Przeczytanie kolejnej części cyklu autorstwa Michaela Granta zajęło mi dwa dni. Tak właśnie, weekend spędziłem w Perdido Beach. I powiem jedno, cieszę się że tylko wirtualnie, bo to co autor zafundował swoim bohaterom, to naprawdę mocna rzecz, szkoda tylko, że skomponowana przy pomocy znanego już z poprzednich części schematu, czyli: a) wprowadzamy kolejną anomalię, b) anomalia robi kuku małym mieszkańcom miasteczka, c) dobrzy walczą z konsekwencjami kuku i, czego nie trudno się domyślić przy cyklu, który ma liczyć jeszcze parę tomów, znów im się udaje ogarnąć tę swoistą stajnię Augiasza. Ta szablonowość prowadzenia akcji zabija niestety element zaskoczenia, którego i tak wydaje się być w “Kłamstwach” zbyt mało.
Skłamałbym jednak, gdybym napisał, że nie wciągnęło. Bo choć na pierwszej setce stron akcja ślimaczy się jak, no, ślimak i człowiek ma wrażenie, że autorowi skończyły się naboje z pomysłami, to jednak później jest trochę lepiej. Po raz kolejny, z niezdrową fascynacją, pochłaniałem opisy walk i innych okropności, których dopuszczają się dzieciaki (czy jeszcze nimi są) mieszkające w ETAPie. I tak leciałem przez stroniczki, a kiedy skończyłem, pojawiło się Ono. Ale …
Niestety widać, że autor zaczyna kręcić się w kółko i z tego powodu korzysta z coraz bardziej zakręconych środków podtrzymujących napięcie. No bo, na dobrą sprawę, co jeszcze te dzieciaki mogą nawywijać. W trzech poznanych już tomach, mamy przecież całe spektrum zachowań, z zabójstwami, podpaleniami i kanibalizmem włącznie. I nawet wprowadzenie grupy nowych postaci oraz zagrania rodem z “Mody na sukces”, w której nieboszczka, dr Taylor, ożywa z godnym podziwu uporem i regularnością, to tylko namiastka, surogat początkowej świeżości. Coś jak mentos przed randką. Niby oddech jak nowy, ale my wiemy swoje.
Kolejna łyżka dziegciu to spora garść nonsensów w świecie przedstawionym, jak choćby denerwująca mnie kwestia fal, które raz są, a raz ich nie ma, w zależności od tego co chce osiągnąć autor. Nie bez znaczenia jest też (choć to już nie wina autora), spora liczba literówek i błędów stylistycznych, których liczba rośnie pod koniec książki. Czyżby goniły terminy?
Ech, upisałem się, nie wiadomo po co. Przecież wiem, że wrócę. Boję się tylko, że wiem o czym część czwarta będzie. Z drugiej strony, mam nadzieję, że Grant zagra taką kartą, że w głowie rozbrzmi mi szyderczy głos: “I co, głąbie?!”.
Skłamałbym jednak, gdybym napisał, że nie wciągnęło. Bo choć na pierwszej setce stron akcja ślimaczy się jak, no, ślimak i człowiek ma wrażenie, że autorowi skończyły się naboje z pomysłami, to jednak później jest trochę lepiej. Po raz kolejny, z niezdrową fascynacją, pochłaniałem opisy walk i innych okropności, których dopuszczają się dzieciaki (czy jeszcze nimi są) mieszkające w ETAPie. I tak leciałem przez stroniczki, a kiedy skończyłem, pojawiło się Ono. Ale …
Niestety widać, że autor zaczyna kręcić się w kółko i z tego powodu korzysta z coraz bardziej zakręconych środków podtrzymujących napięcie. No bo, na dobrą sprawę, co jeszcze te dzieciaki mogą nawywijać. W trzech poznanych już tomach, mamy przecież całe spektrum zachowań, z zabójstwami, podpaleniami i kanibalizmem włącznie. I nawet wprowadzenie grupy nowych postaci oraz zagrania rodem z “Mody na sukces”, w której nieboszczka, dr Taylor, ożywa z godnym podziwu uporem i regularnością, to tylko namiastka, surogat początkowej świeżości. Coś jak mentos przed randką. Niby oddech jak nowy, ale my wiemy swoje.
