poniedziałek, 26 kwietnia 2010

"Udręki pewnej kasjerki" Anna Sam


Był taki czas kiedy opinię publiczną bulwersowały informacje o kasjerkach supermarketów, które pracowały "uzbrojone" w pieluchy dla dorosłych, bo pracodawca nie uznał za stosowne dać im przerw w długości wystarczającej na załatwienie potrzeb fizjologicznych. Wspominano również o naginaniu czasu pracy, konieczności wykonywania ciężkich prac fizycznych i głodowych pensjach. Prawda czy fałsz? Jak praca "hostessy kasy" wygląda z jej perspektywy? Jeśli chcecie stanąć po drugiej stronie czarnej taśmy i popatrzeć na siebie (kupujących) jej oczami, to na taką wycieczkę zaprasza Anna Sam w swojej książce "Udręki pewnej kasjerki". Nie jest to co prawda produkt rodzimy, bo autorka jest Francuzką i spostrzeżenia dotyczące pracy kasjerki i klienteli centrów handlowych dotyczą właśnie tego kraju, niemniej jednak sam, jako osoba nieraz pchająca wózek, mogę zapewnić, że w tym konkretnym przypadku w niczym nie odstajemy od unijnych przyjaciół i książka Sam może być lustrem, w którym znajdziemy odbicie samych siebie.
Mimo, że książka opisuje niedogodności pracy kasjerki (brak fotela przy kasie, niekompetentni zwierzchnicy, krótkie przerwy itd.), to mnie najbardziej rozbawił, ale i jednocześnie zatrwożył, opis wszelkich przedziwnych zachowań i praktyk fanatyków konsumpcjonizmu. Rozbawił, bo niektóre z nich są na tyle irracjonalne, że aż śmieszne. Zatrwożył, bo w niektórych przypadkach, na mgnienie oka pojawiała się wątpliwość: "Czy ja aby kiedyś, nie ...". I choć zawszę mówię "Dzień dobry", staram się pomóc przy dźwiganiu ciężkich przedmiotów, nie wracam (blokując kolejkę) między półki po zapomniany batonik, nie jem tegoż batonika na hali i nie próbuję ukryć opakowania żelków między skarpetkami, to jednak po lekturze "Udręk ..." odnoszę wrażenie, że i tak nie jestem idealnym kupującym. Pocieszam się jednak, że nie mam w zwyczaju podjadać winogronek na stoisku z owocami, ani nie częstuję dzieci darmowym soczkiem w kartoniku, który później próbuję upchać między stosami pieluch, a to już coś.
Lekko i z humorem potraktowała autorka dość poważny temat jakim jest kiepsko opłacana praca, podstawą której jest komunikacja z, najczęściej cholernie roszczeniowym, klientem. Przekonani o swojej wyższości nad przedłużeniem taśmy sklepowej, traktujący ludzką istotę jak maszynę, której nie należy się miłe słowo, pędzą ze swymi koszami napychając się darmowymi próbkami i kupując tony "promocyjnego" szajsu. Warto, żeby przejrzeli się w lustrze jakie zawiesiła koło swej kasy Anna. Mam jednak silne przeczucie, że książka zawita tylko w rękach tych, którzy autorce akurat kojarzą się w miarę miło i to u nich wzrośnie empatia do hostess kas. Reszta ciągle będzie dopytywać: "Czy jest pani otwarta?".
PS. Jako bonus, dialog sklepowy. Pan (na oko ~40 lat) wyciągając komóreczkę: - Tatuniek?, - ..., - A nie, tak tylko dzwonię, bo w Tesco jestem!

2 komentarze:

  1. :) czy jest pani otwarta.. hehehe
    no faktycznie taka kasjerka musi miec ubaw. mnie irytacją napawaja niekktorzy kupujacy w supermarketach, czemu niejednokrotnie dawalam wyraz na blogu, ostatnio np pan placąc za zakupy stwierdził, że za te pomarancze to on nie zaplaci bo nie są tak pomaranczowe jak powinny. I chyba z 15 minut sie o nie wykłócał.. paranoja. Ja wspolczuje tym kasjerkom, z całgo serca..

    OdpowiedzUsuń
  2. Książki nie czytałam, ale zamierzam to zrobić. Zachęciłeś mnie, podobnie jak Bernadetta na blogu A to książka właśnie. :)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."