wtorek, 27 października 2009

"Ysabel" Guy Gavriel Kay


O "Sarantyńskiej mozaice" G.G. Kaya słyszałem już dość dawno, w większości w superlatywach, ale, choć oba jej tomy goszczą na półce mojej biblioteczki, jakoś było mi z nimi nie po drodze. Kiedy więc zobaczyłem w publicznej bibliotece "Ysabel" i porównałem powieści objętościowo, stwierdziłem, że rzeczona książka stanowi szybszy sposób na poznanie autora. Błąd! Może i było szybciej, ale nie przekonało mnie do Kaya na tyle, by w najbliższym czasie poznać Sarancjum, czy cokolwiek innego. Choć ponoć warto.
Po przeczytaniu pierwszego rozdziału w moim mózgu otworzyły się dwie szufladki. Pierwsza oznaczona hasłem Gaiman, druga - Rowling. Bo jakie niby się miały otworzyć, kiedy czytam o tym, jak normalny, kanadyjski piętnastolatek wpada nagle, jak śliwka w kompot, w sam środek świata, który istnieje gdzieś obok nas i jest... No, jaki? No, pewnie że czarodziejski i niesamowity. Znacie? Znamy. Od tej pory Ned, bo tak ma na imię nasz bohater, będzie mierzył się z przeciwnościami losu, przeciwnikami wyposażonymi w ekstra zdolności, a niejako przy okazji poznawał rodzinne tajemnice (nie mówiłem - Gaiman, Rowling?). A wszystko to w oprawie pięknej i ładnie opisanej Prowansji.
Skoro tak fajnie, to pojawia się pytanie, czemu jestem na nie. Bom za stary, a książka ta dla pacholąt w wieku Neda najwyraźniej pisaną była. Fabuła prosta i mimo że mówiąca o rzeczach ważnych, czyli o roli i sile ustnych przekazów w historii oraz o miłości, której niestraszny upływ czasu, to jednak troszkę nudna. Wrażenie to potęguje ponadto straszna enigmatyczność snutej bajędy, w której niby wszyscy coś wiedzą, ale nikt nic nie powie, a jak już, to w starożytnym i zapomnianym języku, który znają tylko druidzi sprzed tysięcy lat. Dialogi męczące (te wszystkie wporzo i w ogóle) i, podobnie jak dylematy Neda, dość infantylne. Jednym słowem, przemianę chłopca w mężczyznę mam już chyba za sobą, a czytanie o tym procesie w wieku "chrystusowym" nie jest już tak fajne, jak mogło by być 15 lat temu.
"Ysabel" to poprawna "przygodówka" dla nastolatków. Jest wakacyjna miłość i odrobina magii, są sytuacje zagrożenia i bliska osoba do uratowania, a przy okazji jest też trochę przemyconych informacji na temat południowej Francji i jej dziejów. Nie ma za to szału. A może jest, tylko, jak już pisałem, ja na linii czasu odskoczyłem już zbyt daleko od kreseczki z podpisem "piętnastolatek"?

3 komentarze:

  1. Z Kay'em spotkałam się póki co tylko raz: przeczytałam "Ostatnie promienia słońca" i byłam nimi zachwycona. Celtowie, Wikingowie, nowa religia. Książka podobała mi się ogromnie. Teraz na półce czeka na mnie "Tigana", ponoć jego najlepsza książka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Caitri Tu też są Celtowie, Rzymianie, druidzi etc., ale mimo to... A żona chwaliła Sarancjum, że dobre. Primo, trzeba słuchać swej lepszej połowy, a nie za siakimiś Izabelami się, kurka, rozglądać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie nie nie! Tak nie można! ;) Zacząłeś od najgorszej książki Kaya, po której człowiek nie ma ochoty na sięganie dalej i przez to może nigdy nie zaznajomić się z Sarantyńską Mozaiką, która jest jedną z najpiękniejszych książek, jakie w życiu czytałam :) Serio. Więc zapomnij, że Kayowi zdarzył się taki wypadek przy prazy jak "Ysabel" (nawet tego nie skończyłam...) i daj szansę Mozaice :)

    Caitri, mnie "Tigana" zawiodła trochę, miała przeolbrzymi potencjał, ale gdzieś po drodze autor chyba nie miał pomysłu na fabułę... To na pewno dobra książka, ale miałam mocno wyśrobowane oczekiwania i końcem końców oceniłabym na 4. Polecam Mozaikę, po raz drugi :)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."