Jak mówi ludowe przysłowie: “Jeden lubi van Gogha, a drugi jak mu onuce śmierdzą.”, ja natomiast lubię Jackie Chana i jego filmy. Nie jest to co prawda bezkrytyczne uwielbienie, ale kiedy wypatrzyłem w programie publicznej “dwójki” “Legendę pijanego mistrza”, no cóż, banan okrasił moje lica. Mniam. Jeden z lepszych, kopanych filmów w dorobku aktora i to o dwudziestej pierwszej, czyli kiedy moje chłopy już śpią. Założyłem przeto słuchawki, co by odgłos ciosów nie zakłócił spokoju domowników i oddałem się wizualnej rozrywce.
“Legenda ...”, to nakręcona po 16 latach kontynuacja filmu z 1978 roku “Pijany mistrz”, dzięki któremu Jackie stał się gwiazdorem filmów kung-fu. Kontynuacja ze wszech miar udana, utrzymana w konwencji komediowej (jak większość filmów Chana) i obfitująca w to co tygrysy lubią najbardziej, czyli widowiskowe sceny walk. Dodatkowym atutem jest umiejscowienie akcji w XIX-wiecznych Chinach i pokazanie grabieżczej polityki państw europejskich, przedstawiciele których, korzystając z immunitetu dyplomatycznego, łupili cesarstwo z bezcennych dzieł sztuki. Naprzeciw jednej z takich postaci, brytyjskiemu konsulowi i jego niecnym knowaniom, staje, grany przez Jackiego, Wong Fei-hung.
No dobrze, jakie zatem rodzyneczki mamy w tym torcie? 40-letni, w chwili kręcenia filmu, aktor, pokazuje taką maestrię w scenach mordobić, że dzisiejsi topowi kopacze z filmów akcji mogą mu jedynie pozazdrościć. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że również w tym filmie stosowano pewne techniczne sztuczki w celu większej widowiskowości walk, ale mimo to... impressive. Styl pijanego naprawdę robi wrażenie i przywołuje uśmiech na twarz. Jako dodatek, świetna rola Anity Mui jako dziarskiej i uzależnionej od grania w mahjonga na pieniądze macochy Wong Feia, która robi swego męża w bambuko, aż furczy.
Mnóstwo dobrej zabawy, ale zanim się do “Legendy ...” zabierzecie, weźcie pod uwagę, że słowa te pisał człowiek skrzywiony.
“Legenda ...”, to nakręcona po 16 latach kontynuacja filmu z 1978 roku “Pijany mistrz”, dzięki któremu Jackie stał się gwiazdorem filmów kung-fu. Kontynuacja ze wszech miar udana, utrzymana w konwencji komediowej (jak większość filmów Chana) i obfitująca w to co tygrysy lubią najbardziej, czyli widowiskowe sceny walk. Dodatkowym atutem jest umiejscowienie akcji w XIX-wiecznych Chinach i pokazanie grabieżczej polityki państw europejskich, przedstawiciele których, korzystając z immunitetu dyplomatycznego, łupili cesarstwo z bezcennych dzieł sztuki. Naprzeciw jednej z takich postaci, brytyjskiemu konsulowi i jego niecnym knowaniom, staje, grany przez Jackiego, Wong Fei-hung.
No dobrze, jakie zatem rodzyneczki mamy w tym torcie? 40-letni, w chwili kręcenia filmu, aktor, pokazuje taką maestrię w scenach mordobić, że dzisiejsi topowi kopacze z filmów akcji mogą mu jedynie pozazdrościć. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że również w tym filmie stosowano pewne techniczne sztuczki w celu większej widowiskowości walk, ale mimo to... impressive. Styl pijanego naprawdę robi wrażenie i przywołuje uśmiech na twarz. Jako dodatek, świetna rola Anity Mui jako dziarskiej i uzależnionej od grania w mahjonga na pieniądze macochy Wong Feia, która robi swego męża w bambuko, aż furczy.
Mnóstwo dobrej zabawy, ale zanim się do “Legendy ...” zabierzecie, weźcie pod uwagę, że słowa te pisał człowiek skrzywiony.
zaczęłam oglądać w piątek "Wejście Smoka", ale za mało się bili i mi się znudziło :P
OdpowiedzUsuńa "Karate Kid" daje radę ;)
W filmach Chana uwielbiam te końcówki, sceny wycięte :)
OdpowiedzUsuńTea in the Sahara Poszedłbym na "Kida", pytanie tylko kiedy :(
OdpowiedzUsuńAgnes Tu też były. Szczególnie warta uwagi scena walki w stalowni, w której Jackie upada na rozżarzone palenisko. Trzy razy kręcili, bo mu nie pasowało, a za trzecim poważnie poparzył ręce :)