"Cała sala - czyta GONE'a - ja zaś robił nie będę za ogona!" mógłbym zaśpiewać, prezentując brak talentów muzycznych i poetyckich. Mógłbym też strawestować popularne "Wszyscy mają Mambę...". Mógłbym jeszcze długo pisać takie banialuki, a wszystko da się streścić w jednym słowie. Przeczytałem. Owczym pędem. Za tłumem. Nie wytrzymałem presji i bach, dwa dni, poszłooo w Polskę! Jak to było zorganizowane? Cóż, bardzo prosto.
Pierwsza część cyklu "GONE" Michaela Granta zasadza się na znanym pomyśle odizolowania grupy ludzi i postawienia ich w obliczu ekstremalnych warunków. W "Fazie pierwszej" autor "znika" wszystkich ludzi powyżej piętnastego roku życia, a żeby było ciekawiej, okolicę pewnego, położonego nad wybrzeżem, amerykańskiego miasteczka, które jest areną wydarzeń, otacza dziwnym świetlistym murem, którego nie da się przebyć. Zresztą, o tej książce napisano już tyle, że każdy wie o co idzie.
Cóż mogę powiedzieć o wrażeniach? Książka schematyczna do bólu i bardzo "nastolatkowa", dodatkowo wykorzystujące zawsze modne, choć ostatnio nieco przez wampirzy szał odsunięte na bok, pomysły z supermocami, mutantami i Wielką Tajemnicą. I to właśnie głupie pragnienie jej, czyli WT, poznania, pcha nas przez tą, dosyć przeciętną, pozycję. Reszta jest bowiem dość przewidywalna. Dobrzy są wyłącznie dobrzy, źli na wskroś źli, a cała rzecz sprowadza się do napierdzielanki między jednymi i drugimi. Gdzieś w tle jest historia pierwszego zauroczenia oraz próba przyjaźni dwóch nastolatków, ale też opisane dość sztampowo.
Spotkałem się z porównaniami do "Władcy much" Goldinga i muszę powiedzieć, że nie mają one zbyt wiele sensu. "Władca ..." to powieść wielowarstwowa, pełna symboli, w której przemiana bohaterów dokonuje się stopniowo. Grant zaś daje nam do rąk, nie przeczę że przyjemne, ale jednak widowisko, które jeszcze lepiej będzie z pewnością wyglądać na wielkim ekranie (ach, te superpałery!). Mam tylko nadzieję, że ten zapowiadany na sześć tomów, cykl, nie zakończy się takim samym, wielkim i mistycznym pierdnięciem jak osławiony serial "Lost", bo mimo że "Niepokój" czytało mi się bardzo dobrze, mogę się wkurzyć.
PS. Po "GONE" miałem zacząć "Pod kopułą" Kinga, ale z blurba mi wynikło, że może być podobnie i na razie odłożyłem :)
Pierwsza część cyklu "GONE" Michaela Granta zasadza się na znanym pomyśle odizolowania grupy ludzi i postawienia ich w obliczu ekstremalnych warunków. W "Fazie pierwszej" autor "znika" wszystkich ludzi powyżej piętnastego roku życia, a żeby było ciekawiej, okolicę pewnego, położonego nad wybrzeżem, amerykańskiego miasteczka, które jest areną wydarzeń, otacza dziwnym świetlistym murem, którego nie da się przebyć. Zresztą, o tej książce napisano już tyle, że każdy wie o co idzie.
Cóż mogę powiedzieć o wrażeniach? Książka schematyczna do bólu i bardzo "nastolatkowa", dodatkowo wykorzystujące zawsze modne, choć ostatnio nieco przez wampirzy szał odsunięte na bok, pomysły z supermocami, mutantami i Wielką Tajemnicą. I to właśnie głupie pragnienie jej, czyli WT, poznania, pcha nas przez tą, dosyć przeciętną, pozycję. Reszta jest bowiem dość przewidywalna. Dobrzy są wyłącznie dobrzy, źli na wskroś źli, a cała rzecz sprowadza się do napierdzielanki między jednymi i drugimi. Gdzieś w tle jest historia pierwszego zauroczenia oraz próba przyjaźni dwóch nastolatków, ale też opisane dość sztampowo.
Spotkałem się z porównaniami do "Władcy much" Goldinga i muszę powiedzieć, że nie mają one zbyt wiele sensu. "Władca ..." to powieść wielowarstwowa, pełna symboli, w której przemiana bohaterów dokonuje się stopniowo. Grant zaś daje nam do rąk, nie przeczę że przyjemne, ale jednak widowisko, które jeszcze lepiej będzie z pewnością wyglądać na wielkim ekranie (ach, te superpałery!). Mam tylko nadzieję, że ten zapowiadany na sześć tomów, cykl, nie zakończy się takim samym, wielkim i mistycznym pierdnięciem jak osławiony serial "Lost", bo mimo że "Niepokój" czytało mi się bardzo dobrze, mogę się wkurzyć.
PS. Po "GONE" miałem zacząć "Pod kopułą" Kinga, ale z blurba mi wynikło, że może być podobnie i na razie odłożyłem :)
Też byłam rozczarowana, a na "Głód" to już zupełnie nie mam ochoty.
OdpowiedzUsuńcremonka A ja przeczytam, ale jak będę widział, że schemat został zachowany, to dam sobie spokój. Zresztą, nie wiem, czym można, w wykreowanym przez autora świecie, zaskakiwać przez 6 tomów. Już King się porwał na tak długi cykl i mimo że ma on swoich zwolenników, ja nie zmogłem.
OdpowiedzUsuńMiałam trochę odmienne zdanie, ale jak to się mówi "Są gusta i guściki". :)
OdpowiedzUsuńVampire_Slayer Wiem. Czytałem. Może to stąd, że ja mam parę krzyżyków więcej na karku :D
OdpowiedzUsuńZdecydowanie to ma wpływ :D W końcu tylko z biegiem lat nabywa się tą mądrość i przedział tolerancji dla dzieł literackich. ;))
OdpowiedzUsuńTo mnie przeraziłeś. Dotąd opisywana była w superlatywach, więc już czeka u mnie na półce. Na szczęście w oryginale, więc najwyżej przeczytam dla doskonalenia języka.
OdpowiedzUsuńA swoją drogą, idealne podsumowanie zakończenia "Lost" :D
Oparłam się temu pędowi tłumacząc sobie, że jest wiele lepszych książek wymagających natychmiastowego czytania, ale znam siłę owczego pędu, który pewnie dopadnie mnie pod postacią innej serii.
OdpowiedzUsuń"mistyczne pierdnięcie" :DDD