Kiedy staje się przed dziewięciuset stronami powieści, a jest się orędownikiem zasady czytania do końca bez względu na wszystkie "przeciw", to powiem szczerze, zgryz to nie lada. No bo co, jak pierwsza setka pokaże nam, a kolejna utwierdzi w przekonaniu, że cała rzecz to kiszka jagodzianka i tzw. żenua? Co prawda nazwisko King jest gwarancją przynajmniej niezłego poziomu rozrywki, niemniej jednak nawet Mistrzowi trafiło się ostatnio kilka literackich kiksów. Moim nieprofesjonalnym zdaniem, oczywiście. Tak więc do "Pod kopułą" podchodziłem z wahaniem, a jedyną pociechę stanowił fakt, że od niedawna jestem neofitą wyznającym pizganie kiepskich powieścideł w kąt.
Pierwsze pytanie jakie nasunęło mi się podczas lektury, to: "Co było najpierw, jajo czy kura?", bo pomysły na fabułę w książce Kinga i "Gone" Granta są bliźniaczo (choć nie jednojajowo) podobne. Obaj bowiem odcinają od reszty świata, przy pomocy barier niewiadomego pochodzenia, małe miasteczka i zamykając lokalną społeczność w hermetycznej puszce, z dociekliwością posiadacza mrówczej farmy, oglądają, jak też ta izolacja na tych co zostają w środku wpłynie. Ba, Grant idzie dalej, "znikając" populację starszą niż piętnaście wiosenek, ale to pewnie dlatego, że "Gone" to powieść bardziej dla nastolatków. Wracając do pytania, okazuje się, że to King pierwszy wpadł na pomysł przetestowania rednecków w ekstremalnych warunkach, bo prace nad "Pod kopułą" rozpoczął już dawno temu, tylko że mu nie szło i zarzucił. Potem do konceptu wrócił i voila, po sporych cięciach redaktorskich (sic!), wysmażył "kobyłkę", która dla faceta z jedną podówczas ręką, była nie lada wyzwaniem.
Nie trwóżcie się, nie pizgłem. Bo choć w "Pod kopułą" parę ładnych stronic jeszcze bym skalpelem redaktorskim ciachnął, to jednak książka, będąca opisem zmagań prawego wojaka, stanowiącego napływowy, a zatem niepożądany w małych, amerykańskich miasteczkach, element i miejscowego, żądnego krwi i władzy bonza, jest wciągająca na tyle, że walczyłem uparcie z grawitacją by zobaczyć co dalej.
"Pod kopułą" to niezły, nawet nie tyle horror, co thriller psychologiczny, który bazuje na zasadzie: "Jest źle? Do cholery, będzie jeszcze gorzej!". King zaniechał w nim literackich eksperymentów i wrócił do opowiadania historii, a w tym jest naprawdę niezły. I nawet zakończenie, a są one jego achillesową piętą, splótł znośne, stawiając pytanie o naturę i granice okrucieństwa.
Tak więc lekturę uznaję za udaną i nawet kilka wpadek (autora/tłumacza?), jak ta ze stopniami wojskowymi głównego bohatera (na początku kapitan, później porucznik), nie zepsuły mi przyjemności czytania. Słowem - chcesz poćwiczyć muły, łap się za "Pod kopułą"!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."