Kolejna łyżka dziegciu to spora garść nonsensów w świecie przedstawionym, jak choćby denerwująca mnie kwestia fal, które raz są, a raz ich nie ma, w zależności od tego co chce osiągnąć autor. Nie bez znaczenia jest też (choć to już nie wina autora), spora liczba literówek i błędów stylistycznych, których liczba rośnie pod koniec książki. Czyżby goniły terminy?
Ech, upisałem się, nie wiadomo po co. Przecież wiem, że wrócę. Boję się tylko, że wiem o czym część czwarta będzie. Z drugiej strony, mam nadzieję, że Grant zagra taką kartą, że w głowie rozbrzmi mi szyderczy głos: “I co, głąbie?!”.
ale okładki to są beznadziejne :))
OdpowiedzUsuńnie czytałam tego, i chyba wystarczy mi Twoja recenzja ;)))
czytajodlewej O, widzisz! Miałem zamiar zacząć notkę od zjechania okładek, ale pomyślałem: "A, dupa tam, ważne co między nimi.". Masz jednak rację, bo jak patrzę na tych ślicznych, amerykańskich nasti fantasti, a szczególnie blondyneczkę, która dopiero co wyszła od stylisty i zestawię z syfem jaki od 7 miesięcy kwitnie w Perdido, to mi ziemniaki z piwnicy czwórkami wychodzą :( Na okładce powinna być potargana wiedźma, w usyfionym t-shircie, trzymająca w ręce opaloną gicz z czirliderki, która do niedawna była jej najlepszą kumpelą. O, yeah!!! :D
OdpowiedzUsuńhahahahhaha ta opalona gicz mnie rozwaliła i sie poplułam :D:D:D:d
OdpowiedzUsuńwidziałam te książkę w empiku.. no nie wiem czy przeczytam..
OdpowiedzUsuńprzy okazji zapraszam do mnie xxx
To prawda, okładka zapowiada kiepski romans ;) Niemniej jednak mam ochotę sięgnąć po tę pozycję:)
OdpowiedzUsuńDobrze że napisałeś o trzecim tomie. Ja w połowie drugiego się poddałam i opuściłam Perdido-samo-zło. Taki wypad na chwilę robię chętnie.
OdpowiedzUsuńMam ochotę sięgnąć po pierwszą część tej serii, pomimo tego,że słyszę o nim sporo negatywnych opinii. Coś mnie do tych książek przyciąga, nie wiem tylko, co. Na pewno nie okładki.:)
OdpowiedzUsuńMam pierwszą część na bibliotecznej liście do wypożyczenia, chociaż mam mieszane uczucia i nie wiem czy warto. No ale zobaczymy.
OdpowiedzUsuńo, to już wiem, że nie chcę czytać tej książki :D
OdpowiedzUsuńi nie jebnęłam z huśtawki!
:)
Okładka, jak już Mery wspomniała - fatalna! W sumie, kiedy tak pomyślę, to chyba głównie przez okładkę, książki dotąd nie czytałem i nie zamierzam:) Nawet bliżej nie szukałem o niej informacji, a teraz wychodzi na to, że to całkiem ciekawa rozrywka może być:)
OdpowiedzUsuńPoza tym usyfiona wiedźma z giczą (powiedzmy, że amerykańskie czirliderki to cielątka) jakiegoś słodkiego blondaska - to do mnie przemawia!:)
Ja też mam nadzieję, że jednak Grant nas zaskoczy ale ta nadzieja jakaś taka coraz bardziej wątła jest;) A opalona gicz rulez, może sprzedaj pomysł wydawcy?;)
OdpowiedzUsuń