wtorek, 21 kwietnia 2009

"Misja" reż. Roland Joffé


Przez przypadek dowiedziałem się, że publiczna "Jedynka" wyświetlać będzie jeden z moich ulubionych filmów, czyli "Misję" Rolanda Joffé, a że od czasu ostatniego oglądania minęło trochę czasu, pomyślałem: "Czemu nie odświeżyć?". Ponieważ jednak "ludzkie" godziny w TVP1, zdominowało arcyważne wydarzenie kurturalne, czyli wręczenie czegośtam komuśtam, a ja jednak rano do pracy, w ruch poszedł odtwarzacz i gazetowa płytka DVD. Tym sposobem i wilk syty (film obejrzałem) i owca cała (się wyspałem). Ale wracając do meritum...
Dla tych, którzy nie wiedzą o czym to. Mamy XVIII wiek, a dwie kolonialne potęgi: Hiszpania i Portugalia, dzielą się strefami wpływów na terenie łupieżczo eksploatowanej Amazonii. Tubylcy, czyli Indianie Guarani padają ofiarą łowców niewolników, bądź też giną od kul białych przybyszów. Jednocześnie zakon jezuicki podejmuje na wspomnianych terenach działalność misyjną, próbując ratować zarówno dusze jak i byt autochtonów. W tym czasie, przybywa do Asunción wysłannik Stolicy Piotrowej, kardynał Altamirano (Ray McAnally), który ma rozstrzygnąć o być albo nie być, już powstałych ośrodków misyjnych. I to właśnie jego list do papieża, obrazujący zastałą sytuację, jest punktem wyjścia, do opowiedzianych przez reżysera zdarzeń. Jest oczywiście w filmie, oprócz historii, która stanowi tło, miejsce na wielkie namiętności. Idealizm peregrynującego do Indian ojca Gabriela (Jeremy Irons) i siła jego miłości, czy duchowa przemiana najemnika i bratobójcy, kapitana Mendozy (Robert de Niro), dopełniają obrazu całości.
Ja wiem, że "Misję" cechuje pewien infantylizm, szczególnie w spojrzeniu na działania Towarzystwa Jezusowego i ich efekty. Wiem, że niektóre rzeczy uproszczono, a niektóre wyeksponowano tak, by bardziej do widza przemówiły. Ale załóżmy, że istniał grający na oboju braciszek, który chciał dla Guarani dobrze i tak mocno tego pragnął, że gotów był stanąć przeciw całemu, złemu światu dzierżąc jedynie monstrancję. Załóżmy, że łotr wejrzał w siebie, stał się dobry i zaczął odkupywać swe winy. I dajmy się porwać opowieści o nich.
Śmiem twierdzić, że Joffé stworzył film piękny. Poczynając od cudownych zdjęć Chrisa Mengesa, które świetnie oddają piękno Amazonii, po wspaniale ilustrującą poszczególne sceny muzykę Ennio Morricone. A Mendoza wracający po swój, ciągnięty w ramach pokuty, tobół ze zbroją, który odcina litościwa ręka brata Fieldinga (Liam Neeson), za każdym razem robi na mnie wrażenie. Ja sobie jeszcze kiedyś powtórzę a Wam polecam.

3 komentarze:

  1. A dlaczego miał by nie istnieć? :) Pewnie, że pewne rzeczy w filmie mogą być uproszczone, by uczynić film "łatwiejszym" do przyswojenia, ale myślę, że jakkolwiek by nie było - film się broni, broni się znakomicie. Też jest jednym z moich ulubionych :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świat jest tak dużym miejscem, że nie ma takiej rzeczy, której by w nim nie było;) Tym bardziej może istnieć i Gabriel (choć niektórzy odbiorą go jako naiwnego idealistę, to w gruncie rzeczy także postać bardzo zdyscyplinowana, surowa, w pewien sposób bardzo realistycznie patrząca na świat, co razem stanowi nietypowe połączenie, wskazujące na spory fanatyzm), jak i Rodrigo (on się tak naprawdę wcale nie zmienia, był i jest tym samym wojownikiem, którego tylko na jakiś czas wyparł, jednak gdy z powrotem bierze broń do ręki, wygrywa - wraca "do siebie", przestaje udawać kogoś, kim nie jest, ale tym razem walczy o coś, o co warto walczyć - to bardzo wielkie zwycięstwo, zwłaszcza dla kogoś, co do kogo wiadomo, że mieczem wojuje i od miecza zginie). Obie te postaci są równie mało prawdopodobne, co prawdziwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to miło, że ktoś sięga po moje ramotki :) Zgadzam się, że są na Ziemi rzeczy, o których ... itd. I wierzę, że zakonnik z jajami siadł i zaczarował muzykalnych, jak się później okaże (ach, te: Gabriel's Oboe i Ave Maria Guarani Indian, a oni go nie poczęstowali strzałką z dmuchawki. Wierzę też, że zbir zepchnął swoje żądze na dno duszy i stanął w obronie niewinnych. I dlatego tak lubię ten film :)

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."