środa, 18 marca 2009

"Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki" reż. Steven Spielberg

"Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki", to film, w którym się zdawało. Harrisonowi Fordowi, że jest młodzieniaszkiem, dysponującym sprawnością sprzed ćwierćwiecza i rozsiewającym taki sam, co wtedy, męski urok. Stevenowi Spielbergowi, że przez połączenie "Bliskich spotkań ..." z postacią kultowego archeologa, stworzy coś na miarę "starej" trylogii. Niestety, obejrzałem i mogę potwierdzić, że tylko się zdawało.
Stany Zjednoczone, rok 1957. Okres hooverowskiego polowania na czerwone czarownice i dziesiąta rocznica incydentu w Roswell. Na słynną Strefę 51 napada, w celu odnalezienia tytułowej czaszki, banda sowieckich sołdatów, pod dowództwem Rasputina w spódnicy (Blanchett). Do współpracy zostaje zmuszony, wyciągnięty z bagażnika jednego z aut, doktor Jones. Pomaga, ale jak to on, daje w spektakularny sposób (na miarę swojej sześćdziesiątki) dyla. Cała reszta, to przepychanki między obydwoma obozami, złych Ruskich i ekipy staruszka Indiego.
Nowy "Indiana ..." nie ma tego czaru co poprzednie części. Miast kina przygodowego, dostałem dänikenowski, średnich lotów, filmek sf, w którym tylko od czasu do czasu pojawia się ślad hitu lat osiemdziesiątych (scena pościgu w dżungli). Gwoździem do trumny było takie stężenie niemożliwego, że urwał się mój kołek do zawieszania wiary. Są granice. A ucieczka przed wybuchem jądrówki w zamkniętej lodówce te granice przekroczyła.

3 komentarze:

  1. film zwyczajnie... nudził. Nawet nie pamiętam, czy obejrzałam do końca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznaję. Zasnąć na nim, nie grzech :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądałam, nie taki zły, coś mi się w nim podobało, jak oglądałam, pamiętam to wrażenie, ale nie pamiętam, co to było dokładnie...

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."