poniedziałek, 10 stycznia 2011

"Zasada trzech dni" Josie Lloyd, Emlyn Rees


No i doczekała się! Wygrana eony temu u Lili “Zasada trzech dni” po prostu musiała odleżeć do teraz, bo jak rzecz dzieje się w święta Bożego Narodzenia, to kiedy ją czytać jeśli nie w grudniu. Wczuć się łatwiej, tym bardziej, że wysepkę, na której rozgrywa się akcja powieści, dotyka taka sama zimowa rozpierducha, jaka dotknęła i nas. Ale żeby tylko śnieg i mróz były problemami nękającymi ludzi, którzy z tych czy innych powodów zdecydowali się spędzić święta na malutkiej wysepce Brayner, o nie! Oprócz masy opadów atmosferycznych, będzie również całe multum rodzinnych problemów, miłosna historia, ból rozstań i strat, czyli wszystko to co duże dziewczynki lubią najbardziej. A że ze mnie duży chłopiec jest, pewnie dlatego nie spodobało mi się zbytnio.
Bo w “Zasadzie …” wszystko leci jak po niteczce. Jak facet przywozi kochankę w pobliże rodzinnego gniazda, gdzie odbywa się familijny spęd, to, jak myślicie, jakie jest prawdopodobieństwo, że panna będzie się trzymać li tylko i wyłącznie w tymże pobliżu? Jak już rzeczoną pannę transportuje przystojny, złamany życiem, młodzieniec … I tak dalej i w tym guście. Ot, historyjka o tym, jak to rodzina jest fajna na zdjęciu, a wspólne święta są wszystkim do dziupli potrzebne. I tylko zastanawia mnie, czemu z tymi wybuchami emocji trzeba było czekać jak raz do Wigilii, skoro wszystkie tryskające żółcią wrzody rosły sobie już od dłuższego czasu. No tak, ale wtedy nie byłoby tak dramatycznie.

Do poczytania jak to się pewne święta nie udały. Albo i udały, bo przecież happy end, to nieodzowny sposób na kończenie takich historyjek. Ups, zdradziłem? Eee i tak byście się domyślili.

2 komentarze:

  1. Czyli lekka i przyjemna?
    A mróz i śniegowa rozpierducha jednak lepsze niż odwilż!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. naczynie_gliniane W zasadzie niewiele w niej lekkiego i przyjemnego. A dość sugestywny opis cierpienia matki po stracie dziecka skończył się u mnie równie sugestywnym snem, którego nie życzyłbym najgorszemu wrogowi. Jego wspomnienie siedzieć będzie we mnie jeszcze długo.
    Ad rem. Po prostu nie ma w tej powieści niczego odkrywczego :)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."