“Ja mam dwadzieścia lat, Ty masz ...”. No dobra, poszła ściema, bo bliżej mi raczej do “Czterdzieści lat minęło ...”, ale takiego właśnie standarda muzycznego mogłaby zapodać narratorka powieści “Tak trudno być mną!”. Książkę, bedącą debiutem młodziutkiego dziewczęcia, rodem z grodu Kraka, przeczytałem zachwycony notką clevery i choć nie żałuję, bo tzw. polewkę (bynajmniej nie czarną), zwaną również przez młodzież beką, miałem niezłą, to jednak bezkrytyczny nie pozostanę.
“Tak trudno ...” to dziennik opisujący rok z życia młodej kobiety i jej rodziny. Ło matko, ależ to sucho zabrzmiało w porównaniu z oceanem kąśliwej ironii (w tym, co ważne, auto-), szalonych porównań i absurdalnych scen z życia rodzinnego (choć nie tylko). Wiecie, że hipopotam musi się co trzydzieści minut wynurzać, żeby zaczerpnąć powietrza? To teraz już wiecie. Ja zaś, podobnie jak rzeczony zwierz przebywanie pod wodą, musiałem w podobnych czasookresach przerywać lekturę i łapać się mojej szarej rzeczywistości, żeby nie musieć korzystać z Poradni Zdrowia Psychicznego.
Skoro zatem obśmiałem się jak norka, to o co rere, jak mawia mój znajomy? Otóż od pewnego momentu, to parcie na tzw. “jajco” zaczęło mnie nużyć. Z utęsknieniem czekałem kawałeczka normalnej prozy. Takiej, w której autorka nie będzie mi udowadniać swojego poczucia humoru (ma przeogromne i mocno kompatybilne z moim), a każde zdanie nie będzie kolejnym wicem lub przewrotnym komentarzem. Gdzie odsłoni trochę normalności, a członkowie familii nie będą się dusić i robić sobie rzeczy podchodzących w KK pod ciężkie uszkodzenie ciała.
Do kupy. Rzecz powinna być przepisywana na jesienne chandry, z tym że na recepcie powinno się określić odpowiednie dozowanie. Jest w niej bowiem ładunek humoru, którym można by obdzielić ze trzy książki i nawarstwienie którego może nań, niestety, w pewnym momencie znieczulić. Poza tym jest historia miłosna, dramat komputerowy, rzyg na buty... Ech, ja tu gadam, a to po prostu odstresowywacz extra super prima sort. Czekam na kolejne.
A na zachętę tekścik, przy którym rżałem jak Łysek z pokładu Idy na widok gustownej grzywoperuczki: “Okropnie mnie przestraszył! Nie byłam tak zaskoczona, odkąd fryzjerka wsadziła mi palec do ucha podczas mycia włosów.” A jest tego więcej.
To prawda, cała ta książka to jeden wielki humor, ale mnie nie przytłaczał. Chłonęłam go jak gąbka, ale może miałam też taką ogromną potrzebę.:)
OdpowiedzUsuńhihihi. u mnie czeka na swoją kolej:) a recenzja świetna :))
OdpowiedzUsuńMam w schowku i czekam, czekam :)
OdpowiedzUsuńO, zamowilam, milo bedzie mi poczytac w jakies jesienne popoludnie, dawka humoru sie przyda. Tez mi sie clevery recenzja spodobala...
OdpowiedzUsuń