Dawno, dawno temu, kiedy słowo pirat nie kojarzyło się z nielegalnymi ebookami, divxami, mp3 i softem, Wojciech Witkowski powołał do życia jedną z bardziej charakterystycznych postaci polskiej literatury dziecięcej - pirata Rabarbara. Ta, kultowa już dziś, postać, dorobiła się na przestrzeni lat licznego grona fanów, którzy czytali jej dzieje w "Płomyczku", czy słuchali ich w radiu. Dzięki wydawnictwu BIS, możemy naszym pociechom zaprezentować tego nietuzinkowego bohatera, którego przygody w idealny i niepowtarzalny sposób zilustrował Edward Lutczyn.
Jeśli spodziewacie się krwawych jatek, zombie i ludzi z głowami ośmiornic, to znaczy, że trzy części "Piratów z Karaibów" urobiło Waszą opinię o przygodach tychże ludzi morza i czeka Was srogi zawód. Rabarbar to bowiem pirat niezwykły. Nie rzeza, nie pali z bandoletów, nie sieka, nie gwałci. Za to: zjada wielkie ilości grochówki na wędzonce, strzela do wrogów z pomidorów i arbuzów, a jak pali, to nie wrogie okręty, a jedynie przedni tytoń, bądź, w czasach kryzysu, grochowiny. Nawet piratem Rabarbar zostaje z musu, bo nie mogąc wytrzymać pod jednym masztem z kapitanem Octem, którego wredota przejawia się choćby w przemianowaniu statku na "Kaczy Kuper", wypowiada służbę i zostaje bez zajęcia. I dopiero małżonka poddaje mu zbawczą myśl, dzięki której nasz bohater staje się tym, kim dziś jest.
Humor sytuacyjny, zabawy słowem (Bretończyk po fasolsku, he, he), wyraziste postacie, ilustracje i tematyka czynią z tej pozycji prawdziwą gratkę dla małoletnich fanów korsarskich opowieści. I choć nie wiem jak książkę przyjmuje płeć piękna (w końcu to o piratach), to mogę powiedzieć, że my z Bartim mamy w planach kupno kolejnej części.
Jeśli spodziewacie się krwawych jatek, zombie i ludzi z głowami ośmiornic, to znaczy, że trzy części "Piratów z Karaibów" urobiło Waszą opinię o przygodach tychże ludzi morza i czeka Was srogi zawód. Rabarbar to bowiem pirat niezwykły. Nie rzeza, nie pali z bandoletów, nie sieka, nie gwałci. Za to: zjada wielkie ilości grochówki na wędzonce, strzela do wrogów z pomidorów i arbuzów, a jak pali, to nie wrogie okręty, a jedynie przedni tytoń, bądź, w czasach kryzysu, grochowiny. Nawet piratem Rabarbar zostaje z musu, bo nie mogąc wytrzymać pod jednym masztem z kapitanem Octem, którego wredota przejawia się choćby w przemianowaniu statku na "Kaczy Kuper", wypowiada służbę i zostaje bez zajęcia. I dopiero małżonka poddaje mu zbawczą myśl, dzięki której nasz bohater staje się tym, kim dziś jest.
Humor sytuacyjny, zabawy słowem (Bretończyk po fasolsku, he, he), wyraziste postacie, ilustracje i tematyka czynią z tej pozycji prawdziwą gratkę dla małoletnich fanów korsarskich opowieści. I choć nie wiem jak książkę przyjmuje płeć piękna (w końcu to o piratach), to mogę powiedzieć, że my z Bartim mamy w planach kupno kolejnej części.
Rabarbar to ulubiony pirat mojego dzieciństwa. Pamietam, że jakaś gazetak drukowała jego historie w odcinkach i z wielkim zapałem sledziłam ją w kazdym numerze :)
OdpowiedzUsuńW ogóle nie znam, w ogóle!
OdpowiedzUsuńPewnie się zapoznam, jak Krzyś dorośnie :)
No popatrz, a my to własnie z Młodym czytamy wieczorami :-) Młody rechocze jak dziki podczas lektury. Dialogi z Barbarą: "Jak by ci kto pomógł, to by ci dopomógł" - przednie.
OdpowiedzUsuńpeek-a-boo A ja już niestety jak przez mgłę :)Ale trafiła się okazja...
OdpowiedzUsuńAgnes, hanyszka Między innymi po to są dzieci, żeby poczytać to na co się nie miało czasu, albo czego nie było, jak sami nimi byliśmy :D
O! my go też kochamy. Nie wiem co mi odbiło i kilka lat temu wydałam Burzliwe dzieje siostrzeńcowi. Ażeby mnie pokręcił reumatyzm za karę, noo. Ale drugiej części NIE DAMY! NIE!
OdpowiedzUsuń