Kiedyś, w zamierzchłych czasach, w ramach ukulturalniania ludu pracującego polskich wsi, po siołach jeździły nysy, albo inne wynalazki automobilowe, którymi przewożono projektor i parę taśm. Organizacja seansu trwała krótko. W remizie, świetlicy SKR-u albo w zwykłej stodole, rozwieszano prześcieradło, podłączano prąd do maszyny i dawaj... Ale to nie moje czasy. Moja bowiem młodość przypadła na erę video. Mechanizm jednak był ten sam. WDK (Wiejski Dom Kultury) miał na stanie telewizor 21'' i odtwarzacz, nieznanej wówczas marki, Onkyo, na którym to sprzęcie organizowano pokazy filmowe. Pamiętam jak z utęsknieniem oczekiwało się charakterystycznego ogłoszenia na słupie energetycznym, z którego chciwym wzrokiem spijało się tytuły, bo puszczano co najmniej dwa, filmów na sobotę. Skąd ten przydługi wstęp? Otóż, pewnego razu, słup zapowiedział "Tylko dla twoich oczu" i było to moje pierwsze spotkanie z agentem 007.
Poprzednie zdania nie powinny Was wprowadzić w błąd. Nie jestem jakimś strasznym fanem przygód tworu Iana Fleminga. Musicie jednak zroumieć, że na bodajże 10-latku, spotkanie z napakowanym cudownymi gadżetami superszpiegiem, zrobiło ogromne wrażenie. Na tyle duże, że błagał kumpla, którego ojciec dysponował ww. sprzętem, by dopuścił go na drugi, prywatny domowy seans, tylko dla wybrańców. No, ale do rzeczy...
Dzięki mojej galopującej sklerozie odświeżyłem sobie wczoraj, jak się okazuje, raz już oglądane, "Casino Royale". Nowy James w osobie błękitnookiego Daniela Craiga, nowa formuła, pozbawiająca późniejszą chlubę MI6 prawie wszystkich nieprawdopodobnych zabawek i powrót ku początkowi kariery Bonda, składają się na wybuchową i, mimo gadżeciarkich ograniczeń, równie widowiskową, jak poprzednie części, całość. Aktor grający główną rolę stał się młodym Bondem, zauroczonym dopiero co otrzymanymi dwoma zerami, omylnym i aroganckim. Psem na baby, twardzielem z początkami późniejszego cynizmu (słynne "The bitch is dead now"). Wielkie brawa, bo choćby dla tej roli warto "Casino ..." obejrzeć.
Ale oczywiście nie tylko. Są bowiem jeszcze piękne kobiety (Eva Green), superbryki (Aston Martin DBS), piękne krajobrazy (Czarnogóra). Jest walka z superinteligentnym czarnym charakterem Le Chiffre'm (Mads Mikkelsen) oraz sceny mrożące krew w żyłach, z których pościg za mistrzem parkouru Sebastienem Foucanem, zrobił na mnie kolosalne wrażenie.
To oczywiście tylko teleexpresowy skrót, a resztę znajdziecie w samej, 2,5 godzinnej produkcji.
Mam w pracy, naprzeciwko, kolegę, wielbiciela Bondów, Bazyl, wiesz, który to.
OdpowiedzUsuńJak już i ja i on obejrzeliśmy "Casino", zawzięcie kłóciliśmy się na temat nowego (bo wtedy był najnowszy) Bonda. On konserwatysta, więc gromy ciskał, że nie taki, że nie podrywa, że nieelegancki, że martini pija nie takie, że pedałek (??), że to, że tamto.
Trudno mi było odpierać te zarzuty, bo ja mniej oblatana w Bondach, ale jedno miałam na swoją obronę. Nowy Bond ma po prostu przepiękne niebieskie oczy.
Moja słabość, pięta achillesowa i już.
Ale to początki Bonda, który dopiero "wypracowuje" swoje nawyki. Mnie się podobało. Brak ogłady, rozbite ryło, i zakrwawiona koszula. A najbardziej:
OdpowiedzUsuń- Wstrząśnięte czy zmieszane?
- Mam to w dupie!.
Zamach na świętość? Być może, ale wg mnie zamach jak najbardziej udany :D
PS. A dlaczego pedałek???
A dla mnie Daniel Craig ma aparycję tragarza portowego i za cholerę mi na Bonda nie pasuje :-) Ach, Piercie Brosnanie, gdzieżeś Ty? W "Mamma Mia", wiem ;-)
OdpowiedzUsuńOdpowiedź na PS:
OdpowiedzUsuńCytatem:
"No i panie Craig...widziałeś Pan klatę Seana albo Pierce'a?- włosy tam są a nie krem po depilacji...:)"
Czyli chyba chodziło o metro, nie homo, sorry :)
Casino jest jak dla mnie rewelacyjne, i spowodowało że uwierzyłem w "nowego" Bonda. Niestety następna część (Quantum Of Solace) jest wg mnie krokiem w złą stronę.
OdpowiedzUsuńhanyszka Na temat męskiej aparycji na moim blogu dyskutował nie będę. Zresztą i poza, także :)
OdpowiedzUsuńAgnes No to ja też jestem metro i to naturalny, bez kremów. No, ale w filmie powinno się mieć co się lubi :D
sl3dziu Kłantum też do powtórki, bo już niewiele pamiętam :)
Oglądałam wiele Bondów, choć nie wszystkie i właściwie większość mi się podobała, jakoś tak spełniała moje oczekiwania co do tego, jak powinien wyglądać film o agencie 007. "Casino" było inne, ale spodobało mi się zdecydowanie właśnie z uwagi na te poczatki i powiew świeżości :)
OdpowiedzUsuńmnie też się podobał "zamach na świętość" (mam to w dupie), bo - niestety- jest to zwrot którego aż nazbyt często używam, tak często, że podczas oglądania mój Ka. śmiał się, że Bond mnie cytuje.
OdpowiedzUsuńA do znawców Bondowych przygód się nie zaliczam, do wielbicielek już prędzej - chyba tylko dwóch filmów nie widziałam (nie pamiętam których. A zresztą nieważne, w d... to mam)
Nie wiem dlaczego, ale mój wczorajszy komentarz się nie zapisał :| Powtórzę więc, że Danile Craig wg mnie jakoś przystojny specjalnie nie jest (Bazylu, masz rację, dyskusje o męskiej apracyji lepiej zostawić kobietom ;) ). Casino podobało mi się bardziej niż Quantum, jakieś takie bardziej estetyczne i ładne było. W Quantum te pustynie, kurz, piach, pot ;)
OdpowiedzUsuńDo pięknych krajobrazów Casino dołożyłabym jeszcze Wenecję. Jeden fragment rozbawił mnie niemal do łez - jak to Bond sam siebie dzielnie reanimował w samochodzie wg wskazówek ekipy z Londynu ;)
Craig ma specyficzna aparycję. Brosnan był jednak zbytnio cukierkowy, a aktorstwo Craiga jest na poziomie (nie mówię tylko o roli agenta) i generalnie tchnęli (wraz z reżyserem) w Bonda "świeżość". Nie pamiętacie już tych znikających samochodów, owszem gadżet jest nieodłączna część "sagi", ale nie absurd! Dla mnie po tych dwóch Bondach Craig plasuje się zaraz po Connery'm. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń