Od czasu świetnej "Rzeki tajemnic", pan Lehane plasuje się wysoko na mojej prywatnej liście twórców thrillerów, jak zwykło się nazywać te najbardziej mroczne i krwawe kryminały. No, dreszczowców po prostu. Dlatego też, sięgając po "Gdzie jesteś ...", zdawałem sobie sprawę, że wymagania mam duże i książka może im nie sprostać. A, gdzie tam! Lawirowałem, jak tylko mogłem, unikając obowiązków domowych i o wiele częściej odwiedzając świątynię dumania, byle tylko ..., no, dwie, trzy, karteczki w spokoju przeczytać.
Opisywana książka, to kolejna część cyklu o parze detektywów - Patricku Kenzie i Angeli Gennaro. I ze wstydem przyznać muszę, że mimo iż książki Lehane'a lubię, to kawałki wspomnień, co jakiś czas (na szczęście rzadko), wypływające na powierzchnię, a odnoszące się do poprzednich części, kompletnie nic mi nie mówiły. Ot, przypadłość rozwleczonych w czasie cyklów, w miksie z moją nędzną pamięcią. Całe szczęście sprawa zniknięcia 4-letniej Amandy, wokół której kręci się akcja, jest zamkniętą całością i nieznajomość wcześniejszych przygód nie stanowi przeszkody w lekturze.
Niełatwa to była lektura, dla ojca (z co prawda niewielkim stażem), którym jestem. Zaginięcie małego dziecka, to bowiem rzecz, o której chcąc nie chcąc, co jakiś czas się myśli. I myśl tę odsuwa od siebie jak najdalej, starając jednocześnie zapewnić pociechom maksymalne bezpieczeństwo. Tymczasem autor bezlitośnie opisuje, jakie niewielkie szanse, ma taka mała istotka, w starciu z całym złem tego świata. Na tym jednak nie koniec, bo Lehane ustami bohaterów stawia ważne pytanie o istotę rodzicielstwa i stosunek prawa do niego. Czy lepiej zostawić dziecko zaniedbującej je, ale biologicznej, matce, czy też oddać obcym ludziom, którzy zapewnią dziecku normalny dom? I czy można plunąć na paragrafy, które bronią tej pierwszej opcji?
"Gdzie jesteś ...", to książka wzbudzająca emocje, z naprawdę niejednoznacznie nakreślonymi postaciami i wielką dawką napięcia. Mistrzowsko poprowadzony wątek sensacyjny, wspaniale opisany Boston, a właściwie jego zaułki i speluny oraz coś więcej. Coś, co zmusza do zastanowienia na jakim świecie żyjemy, skoro może się w nim wydarzyć to, co opisano w książce.
PS. Czytając cały czas miałem podskórne wrażenie, że już gdzieś, coś... Okazało się, że wcześniej oglądałem reżyserski debiut Bena Afflecka pod tym samym, co książka, tytułem.
Nie wiem czy bym dała radę przeczytać jeśli tak dosłownie opisywane są uczucia dziecka - za bardzo mnie to wzrusza.
OdpowiedzUsuńTo nie tak. Sytuacja jest opisywana od strony poszukujących, więc brak jest opisów uczuć dziecka. Brak jest w ogóle informacji o Amandzie, oprócz okruchów jakie serwują detektywom najbliżsi. Ale to właśnie ten brak jakiegokolwiek śladu pozwala postawić się w roli rodzica i poczuć tą straszną niepewność i niemoc.
OdpowiedzUsuń