Jeśli człowiek dysponuje dwoma kanałami telewizji publicznej (z czego jeden śnieży), to sami wiecie, że naoglądać się raczej nie naogląda. No, chyba że kocha polskie seriale, wtedy może się raczyć do woli, a potem wystartować w teleturnieju wiedzy o nich, co przyniesie mu pieniądze i mołojecką sławę. Ale ja nie o tym... Raz na jakiś czas TVP robi mi przyjemnego psikusa i w ludzkiej porze puszcza kino akcji made in Hongkong. I tak, w zeszły piątek, publiczna "Jedynka" uraczyła mnie "Zbroją Boga", filmem z którym wiążą się miłe dla mnie, młodzieńcze wspomnienia.
W 1981 roku święcił triumfy Dr Jones Jr z zapamiętaniem poszukujący zaginionej Arki. W sześć lat później podobny pomysł wykorzystał Jackie Chan i stworzył postać azjatyckiego Indiany o niewyszukanym mianie Asian Hawk. Główny bohater "Zbroi ...", podobnie jak jego hollywoodzki kolega, zajmuje się znajdowaniem artefaktów, przy czym jest o wiele bardziej przyziemny i bezcenne przedmioty sprzedaje na licytacjach. Dzieje się tak do czasu, kiedy znalezionym przez niego mieczem, będącym częścią tytułowego rynsztunku, zainteresuje się guru pewnej, Bardzo Złej Sekty. Na jego rozkaz zostaje porwana niegdysiejsza narzeczona Hawka, a on, jak to w takim razach bywa, ruszy jej, choć z oporami, bo proszony o to przez jej obecnego absztyfikanta, na pomoc.
Jak "Zbroja ..." wytrzymała próbę czasu? Cóż, nadspodziewanie dobrze. Nie było może szału, jak przy pierwszym seansie, który odbył się (na wideo), w domu kumpla pod nieobecność jego rodziców i był zakrapiany pitymi z nakrętek trunkami z barku ojca, ale... Ale wciąż znajduję w nim to, co urzekło mnie przed blisko ćwierćwieczem. Humor sytuacyjny, popisy kaskaderskie (Jackie większość niebezpiecznych scen kręcił sam, bez dublerów) i FX-y nie skażone pracą stacji graficznych, przednie sceny walki pomimo typowego dla lat osiemdziesiątych podkładu dźwiękowego (trzaskanie packą na muchy w połeć mięsa), a każda doprawiona jakąś scenką "do śmichu". I nawet to, że wszyscy jeżdżą Mitsubishi jakoś nie przeszkadza.
Na koniec wypada dodać, że film przeznaczony jest dla fanów gatunku, żeby wszyscy ci, którzy są przyzwyczajeni do dzisiejszego kina rozrywkowego, nie byli rozczarowani po obejrzeniu tej "starożytnej" produkcji.
A były na końcu wpadki? ;)
OdpowiedzUsuńAgnes No jak nie, jak tak. Wpadki i wypadki. W tym jeden naprawdę groźny, kiedy Jackie przeskakuje między dwoma wysokimi murami, korzystając z pomocy gałęzi rosnącego między nimi drzewa. Niestety gałąź nie wytrzymała :(
OdpowiedzUsuń