"A Janek skończył Harvard!" Czyż takie zdanie, rzucone mimochodem podczas towarzyskiego spotkania, nie robi odpowiedniego wrażenia? Bo przecież Harvard, to równoważnik trampoliny do świata wielkich ludzi i jeszcze większych pieniędzy. Stylowe sweterki z godłem uczelni i takież krawaty. A jeszcze, daj Bóg, było się członkiem Phi Kappa Duppa, no, to już jak złapać Stwórcę za piętkę. I wszystko byłoby cacy, gdyby w ten sielankowy obraz nie wdarł się swoim "Recydywistą" Kurt Vonnegut. Wdarł się i z ironicznym uśmieszkiem na twarzy, zburzył mit.
Walter F. Starbuck, główny bohater, a raczej antybohater, jest w chwili kiedy go poznajemy - nikim. Dokładnie. Żona go odumarła, syn zerwał kontakty, a on sam jako staruszek i najmniej znany aferzysta, w słynnej Watergate, kończy odsiadywać wyrok w Federalnym Zakładzie Poprawczym dla Dorosłych Niższego Stopnia Zagrożenia. Nie byłoby w tym może nic specjalnego, gdyby nie fakt, że Walter jest harvardczykiem. Co prawda trafia na uczelnię nie z "urodzenia", a z kaprysu bogatego protektora, ale jednak. Powinien być skazanym na sukces. A tu pupa blada, bo Starbuck jest nieudacznikiem jakich mało. Świadczy o tym wszystko. Począwszy od otrzymanej z łaski posady, przez przypadkowy i epizodyczny udział w waszyngtońskich rozgrywkach, aż po kres książki, który znaczy kolejny, mimowolny przekręt.
"Recydywista" pokazuje jednostkę bezwolną, w całości ukształtowaną przez innych i przez system. W ironiczny sposób portretuje świat wielkiej polityki i biznesu. Śmieszy, ale równocześnie przeraża. Iście vonnegutowska pozycja.
A która pozycja napisana przez Vonneguta nie jest iście vonnegutowska?
OdpowiedzUsuńOj, tam, czepiasz się :D "Rzeźnia ..." jest inna.
OdpowiedzUsuńHaha, no to muszę sięgnać po te iście vonnegutowskie, bo do tej pory czytałam tylko "Rzeźnię..."
OdpowiedzUsuń