czwartek, 15 października 2009

"Po słowiczej podłodze", "Na posłaniu z trawy" Lian Hearn


Był kiedyś taki czas, kiedy na hasło: "Shogun leci!", ulice i dróżki polskich miast i wsi wyludniały się w tempie stuningowanego TGV. Panie, przed ekranami teleodbiorników, omdlewały na widok Chamberlaina, a panowie chłonęli egzotyczną urodę Lady Mariko i podniecali się knowaniami niecnego Toranagi. Cóż, można powiedzieć, że serial w reżyserii Jerry'ego Londona robił kiedyś w kraju nad Wisłą furorę. Czy zatem, osadzone w realiach podobnych do feudalnej Japonii, fantasy, autorstwa Lian Hearn, powtórzy sukces powieści Clavella i jej ekranizacji. Cóż, zobaczymy, bo Universal Pictures już wykupiła prawa do ekranizacji pięcioksięgu. Wracając jednak do meritum ...
Potrzebowałem lektury umilającej czas. Ponieważ wschodnie klimaty lubię, a wzmianka o walkach szogunów, ninja, burzliwych erupcjach uczuć wszelakich oraz okładkowe porównania do "Władcy pierścieni" brzmiały zachęcająco, sięgnąłem po, jak początkowo sądziłem, trylogię, a jak się ostatecznie okazało, pięcioksiąg, pióra wzmiankowanej wyżej Australijki. Sięgnąłem, przeczytałem dwa tomy i mam dylemat moralny. Bo z jednej strony coś mnie do dalszej lektury ciągnie (pewnikiem niezdrowa ciekawość "co dalej"), z drugiej, wiem, że w kolejnych tomach nihil novi i raczej nie będę zadowolony z kontynuacji. "A czemuż to?", spytacie. A temuż.
1. Światowi przedstawionemu brakuje rozmachu. Kilka arystokratycznych rodów, kilka miast, sztuka, która mam wrażenie sprowadza się, w tejże pseudojapońskiej krainie, do jednego malarza. Ot, taki grajdołek, gdzie wszystko się kotłuje.
2. Główny bohater, wkurzający mnie na maksa małolat, uważający się, dzięki genetycznie nabytym zdolnościom i utwierdzony w tym przekonaniu przez otoczenie, za bógwico, a w rzeczywistości, chwiejny w swych poglądach jak brzózka na wietrze szczawik.
3. Jakaś taka ślamazarność akcji. Niby dużo się dzieje, niby dylematy moralne ogromniaste, niby trup się ściele gęsto, ale jakoś tak to wszystko wyhamowane przez zachwyty łabądkiem na tafli jeziora i innymi takimi. Ja rozumiem, że autorka wzoruje się "na dyskretnych i oszczędnych pociągnięciach pędzla" japońskich mistrzów, ale nie zawsze oszczędność jest wskazana :)
Na razie zarzuciłem lekturę z myślą, że cykl Hearn dostanie ode mnie jeszcze jedną szansę. Taką na 100 stron kolejnego tomu. Zobaczymy, czy będzie ich więcej, czy też będzie to granica kończąca przygodę z Takeo i resztą ekipy.

7 komentarzy:

  1. Pamiętam tę książkę, moja znajoma ją uwielbiała (należy jej to wybaczyć ;)), a mnie bardzo się podobał pierwszy tom i dwa kolejne były tym większym zawodem. Ale niestety pamięć zawodzi, nie mam pojęcia, co w "Po słowiczej podłodze" było takiego fajnego, czego w kolejnych częściach zabrakło. Jedyne co, to pamiętam, że stwierdzałam, że można by tę historię na pierwszym tomie zakończyć jako zamkniętą całość, nie pchać się dalej w te romanse, zazdrości i niuanse.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam 4 i bardzo mi się podobało, piątego nie czytałam, bo czekałam na jego wydanie, a jak się doczekałam to jakoś już nie sięgnęłam.:))

    OdpowiedzUsuń
  3. liritio No właśnie, strasznie jednostajny rytm ma ta, jakby nie było, długaśna opowieść. Może jak odpocznę, to się z tego rytmu wybiję i będzie lepiej :)
    clevera Ale nie miałaś wrażenia, że brak tej sadze rozmachu, a postaci plątają się po zbyt małej planszy? I jakoś nie mogłem się do tych właśnie postaci przekonać. Zero empatii :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Bo jak Australijka pisze o Japonii, to może chce naśladować japońską manierę pisania (styl, no) - to a propos punktu 3.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie mocno zawiodła ta historia. Żadnego bohatera nie mogłam polubić na tyle, żeby mu kibicować, wszyscy oni jacyś tacy letni, ani ziębią ani grzeją. Historia też bez rewelacji, nie potrafiłam się wciągnąć. Mimo to przeczytałam trzy tomy, choć trzeci zmęczyłam po to tylko, żeby domknąć całość. Myślę, że lepiej wziąć się za coś wywołującego większe emocje :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeczytałam trzy, kolejne dwie nabędę i przeczytam, gdy tylko w wersji kieszonkowej wyjdą (jeśli w ogóle).
    Podobało mi się bardzo! Nie mogłam się oderwać :) Rozmachu rzeczywiście tam nie ma, ale nie sądzę, żeby to była wada; w ogóle mi to do głowy nie przyszło podczas lektury. Jak dla mnie wszystko jest tam na swoim miejscu - no ale drugiego "Shoguna" w tych książkach nie szukałam ;)
    Naprawdę jest na okładce porównanie do "Władcy..."? :|

    OdpowiedzUsuń
  7. Agnes Blurb wspomina o stylu przywodzącym na myśl oszczędność japońskich mistrzów, czy jakoś tak, więc coś jest na rzeczy :)
    mandzuria Takoż i ja domknę, ale tak zerkam na półkę i zerkam i coraz to inne rzeczy mi w łapki wpadają. Ale przed wypadem do biblio (szykuję skok po jesienny stos) muszę. Inaczej, podejrzewam, przepadło.
    germini A mnie nie przypadła do gustu i już. Jest porównanie :) I do Sapkowskiego (sic!) i do Le Guin :D

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."