wtorek, 17 marca 2009

"Na brzegu" Ruben Gallego


Każdy system ma swój sposób na, ja to się dziś mówi, osoby niepełnosprawne. Od definitywnych rozwiązań Spartan, po dające możliwość funkcjonowania, kosmiczne wynalazki (wózki, komputery), we współczesnych państwach rozwiniętych. Gallego w swojej drugiej*, autobiograficznej książce pokazuje, w jaki sposób osoby kalekie traktował "opiekuńczy" system sowiecki.
Oto pokój sowieckiego domu starców. Tak, tak, starców, bowiem dzieci nierokujące szans na wyzdrowienie, które przekroczyły odpowiednią cezurę wiekową, trafiają z domów dziecka, właśnie do takiej umieralni dla staruszków. To w tym pokoju, w znacznym stopniu sparaliżowany Ruben i jego chory na miopatię kompan - Misza, prowadzą dziwne dialogi o otaczającym ich świecie. Misza jest nauczycielem, Ruben uczniem, który przed śmiercią przyjaciela powinien przemóc wrodzony debilizm i umieć poradzić sobie bez pomocy innych.
Gorzka to lektura, pełna konstatacji na temat nieludzkiej rzeczywistości, w której stwierdzenia: "Kim my właściwie jesteśmy, żeby nas karmić?", albo: "Wierzysz w sprawiedliwość? (...) No to naprawdę jesteś durniem.", wypowiadane przez cynika Miszę, dają obraz tego, jakie jest miejsce bohaterów w systemie. Tu nie ma dobrych i złych, są mądrzy i głupi. Ci pierwsi mają wszystko, drudzy - nic i dlatego warto być w tej pierwszej grupie. I przyjaciele są. Mają olej i sól do chleba, czekoladki i lekarstwa, zakazane w placówce: wódkę i czajnik. Wszystko co potrzeba by trwać, wbrew zapijaczonym lekarzom, wbrew chamskim analfabetkom, nie wiedzieć czemu nazywanym niańkami. Ale to trwanie ma tylko jeden cel, udaną próbę samobójczą, która skończy męki, niepotrzebnego z punktu widzenia chłopców, istnienia.
Mimo że przerażająca w swej wymowie, to jednak "Na brzegu" jest książką dość wtórną i znacząco uładzoną w stosunku do debiutu, a przez to, w moim odczuciu, mająca mniejszą "siłę rażenia". I nawet próba udekorowania jej dramaturgicznymi wstawkami (akt I i III), które zresztą uważam za zupełnie zbędne udziwnienie, nie jest w stanie tego zmienić. Niemniej jednak, człowiek cały czas zastanawia się, kim mógłby zostać Misza, gdyby dostał od życia takie możliwości jak choćby, przywołany w tekście książki, Stephen Hawking?

*Pierwsza to wydane po polsku po raz pierwszy w 2002 roku "Białe na czarnym".

2 komentarze:

  1. Dzięki tej recenzji przypomniałam sobie, że kiedyś czytałam tę książkę, choć ewidentnie wyparłam to z pamięci. Masz rację - przerażająca. I przyznam się, że to jedna z niewielu chyba książek, których nie dokończyłam z powodów, które mi chluby nie przynoszą - po pierwsze to nagromadzenie cierpienia i okrucieństwa było nie do zniesienia, po drugie książka napisana jest nie najlepiej. Czyli trochę hipokryzja: mogę czytać Sołżenicyna i Warłama Szałamowa, opisujących rzeczy równie straszne, ludzi niszczonych podobną sowiecką machiną - bo jest to świetnie napisana literatura. Trochę to nieetyczne, zapewne, wyżej stawiać wartość samej prozy nad jej przekaz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem z czego to w sumie wynika. Może z tego, że miało być "od serca", a więc bez literackich ozdobników. Owszem, wzmacniało to przekaz w pierwszej książce, ale w drugiej już troszkę razi. Bo warsztat, bez względu na tematykę, powinien być coraz lepszy.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."