Nawet pracujący ojciec dwóch małych brzdąców może mieć czasem ochotę na fanaberię. No bo: czasu na czytanie brak, nowości w bibliotece się piętrzą, własne półki zawalone książkami kupionymi na bliżej nieokreślone "kiedyś", które jakoś nie chce nadejść, a ten sobie wypożycza "Wyspę złoczyńców" Nienackiego. Podróż sentymentalna, kryzys wieku średniego, a może po prostu dziecinnieję? Furda! Ważnym jest, że podszedłem, acz z duszą na ramieniu, do lektury. A czego tu się niby bać? Tego co zawsze w takich razach. Zderzenia młodzieńczego zachwytu ze "szkiełkiem i okiem" starego wyjadacza, o tzw. zębie czasu nie wspominając. Całe szczęście, jak się okazuje, niepotrzebnie się obawiałem.
Od "Wyspy ..." teoretycznie wszystko się zaczyna. W niej poznajemy pana Tomasza i historię pozyskania przez niego niezwykłego pojazdu, od którego główny bohater weźmie swą późniejszą ksywę Pana Samochodzika. To tu natkniemy się na Wilhelma Tella, Sokole Oko i Wiewiórkę, trzech harcerzy pomagających mu w rozwiązaniu kilku innych historycznych zagadek. Ale to już wszyscy którzy czytali wiedzą, więc przejdźmy do wrażeń.
Ech, może nie aż tak jak przed laty, ale znów wciągnęło. Te wyścigi pokraką z silnikiem Ferrari 410 (swoją drogą, ile to bydlątko musiało palić?) i wrażenie jakie ten tajemniczy wehikuł robił na, początkowo wyśmiewających go, osobach. Znów byłem po stronie brzydkiego SAMa, choć pokonanie wartburga wypadło w mych oczach znacznie bladziej niż kiedyś. Ta atmosfera zagrożenia, wzmocniona ciągle znajdowanymi pozostałościami po II WŚ. To bunkry, to szkielety, to działalność powojennych band. No i tajemnica w postaci skarbów dziedzica Dunina, wokół znalezienia których toczy się akcja. Wszystko razem dające naprawdę dobrą i trzymającą w napięciu przygodówkę.
Są oczywiście i zgrzyty. Do przesady pensjonarskie postacie kobiece, czy też bałwochwalczy zachwyt radzieckimi naukowcami, ale pomijając te drobne niedogodności, "Wyspa ...", żeby młodzieżowo zakończyć, wciąż daje radę.
Piękna sprawa — Nienacki i Pan Samochodzik. Aż mam ochotę po raz kolejny wrócić do tych książek, bo bardzo je lubiłam. Najbardziej chyba Templariuszy...
OdpowiedzUsuńDzięki za tę wycieczkę sentymentalną.
ysabellbooks Ja mam jeszcze ochotę na Niziurskiego, bo w podstawówce się zaczytywałem i obśmiewałem jak norka, ale znów... trochę strach :) No i nie wiem co by wybrać :(
OdpowiedzUsuńJa ostatnio przypominałam sobie Niziurskiego przy pomocy innego medium, a dokładniej oglądając serial "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa" — bardzo sympatyczny serial z zabójczą obsadą. Serdecznie polecam. :)
OdpowiedzUsuńOstatnio też przypominałam sobie Broszkiewicza, a trochę mnie też ciągnie do sięgnięcia po Bahdaja...
Pomysł powrotu do podstawówki bardzo kuszący :) I tak nie da się przeczytać wszystkiego ;)
OdpowiedzUsuńNizurskiego od czasu do czasu podczytuję, głównie z okazji konkursów. Dobry jest. Ożogowska ciut mniej. Broszkiewicz - jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńWehikuł palił około 20l/100km.
OdpowiedzUsuńDziś pewnie zostałby przerobiony na LPG :P
UsuńPewnie tak. Usiłuje sobie przypomnieć, gdzie Tomasz podawał tę wartość, prawdopodobnie w "Templariuszach" mówił to Karen Petersen, gdy porównywali wehikuł i Lincolna podczas pogoni za Mysikrólikiem :)
OdpowiedzUsuńI czy to czasem nie było 24l/100km? Hm...
I już jest powód do podróży sentymentalnej :D
UsuńA komu powód potrzebny, ja prawie wszystkie "Samochodziki" czytam czytam średnio raz w roku!
UsuńNienacki mnie strasznie za młodu wciągnął, czytałem większość jego książek i przy okazji dużo się z nich nauczyłem o historii Polski. Będąc w Bułgarii na wakacjach z rodzicami w latach 70. XX wieku, zabrałem ze sobą "Pan Samochodzik i Fantomas". Super książka! Ale co ciekawe, wpadła one w ręce moich rodziców, którzy też byli nią zachwyceni, a szczególnie pięknymi opisami dotyczącymi Francji, zamków nad Loarą i w ogóle sztuki. Też posiadam jego książki z autografem-byłem swego czasu zapalonym zbieraczem autografów!
OdpowiedzUsuń