wtorek, 22 grudnia 2009

"Eryk" Terry Pratchett


Jak to dobrze, że Pratchetta można czytać w tę i z powrotem oraz na wyrywki, bo tak się jakoś zakręciło, że ze stosu, na którym leżał "Eryk" i "Czarodzicielstwo", wziąłem tego pierwszego, który jak się okazało, wcale taki pierwszy (w stosunku do rzeczonego "Czarodzicielstwa"), nie był. Po przeczytaniu pierwszych stron i jednej wzmiance, która uzmysłowiła mi, że czytam nie po kolei, podszedłem do stosu i już, już sięgałem... "Nie", pomyślałem, "za dobrze się zaczyna, żeby to przerywać". I wchłonąłem pratchettowską wersję "Fausta".
"- Panie, a ten struś?! - Widzisz pan, chciałem wielkiego ptaka i patrz pan, co mi cholera dała!". Ta puenta z popularnego wicu, dotycząca trzeciego życzenia, które miała spełnić złota rybka, najlepiej wyjaśnia, że czasem lepiej jest nie żądać zbyt wiele, bo z realizacji takiego żądania może wyniknąć kłopot. Wielki kłopot, na miarę strusia, albo, co gorsza, końca (czy też początku) wszechświata.
Tytułowy Eryk to młodociany i wielce pryszczaty demonolog, który podczas próby ściągnięcia demona mającego spełnić trzy życzenia odmieniające jego (Eryka, nie demona) życie, sprowadza do czarodziejskiego kręgu Rincewinda. Maga, który jak wiadomo nie może odmienić własnego życia, więc... Sami rozumiecie. Nici z władzy, kasy i, a jakże, lasek. Jakież jest więc zdumienie obydwu, gdy zdenerwowany Rincewind, chcąc unaocznić mocno upierdliwemu małolatowi swą niemoc w dziedzinie spełniania życzeń, pstryka palcami i realizuje pierwsze z nich. Powiecie: "Nuda!", a ja zakrzyknę: "Jednakowoż pamiętajcie o przywołanym na wstępie strusiu!", bo w "Eryku" nic nie idzie tak jak trzeba.
Zbiurokratyzowane piekło, Stwórca częstujący kanapkami ze stwarzanymi na poczekaniu, a wybranymi przez częstowanego dodatkami (z wyjątkiem majonezu), swoista wersja wojny Trojańskiej, początku świata i inne absurdy. Wszystko oparte na tym co czytelnikowi już z historii czy literatury znane, przetworzone przez PTerry'ego zyskuje nowy blask. Fantastyczny, można by rzecz. A czytelnik zyskuje kupę zmarszczek od salw śmiechu. Świetny odstresowywacz, którego tak bardzo mi było trzeba. Polecam.

5 komentarzy:

  1. Bardzo fajny dyskowy kawałek. :) Mnie najbardziej utkwiły w pamięci opisy Piekła jako parodii korporacyjnego życia. Jakby żywcem wyjęte z mojego byłego miejsca pracy. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak czytam i dochodzę do wniosku, że to jakiś tom ze środka cyklu i zachodzę w głowę, jak to możliwe, skoro cały (oprócz tych najnowszych) "Świat Dysku" za mną. A nic z tego co piszesz, nie kojarzę...
    No i wyjaśniło się po zajrzeniu na biblionetkę, akurat tego tomu nie czytałam, a to ci dopiero!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie książkowo tylko świątecznie - spokojnych, radosnych, rodzinnych świąt!

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja na inny temat: Radosnych Świąt dla całej rodziny!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Tegoż tomu nie cztałałam, inne i owszem ... Uwielbiam :-) Co jakiś czas zanurzam się w Świecie Dysku i nabieram dystansu do rzeczywistości ...
    Wesołego po świętach ...

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."