Wszyscy lubią Shreka i zwierzątka z "Madagaskaru", ale świat animacji nie kończy się na produkcjach Pixara. Poza granicami krainy masowej rozrywki i pastelowych kolorków, są inne, mniej barwne światy. Ot, choćby ten, przedstawiony w koreańskiej megaprodukcji pt. "Sky Blue", znanej też jako "Wonderful Days". Niestety słowo megaprodukcja odnieść można, w tym konkretnym przypadku, jedynie do rozmachu audiowizualnego, który w żaden sposób nie kryje pustki fabularnej i totalnej sztampowości scenariusza. Jak to w moich stronach mawiają. ot, takie gówienko w sreberku.
Ziemia, rok 2142. Ludzkość rozpirzyła co miała rozpirzyć, wydobyła co miała wydobyć, zanieczyściła co się tylko dało i z Planety Matki pozostał syf. Populację stanowią dwie grupy: Ecobanie, Übermensche żyjący w czerpiącym energię z zanieczyszczeń (sic!) mieście i Marranie, niewolnicy, tania siła robocza, słowem - czerń. Ci ostatni traktowani jak bydło, zaczynają organizować ruch oporu. Na tle narastającego konfliktu kwitnie tymczasem trudne uczucie dwójki głównych bohaterów. Shua, wygnaniec z Ecobanu, samotny wojownik o tytułowe błękitne niebo i Jay, mająca widoczne z tysiąca mil rozterki moralne, strażniczka miasta, są przyjaciółmi z dzieciństwa. Rozdzieleni przed laty przez tego trzeciego, zazdrośnika i złego chłopca, Simona, spotykają się podczas jednej z inwigilacyjnych akcji Shui, który w imię lepszej sprawy kradnie dane z superkomputera w Ecobanie. No, a potem... sterta banału, nudy i patosu z ogromną przewagą tego ostatniego, w wykonaniu jednych z najbardziej papierowych postaci jakie dane mi było w życiu oglądać.
Co zatem pozostaje? Rewelacyjne połączenie tła w wysokogatunkowym 3D oraz klasycznej, charakterystycznej dla japońskiego anime, animacji postaci, co nie powinno dziwić, bo nad filmem pracowano lat siedem. Miejscami odrobinę pompatyczna, ale całkiem przyjemna ścieżka dźwiękowa. I... i to chyba byłoby wszystko. Trochę mało, ale dla wzrokowców jest kilka scen, które potrafią utkwić w pamięci.
Ziemia, rok 2142. Ludzkość rozpirzyła co miała rozpirzyć, wydobyła co miała wydobyć, zanieczyściła co się tylko dało i z Planety Matki pozostał syf. Populację stanowią dwie grupy: Ecobanie, Übermensche żyjący w czerpiącym energię z zanieczyszczeń (sic!) mieście i Marranie, niewolnicy, tania siła robocza, słowem - czerń. Ci ostatni traktowani jak bydło, zaczynają organizować ruch oporu. Na tle narastającego konfliktu kwitnie tymczasem trudne uczucie dwójki głównych bohaterów. Shua, wygnaniec z Ecobanu, samotny wojownik o tytułowe błękitne niebo i Jay, mająca widoczne z tysiąca mil rozterki moralne, strażniczka miasta, są przyjaciółmi z dzieciństwa. Rozdzieleni przed laty przez tego trzeciego, zazdrośnika i złego chłopca, Simona, spotykają się podczas jednej z inwigilacyjnych akcji Shui, który w imię lepszej sprawy kradnie dane z superkomputera w Ecobanie. No, a potem... sterta banału, nudy i patosu z ogromną przewagą tego ostatniego, w wykonaniu jednych z najbardziej papierowych postaci jakie dane mi było w życiu oglądać.
Co zatem pozostaje? Rewelacyjne połączenie tła w wysokogatunkowym 3D oraz klasycznej, charakterystycznej dla japońskiego anime, animacji postaci, co nie powinno dziwić, bo nad filmem pracowano lat siedem. Miejscami odrobinę pompatyczna, ale całkiem przyjemna ścieżka dźwiękowa. I... i to chyba byłoby wszystko. Trochę mało, ale dla wzrokowców jest kilka scen, które potrafią utkwić w pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."