środa, 27 stycznia 2010

"Autobiografia na czterech łapach..." Dorota Sumińska


"Autobiografia na czterech łapach, czyli historia jednej rodziny oraz psów, kotów, koni, jeży, żółwi, węży...i ich krewnych" Doroty Sumińskiej, to książka niezwykła. Bo zdarzało się co prawda, że w rodzinnych opowieściach ktoś tam napomknął o domowym zwierzątku, ale była to zazwyczaj notka krótka i niejednokrotnie pozbawiona jakiegokolwiek pierwiastka uczuciowego. Tu jest inaczej. Wszystkie wymienione i nie wymienione w podtytule zwierzęta, to pełnoprawni członkowie rodziny i to się w opisach dotyczących zwierzęcych przyjaciół czuje. A potwierdza to opinia sześciu osób, które w ramach naszego maciupkiego DKK zapoznały się z książką uznanej pani weterynarz.
Nie wiem dlaczego tak się przędzie, ale dotychczas nasz klubik trafia na lektury, które mniej lub bardziej, ale zawsze się wszystkim podobają. Gdzie tu zatem miejsce na dyskusję? Ano, nie ma przecież problemu by zdryfować na tematy okołolekturowe i tak też było tym razem. Po ustaleniu, że książka świetna i w piękny sposób pokazująca koegzystencję człowieka i tzw. braci mniejszych, po skonstatowaniu, że bez egzaltacji i ekshibicjonizmu pani Dorota opisała dzieje swoich przodków oraz swoje życiowe sukcesy i porażki, przeszliśmy do rozważań natury ogólnej. I zgadało się o porzucaniu zwierząt, procederze w naszej miejscowości nagminnej. O problemach związanych z trzymaniem zwierząt w domu, w której to rozmowie Bartek postulował o, jeśli nie pieska, to chociaż kanarka. O tym, jakie to dziwne, że ktoś potrafi dogadać się z psem, a niezbyt dobrze z własną córką.
Warto przeczytać. Poprawny język, ciekawe dzieje, ludzie z pasją oraz wylewająca się z każdej strony fala wielkiej miłości do wszelkiego stworzenia powodują, że wzbogacona sporą ilością fotografii z rodzinnego albumu książka, czyta się sama. Ja zaś, pod wpływem lektury, zacząłem rozmyślać, czy by się jednak nie odważyć..., bo moja "bezzwierzęca" rodzina wydała mi się jakaś niekompletna. Na razie jednak postanowiliśmy posiłkować się wizytami w gospodarstwie dziadków, bo wiecie - metraż, a my nie tacy, jak autorka, odważni. Ale kto wie...

5 komentarzy:

  1. Hehe, notka dla mnie. ;) O zwierzętach to mogłabym długo i namiętnie. A zwłaszcza o kotach. A propos metrażu - moje mieszkanie ma 35m2, dwie osoby + dwa koty. Nie wolno zapominać, że koty okupują też powierzchnie pionowe, więc się tu absolutnie o siebie nie potykamy. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myśmy też zakoceni, jednym kotem. A dla maluchów zwierzątka to fajna sprawa. Może kiedyś coś przygarniecie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Otóż to. My nie mamy zwierzątka, ale nasza rodzina ma pieska. Ilekroć ją odwiedzamy, nasza Tatiana przeżywa istną ekstazę. Niesamowity widok. Potrafi się z bawić ze zwierzakiem godzinami. Mamy ją z głowy na cały czas wizyty. Ale pewnie inaczej to wygląda od kulis, tzn. gdyby sama musiała się zajmować czworonogiem na co dzień. Ale pomysł chodzi nam po głowie... :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. aniaposz U nas coś ~40m2, ale jednak dla czwórki. Ot, pudełeczko, ale przytulne (o ile nie wyłączą prądu, bo wtedy siada ogrzewanie, brrr). Z kotem mógłbym się nie dogadać ja, psy podobają nam się duże, na królika mamy za dużo kabli... Wiem, wiem, dla chcącego..., ale to jednak kolejny obowiązek.
    Agnes Jak już będziemy na tzw. "swoim" (kiedyż, ach kiedyż, to będzie), to na pewno :)
    Jolanta To co chłopaki wyprawiają u dziadków z Pimpkiem, to temat rzeka. Ponadto mają do dyspozycji konia, krówki, koty (acz niezbyt skore do zabawy) i drób wszelaki. Karmienie, pojenie, sypanie ziarna (Szymek uwielbia jak otaczają go ptaki), to standardowe czynności wykonywane pod okiem dziadków. Ale jednak co swój zwierz, to swój :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdecydowanie jestem zdania, że lepiej 5 razy przemyśleć i być na 200% pewnym niż brać zwierzaka, a potem oddawać, bo coś tam. Tak więc rozumiem i popieram.

    A co do kotów, to ja też była psiara od dziecka, z psem wychowywana, psy kochająca. A w wieku 30 lat zdecydowałam się na kota (bo bezobsługowy ;)) i... okazało się, że wszystkie mity i stereotypy na temat tych zwierząt można między bajdy włożyć. Nesca to wprawdzie taka kocia dama, ale Ramzes zachowuje się prawie jak pies, łącznie z czekaniem na mnie pod drzwiami jak słyszy domofon. :) Ale oczywiście nie namawiam, bo to bez sensu; każdemu musi kliknąć coś w głowie indywidualnie. O ile w ogóle. :)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."