Kolejna przeczytana ze stosiku książka i niestety kolejne rozczarowanie. Wielkie. Na tyle wielkie, że zastanawiałem się nad przerwaniem lektury. W końcu jednak dobrnąłem do końca i spokojnie mogę stwierdzić - nie podobało mi się w tej książce nic. Poruszana tematyka, styl, a już szczególnie bohater.
Książka pana Niklewicza miała chyba w zamyśle posłużyć satyrycznemu przedstawieniu meandrów waszyngtońskiej administracji oraz brudów i machlojek świata polityki i biznesu, ze szczególnym uwzględnieniem fundacji charytatywnych i pomocy, jaką USA oferują światu. A ponieważ autor chciał również zabrać głoś w sprawie rasizmu, bohaterem uczynił Antoniego K., polskiego imigranta spod Łomży, który w skutek wypadku zamienia się w Murzyna. Zostaje też obdarowany, zgodnie ze stereotypem, wielkim penisem, co, jak się później okaże, będzie dla książki bardzo istotne. Całość zaś, to, porównywana do "Kariery Nikodema Dyzmy" (moim zdaniem niesłusznie), historia niespodziewanego awansu społecznego.
Powiem wprost, autor nie odkrywa Ameryki. Przynajmniej przed średnio zorientowanym w świecie czytelnikiem, który, podobnie jak ja, w minimalny wprost sposób zainteresowany jest polityką. Pobieżne i bardzo "przy okazji" opisy struktur władzy w USA oraz sposobu ich funkcjonowania, zamieszczone w "Niezwykłej karierze ...", spokojnie można znaleźć w internecie. Tam też można poczytać o wszelkich przekrętach związanych z Białym Domem. I to krócej, bez "satyrycznej" otoczki. Bo sama książka, miast być satyrą na powyższe tematy, jest tak naprawdę opowieścią o pewnym prymitywie.
Tu dochodzimy do bohatera, którego przygody sprowadzają się do dupczenia, picia alkoholi wszelakich oraz rozmyślań o cycach i dupach. Gdybyż łóżkowe przygody w pewnym momencie nie wzięły góry nad przesłaniem książki. No i gdyby nie były jeszcze tak totalnie schematyczne. Jak po raz piąty czytałem tekst: "Ostrożnie, bo ja nigdy z Murzynem", to zgrzytałem zębami. Aha, niejako przy okazji winduje się Antoni coraz wyżej na społecznej drabinie, by w końcu zostać senatorem USA. Dodać tu należy, że przez cały czas trwania tego procesu, postać w żaden widoczny sposób nie ewoluuje.
No i styl. Proszę Państwa, żeby z prezydenta Busha zrobić czereśniaka spod Łomży, a z prawie wszystkich kobiet (czy białe one, czy czarne) śwarne dziewuchy, to jednak trzeba zacięcia. Wszystkie dialogi pisane na jedno kopyto. No i to "he he he", które wygłasza każdy rozmówca Antka. Może to drobiazg, ale u mnie przelal czarę goryczy.
Kończę, nie polecając, bo im dłużej nad tą książką myślę, tym więcej minusów mi sie przypomina, a nie lubię się rozpisywać :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."