Korzystając z przebłysku wiosennego ciepełka, nasz DKK wypełzł z domków i rozłożywszy się obozem na ławeczkach w miejscowym parczku, jął omawiać "Rok taty" Krzysztofa Popławskiego. I znów, mimo moich nadziei na różnicę zdań, wszystko potoczyło się jak zwykle, czyli wspólnie podkreśliliśmy zalety książki i równie jednogłośnie wskazaliśmy jej wady, o dziwo, dla wszystkich te same.
"Rok taty" to w zamyśle wyrywek z życia pewnego Ojca Polaka, który na skutek własnej głupoty i lenistwa w rozdmuchiwaniu ognia miłości małżeńskiej, słyszy pewnego dnia od żony: "Wyjeżdżam!", co też rzeczona żona wprowadza w czyn, zostawiając tytułowego tatę sam na sam z czterema córkami w różnym wieku. Ciąg dalszy tej historii, to zlepek obyczajowych i dość humorystycznych obrazków z życia maturzystki, dwóch gimnazjalistek i kilkulatki pod komendą, rzuconego na głęboką wodę, rodziciela. Słowem lektura wykorzystująca dość ograny już motyw i niezbyt nowatorska, niemniej napisana na tyle sprawnie, by wciągnąć czytelnika i nie spowodować u niego efektu odrzucenia. Nie bez znaczenia jest też jej wielce optymistyczne przesłanie.
Co zatem można jej zarzucić. Otóż, gdyby nawet czytelnik nie skojarzył nazwiska autora z danymi OP polskich dominikanów i gdyby nie zwrócił uwagi na fakt wydania książki przez wydawnictwo "W drodze" prowadzone przez tychże, to myślę, że chwila lektury zaraz ten fakt obnaży. I mimo, że podejście ojca Krzysztofa dalekie jest od moralizatorstwa, to jednak wyraźnie widać, że całość jest skomponowana na podstawie opowieści osób, z którymi zakonnik miał styczność i do czego zresztą przyznaje się w epilogu, i stanowi apoteozę ojcostwa w szczególe i życia rodzinnego w ogóle. Są co prawda problemy, ale takie sztampowe: fascynacja facetami, pierwsza miesiączka, samotny wyjazd niepełnoletniej na koncert czy problemy szkolne. Brak natomiast w rodzinie choćby problemów materialnych, co autor rozwiązał postacią bogatej ciotki hojnie sponsorującej dziewczynki i co w oczach klubowiczów umniejsza książce autentyczności. Zbyt dużo też idealizowania postaci. I choć widać próby ich urealnienia, czy to przez włożenie przekleństwa w usta księdza, brata głównego bohatera, czy to przez wspomnienie zdrady małżeńskiej tego ostatniego, to jest jednak w tej książce coś sztucznego.
Niemniej jednak była to lektura przyjemna, a dla mnie jako ojca, pozwalająca porównać kłopoty w wychowywaniu czterech córek z problemami przysparzanymi przez dwóch małoletnich synów. Do przeczytania dla przyszłych tatusiów z zastrzeżeniem, że nie zawsze jest tak kolorowo jak w "Roku taty" i dla żonatych facetów, żeby odkryli jaki skarb mają w domu. Aha, dla pań również, bo nie ma nic śmieszniejszego jak facet próbujący rozkazywać czterem kobietkom.
O rany, pierwsze zdanie takie, że ledwo ledwo się uchroniłeś przed napisaniem "Roczek tatusia". :P
OdpowiedzUsuńAgnes Ale tak właśnie było, cieplutko i milutko. A nazywanie 10 drzew parkiem, czy 40 metrowego mieszkania domem uważam za nadużycie :)
OdpowiedzUsuńNic tylko zaparzyć malinową herbatkę, wdziać ciepłe bambosze, otulić kocem wieczorową porą i... oddać się lekturze;-)
OdpowiedzUsuńBazylu! Podziwiam wytrwałość w realizowaniu DKK. Jak mnie uda się ruszyć, jeśli uda, to zdam relację. Pozdrawiam wiosennie
OdpowiedzUsuń