Jeśli ktokolwiek wątpił w istnienie Najwspanialszego w Świecie Przypadku Podpowiadającego Czytelnikowi (roboczy skrót NwŚPPCz), to niech uwierzy jako i ja uwierzyłem. Bo jak tu nie, kiedy człowiek nie wie co, a... Jadę ja sobie dnia pewnego, panie dziejku, i nagle jak mi nagle z radyja popowej łupanki NwŚPPCz nie zabierze! Cisza nastała, toteż chcąc nie chcąc pocisnąłem na ślepo guziki i usłyszałem pana Makłowicza czytającego swą najnowszą książkę. Ooo, jak mi się milusio słuchało. Następnego dnia zagościliśmy z Kitkiem na herbatce u znajomych i przed wyjściem, tradycyjnie, wlazłem nosem w regały. I oczywiście przy pomocy NwŚPPCz wyszperałem ... nie, nie "Café Museum", bo przecież NwŚPPCz wie, że apetycik trzeba zaostrzać zgrabną przystaweczką, więc wyszperałem, proszę ja Was, “Zjeść Kraków. Przewodnik subiektywny” napisany przez pana Roberta wespół ze Stanisławem Mancewiczem. I nie ociągając się, po przybyciu do domu, rozpocząłem. A dalej? Dalej to wsiąknąłem, chłonąłem i burczałem brzuchem, o czym za moment.
Do Krakowa mam wielki sentyment, mimo że samego miasta jeno “liznąłem” podczas rocznej przygody z jedną z tamtejszych alma mater. Co prawda mieszkałem kątem u chrzestnej w Nowej Hucie, który to pryszcz na zdrowej tkance miasta wzbudza obrzydzenie u autorów przytaczanego tu przewodnika, ale w końcu od czego byli koledzy w akademikach? Witajcie zatem knajpki, knajpeczki i nocne vie a la Cracovie z dużą ilością eau-de-vie.
Po tym przydługim i mocno osobistym wstępie, konkrety. Świetny Kraków w pigułce, który autorzy podają w formie niezobowiązującej rozmowy prowadzonej z, nasiąkniętym wiedzą o swym rodzimym mieście, personelem jednej z krakowskich restauracji, wart jest mszy. A przynajmniej pięćdziesiątki jarzębiaku na winiaku. Bo w książce jest wszytko: historia miasta, mini pitawal, słownik typowych krakowskich zwrotów (ty bucu!), opis kulinariów galicyjskich i miejsc, gdzie one kulinaria (i nie tylko) zjeść można oraz wiele innego dobra intelektualnego na temat byłej stolicy.
Polecam z jednym zastrzeżeniem. Części o jedzonku nie czytajcie głodni, przebywając w miejscach publicznych. Ja robiłem to czekając na żonę u fryzjera i miałem wrażenie, że moje kiszki albo chcą przyćmić geniusz Mendelssohna - Bartholdiego, albo zagłuszyć zmasowany szum suszarek. Mimo tych efektów ubocznych - warto!
Do Krakowa mam wielki sentyment, mimo że samego miasta jeno “liznąłem” podczas rocznej przygody z jedną z tamtejszych alma mater. Co prawda mieszkałem kątem u chrzestnej w Nowej Hucie, który to pryszcz na zdrowej tkance miasta wzbudza obrzydzenie u autorów przytaczanego tu przewodnika, ale w końcu od czego byli koledzy w akademikach? Witajcie zatem knajpki, knajpeczki i nocne vie a la Cracovie z dużą ilością eau-de-vie.
Po tym przydługim i mocno osobistym wstępie, konkrety. Świetny Kraków w pigułce, który autorzy podają w formie niezobowiązującej rozmowy prowadzonej z, nasiąkniętym wiedzą o swym rodzimym mieście, personelem jednej z krakowskich restauracji, wart jest mszy. A przynajmniej pięćdziesiątki jarzębiaku na winiaku. Bo w książce jest wszytko: historia miasta, mini pitawal, słownik typowych krakowskich zwrotów (ty bucu!), opis kulinariów galicyjskich i miejsc, gdzie one kulinaria (i nie tylko) zjeść można oraz wiele innego dobra intelektualnego na temat byłej stolicy.
Polecam z jednym zastrzeżeniem. Części o jedzonku nie czytajcie głodni, przebywając w miejscach publicznych. Ja robiłem to czekając na żonę u fryzjera i miałem wrażenie, że moje kiszki albo chcą przyćmić geniusz Mendelssohna - Bartholdiego, albo zagłuszyć zmasowany szum suszarek. Mimo tych efektów ubocznych - warto!
muszę gdzieś drapnąć to książkę przed następnym wyjazdem do krakowa
OdpowiedzUsuńKatarzyna Piec Zaczyna Tylko nie spodziewaj się w niej przepisów sensu stricto :)
OdpowiedzUsuńJako, że Kraków - śmiało powiedzieć mogę - kocham, z miłą chęcią przeczytałbym tę pozycję. Zwłaszcza, że promowana jest tak smacznym nazwiskiem jak Makłowicz... Mmm! Pycha! Zjadłbym sobie Kraków :)
OdpowiedzUsuńMakłowicz smacznie pisze, to wiadomo nie od dziś! :)
OdpowiedzUsuńGrzesiek Na Alle za psie pieniądze :D
OdpowiedzUsuńAgnes Ja do tej pory znałem pana Roberta jako telewizyjnego gawędziarza.
Zjeść Kraków od czasu do czasu warto, ale na dłuższą metę (ot, np. przez takie 25 lat) zaczyna być ciężkostrawny (u nas tylko kłótnie, korki, Archi-Szopa, korki, tłumne imprezy na Rynku, miliony studentów zatykających środki komunikacji miejskiej i jeszcze raz korki).
OdpowiedzUsuńNa szczęście po krótkich wakacjach kulinarnych, gdzieś na drugim krańcu świata, znowu mam ochotę na Kraków. I to jest piękne.
Niemniej jednak polecam me miasto. Zawsze i wszędzie.
No to narobiłeś mi apetytu i na Kraków, i na Makłowicza - "obadwa" uwielbiam bardzo, a że łasuchem jestem wielkim, to muszę po tę książkę sięgnąć.
OdpowiedzUsuń