Drzewo i dziecko to odwieczny tandem. Nie wiem czy na konary wpycha nas atawistyczny impuls, chęć udowodnienia sobie czegoś, wspinaczkowa frajda, czy też smaczne owoce. Oczywiście to ostatnie w przypadku drzew owocowych. Takich jak jabłonka. Na przykład jabłonka Eli, którą w napisanej i zilustrowanej przez siebie książeczce, przedstawia młodemu czytelnikowi Catarina Kruusval.
Łaziliście po drzewach? Pamiętacie swoje ulubione? Ja tak. Przede wszystkim czereśnie, bo uwielbiam. "Dzikuska" za stodołą dziadków, wysoka ponad dach, którą wujo ku mojemu ubolewaniu obdzierał z całych gałęzi ("bo przecież odrosną"), a która dawała owoce słodkie jak miód. Druga, w sadzie chrzestnego, po której mogłem łazić z zamkniętymi oczami. Przepyszne "dębówki" u dziadkowych sąsiadów, chronione przez właścicielkę i udzielane tylko wtedy, kiedy na wakacje zjeżdżał wnuczek i zapraszał kumpli na ucztę. Myślicie, że korzystaliśmy z nich tylko wtedy :D A jabłonki? Jabłonki też były. "Śmietanka", która stała się dostępna dla nas, dzieciaków, po tym jak wiatr wywrócił ją na bok, a ona dalej owocowała, rodząc wspaniałe, musujące owoce. Wujkowa "ananasówka", rozłożysta jak baobab, po której śmigaliśmy pod koniec lata, zrywając pachnące owoce dla kuzynek z Krakowa. Ech...
"Jabłonka Eli", to jednak nie tylko historia o roli drzewa w życiu mieszkającej, w domu z ogródkiem, rodziny. Owszem, jest tu mowa o ulubionych gałęziach do siedzenia, o huśtawce zawieszonej na konarze, o pysznych jabłkach, które zrywa się jesienią. Kiedy jednak drzewo zostaje złamane przez wichurę, wkraczamy w opowieść o przyrodzie, która co roku zatacza koło, o stałości pewnych, takich jak pory roku, rzeczy i o tym, że strata może w rezultacie przerodzić się w coś nowego, dobrego. Jak nowa jabłoń zasadzona na miejsce starej.
Bazylku, ja sobie zaglądam w Twoje recenzje i notuję co ciekawsze pozycje, bo dziecinki znajomych rosną i będą koniecznie potrzebowały książeczek:) Trafiłam na pisemko Ryms, o książkach dla dzieci - nowe, dopiero 5-ty numer się ukazał. Dzisiaj tylko przeglądałam, ale zapowiada się obiecująco. Na stronie ogłaszają konkurs na recenzję książki dla dzieci, a Ty byś się nadał, więc podsyłam linkę:)
OdpowiedzUsuńhttp://www.ryms.pl/
Poluję na "Rymsa", ale na razie brak okazji na wyjazd do dużego miasta, a u mnie na wiosce bez szans. Tu panowie z pewnej firmy nie zostawiają nawet dodatków (książki, filmy) do gazet, bo to przecież wieś i nie zejdą :( A co do konkursu... Chyba się nie skuszę. W końcu to konkurs na recenzję, a moje teksty nimi nie są. Choć nagrody fajne, a dentysta Play-Doha kusi, bo Barti kiedyś wspominał :) No, zobaczymy :D
OdpowiedzUsuńJa urzędowałam na orzechu włoskim, pisałam tam pamiętnik i ryłam napisy w korze.
OdpowiedzUsuńAgnes Orzech u dziadków też był, nawet łatwo dostępny, bo się nisko rozgałęział, ale nie cieszył się powodzeniem, bo OIDP łaziły po nim mrówki. A o ryciu było nie wspominać, bo się jakiś ekolog czepi :D
OdpowiedzUsuńBazylu, w Rymsie mają opcję prenumeraty - koszt przesyłki 5zł. Można też zamówić numery archiwalne, które są nieco tańsze, a na spróbowanie się nadadzą. Sama się nad tym zastanawiam, bo przeczytałam już prawie cały najnowszy numer i myślę, że warto:)
OdpowiedzUsuńA co do recenzji - przecież piszą, że lepiej krótkie i z pomysłem, to przecież takie jak Twoje:)