środa, 18 sierpnia 2010

"Okruchy dnia" Kazuo Ishiguro


Ludzie są różni. Kobiety z Wenus, mężczyźni z Marsa. A kamerdynerzy? Oczywiście z Wielkiej Brytanii. Tylko, czy tak na dobrą sprawę, prawdziwy kamerdyner to człowiek? A jeśli nie, to kim, czy raczej czym, jest? Sprzętem domowym, przedmiotem, bezosobowym robotem pozbawionym uczuć, prywatnego życia i zaprogramowanym w jednym celu - służyć? Jeśli chcecie się przekonać jak to jest być tym dystyngowanym panem, który w filmach o brytyjskiej arystokracji podaje po obiedzie koniak i cygara, który zarządza służbą i dba o porządek w rezydencji oraz o jej wizerunek w oczach gości, wśliźnijcie się w skórę Stevensa, narratora, uhonorowanych Bookerem, "Okruchów dnia".
Nie taję, miałem co do tej książki mieszane uczucia. Z jednej strony budziła podziw autorska maestria tworzenia postaci i umiejętność wykreowania stuprocentowo "brytyjskiej" atmosfery w powieści. Z drugiej strony jawiły mi się "Okruchy ..." jako "tylko" opowieść o pracoholizmie (owszem specyficznym, bo ocierającym się o niewolnictwo) i jego konsekwencjach. No i Stevens! Bardziej sztywny od gen. Jaruzelskiego w szczytowej formie, nieprawdopodobnie zaślepiony wypracowaną na swoje potrzeby filozofią, która z jednej strony czyni zeń kamerdynera doskonałego, z drugiej zaś nieczułego i irytującego do granic mojej cierpliwości fajfusa, któremu wyćwiczona postawa pt. "kołek w zadku" nie pozwala dostrzec pewnych, dla normalnego człowieka, oczywistości.
Z tej książki można oczywiście wyciągnąć dużo więcej. To nie tylko retrospektywna podróż wgłąb siebie człowieka, który pod koniec życia dostrzega, że tak naprawdę ominęło go w nim to co najlepsze. To również powieść o granicy oddania i istocie współodpowiedzialności, a każdy kolejny czytelnik z pewnością wygrzebie kolejne "O ...". Dlatego też, mimo że momentami wywody Stevensa mnie nudziły, a postępowanie powodowało chęć zastosowania, na rzeczonym służącym, środków przymusu bezpośredniego w celu wytrząśnięcia wspomnianego wyżej kołka, polecam. Bo w końcu literatura ma budzić emocje, a bohater "Okruchów ..." z pewnością Wam ich dostarczy.
PS. Tak więc teraz mogę z czystym sumieniem zasiąść do, ponoć rewelacyjnej, ekranizacji.

3 komentarze:

  1. Ekranizacja jest moim zdaniem kongenialna, kreacje Thompson i Hopkinsa niezapomniane. Zazdroszczę Ci rychłych wzruszeń i zachwytu. I mam nadzieję, że adaptacja filmowa Cię nie rozczaruje.

    OdpowiedzUsuń
  2. W "Gosford Park" Altmana jest jeszcze więcej dziwnych angielskich służących:) Polecam Ci również ten film, to jeden z moich ulubionych.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lirael Też mam taką nadzieję :)
    Eleonir Oglądałem "Gosford ..." i bardzo mi się podobał.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."