Kiedy w moich licealnych czasach Mama wyjechała na tydzień do Krakowa, jej leniwy jedynaczek, mimo pełnej gotowych do odgrzania potraw lodówki, raczył się parówkami. Tak, tak, cały tydzień. Zbrzydły mi na długo. Podobnie miała się chyba rzecz z moją niechęcią do kryminałów, którą spowodowała taśmowa lektura kilku (jeśli nie kilkunastu) Christie. Ot, przesyt, który zaowocował, podobnie jak mało urozmaicona dieta, efektem odrzucenia. I mimo, że szybciej wróciłem do parówek niż do powieści z trupem w tle, to i w tej ostatniej materii znać poprawę. A gdyby dane mi było poznać wcześniej commissario Brunettiego, to kto wie, może traumę po pannie Marple przeskoczyłbym z miejsca?
Historia opowiedziana w "Śmierci ..." nie wyróżniałaby się niczym szczególnym w zalewie innych kryminałów, gdyby nie miejsce akcji - Wenecja i jej główny bohater, wspomniany już komisarz. No bo jest trup znanego dyrygenta pachnący cyjankiem, jest krąg podejrzanych i gliniarz, który musi wskazać palcem winnego zbrodni. Klasyka. A jednak ...
Jak miło było przebywać w towarzystwie weneckiego policjanta, który nie ma rodzinnych ani alkoholowych problemów, a z jego ust miast twardego gliniarskiego: "Mów, kiuuuurwa, zaraz, jak było?" można usłyszeć cichą i wyważoną prośbę o zadanie pytania. Nienaganne maniery, wielka waga przykładana do wypowiadanych słów, umiejętność znalezienia się w każdej sytuacji, oto postać która trzymała mnie przy lekturze. Żeby nie było tak kolorowo nawet temu, w moich oczach, ideałowi stróża prawa, zdarza się "chlapnąć" językiem, czy mieć awersję do teścia. Ale cóż to są za kiksy w porównaniu z prawdziwymi twardzielami - detektywami, chlającymi na potęgę, użalającymi się nad sobą i wizualizowanymi przeze mnie z na wpół wypalonym petem zwisającym w kąciku nieogolonej wargi. Brunetti to klasa sama w sobie i ja tą jego klasę po prostu polubiłem.
Sam commissario, to jednak nie wszystko co może się w "Śmierci ..." podobać. Jest w tej książce również inna bohaterka - Wenecja oraz jej nieodłączna towarzyszka - opera. I to opisane w taki sposób, że znać autorską miłość do nich, wyznawaną ustami książkowych postaci.
Żeby nie przedłużać... Cieszę się, że "Śmierć ..." otwiera cykl przygód Brunettiego, bo czuję potrzebę, żeby znów wraz z nim wsiąść do vaporetto i popłynąć na poszukiwanie kolejnego przestępcy. Co być może niebawem uczynię.
To mój ulubiony komisarz, czytałam wszystkie części, część świetna, część słabsza jak to bywa w długich seriach. Ja jeszcze szczególnie lubię jego zamiłowanie do dobrej kuchni i wina. Coś nawet gotowałam wzorem jego żony PAoli. Fajna przygoda przed Tobą.
OdpowiedzUsuńBazylu, mam do Ciebie takie nieskromne pyanie. Otóż od jakiegoś czasu myslę o zalożeniu w swojej bibliotece-bo mam teraz ku temu sposobność - DKK. Pamiętam Twoje relacje związane z zakładaniem u siebie. Czy możesz mi coś poradzić? W wolnej chwili napisać jak docierałeś do ludzi, jak udało ci się zebrać grupę, w jaki sposób realizujesz te spotkania i czy warto... Utopistka ze mnie co? Pozdrawiam wiosennie
OdpowiedzUsuńzefi-rynna W święta będzie drugie spotkanie. Książka już na półce :)
OdpowiedzUsuńm Instytut Książki widzi to tak
A teraz moje boje. Odpiszę tu, bo a nuż się komuś przyda. Pierwszy krok to oczywiście zebranie ludzi. Możesz dać info na stronie internetowej gminy/miasta o inicjatywie. Ja oprócz tego rozlepiłem parę plakatów i zostawiłem karteczki w sklepach, ale u mnie jest wioseczka, więc w większym mieście może się to nie sprawdzić. U mnie na planowane spotkanie nie przyszedł nikt, toteż mam trzyosobowy klubik złożony ze mnie, Kitka i sąsiadki :) Druga sprawa to zgoda lokalnego bibliotekarza na opiekę nad DKK, bo jego dane wpisujesz w formularz zgłoszeniowy, ale u Ciebie to chyba nie problem? :) Trzecia sprawa, to zgłoszenie Klubu do koordynatora wojewódzkiego. A później czytanie i spotkania. U nas na razie w naszym mieszkaniu, ale chcemy wyjść do ludzi i przenieść się do biblioteki, albo na świetlicę, bo DKK-owskie książki podczytuje oprócz nas parę osób, tyle tylko, że wstydzą się chyba o nich pogadać. Chcemy to zmienić.
PS. Jakby co - pisz.
Ja kryminały czytam i nie zniechęciła mnie do tego nawet Agatka czytana seriami. Ja w ogóle czytam seriami — jak już po coś sięgnę, to zaraz mam ochotę iść dalej tym samym autorem albo gatunkiem. Pół biedy jak to jest Jane Austen albo Monika Szwaja, które a) nie napisały za wiele (chociaż Szwaja nadrabia) i b) szybko się czytają. Gorzej, jeśli zaczynam lecieć serią z Agathą Christie właśnie (a mam chyba niemal wszystko co po polsku wyszło) albo na przykład Terrym Pratchettem (też wszystko w biblioteczce). Ale lubię seriami i koniec. :)
OdpowiedzUsuńNa Donnę Leon mam ogromną ochotę już od jakiegoś czasu, a jak jeszcze mówisz, że pierwsza część dotyczy muzyki... Muszę ją przesunąć wyżej w kolejce.
A Twój obraz przeciętnego detektywa jest jakiś taki mocno Chandlerowski... To już teraz chyba wyszło z mody, a szkoda, bo lubiłam kryminał noir.
Aha, i dzięki też za te kilka słów o DKK. Muszę się rozejrzeć po mieście — mieszkanie w dużym ma tę zaletę, że teoretycznie funkcjonuje tu kilka klubów. Najwyższy czas się im przyjrzeć. Dzięki za inspirację.
Nieogolona warga? Nie wstydź się, rzuć soczystym słowem "morda" ;)
OdpowiedzUsuń