nam etykietkę, która przez długie lata określać będzie, kim jesteśmy i jak żyjemy. To również antymilitarystyczne wystąpienie autora, który protestuje nawet przeciwko wymyślonej przez siebie, zupełnie nieszkodliwej (jeśli chodzi o promieniowanie), bombie neutronowej. W końcu to głos w sprawie narkomanii, która w opisywanych latach powojennych była w USA usankcjonowana, można by rzec, terapeutycznie i zawitała do wielu gospodyń domowych, by w końcu rozplenić się w całym społeczeństwie.
"Rysia..." podsumowałbym jako przyzwoity, prozatorski miszmasz dwóch filmów: "Zabaw z bronią" oraz "Requiem dla snu". Nie polecam czytelnikom "obrażalskim", bo Vonnegut to straszny cynik i czasem potrafi swoimi żarcikami "obrazić uczucia", o co w naszym kraju nietrudno.
Nie jestem pewna, czy cynik, czy po prostu jest ludzkością nieco rozczarowany i daje temu wyraz w swoich książkach.
OdpowiedzUsuńTak czy siak mam podobnie jak ty - lubię jego książki i tyle.