wtorek, 12 kwietnia 2011

"Zbyszko z Murowańca" Tomasz Michałowski


Jest w życiu małego faceta czas piracki, czas strażacki, czas rajdowy, ale przychodzi też chwila na czas rycerski. Czas fascynacji tym czy innym zajęciem, aktywuje zazwyczaj jakieś wydarzenie w życiu młodzieńca, ot, choćby na przykład wzięcie udziału w turnieju rycerskim, który rozgrywa się w scenerii położonego niedaleko zamku. A potem to już z górki: zbroja, miecz, tarcza, dzielny rumak (mój kręgosłup wciąż pamięta), piękna księżniczka, wredny smok i cała masa innych utensyliów (sorki księżniczki) niezbędnych w rycerskim fachu. No i lektura, bo rycerz nie może być kiep i nic o sobie, i innych, zakutych w złom facetach, nie wiedzieć. I mimo, że zakupiona jakiś czas temu tarcza, kurzy się w kącie, a książeczka o Grunwaldzie wypadła z top ten, to jednak pozycje o dzielnych wojach wciąż są w cenie. Przykład? Proszę bardzo.
Tomasz Michałowski stworzył postać Zbyszka, syna kowala i cukierniczki, który wychowuje się w średniowiecznym grodzie, Murowańcu, i marzy o tym, by zostać jednym z wojaków księcia Jana III …, a nie, nie, tego na S, a Lękliwego. Bo cała, rozpisana na kilka rozdziałów, historia, mimo że korzysta z odwołań do znanych nam dziejów (np. Krak przestrzega Jana przed smokiem), rozgrywa się gdzieś obok. Fajne to, bo młodzież się cieszy, że wie o co chodzi (Wawel, Wanda co nie chciała Niemca), a stary się cieszy, bo też wie o co chodzi, tylko na innym poziomie (wrogiem Jana jest Bruner von Barbarossa, do którego w chwili irytacji ten pierwszy zwraca się: “Bruner, ty świnio!”). Niby mała rzecz, a cieszy.
No dobrze, ale przecież to notka o książce dla dzieci, więc skupmy się na tym co dla nich, a nie dla starych pryków, ważne. Tekst jest wpleciony w całostronicowe ilustracje, co jest dużym plusem, bo z czytelniczego rytuału ruguje, mnie osobiście denerwujące, sięganie żeby zobaczyć obrazki na kolejnych stronach. Same zaś ilustracje, autorstwa Frédérica Tessiera*, świetnie uzupełniają treść, a mnie podeszły ze względu na pewne podobieństwo do serii “Było sobie …”, choć oczywiście mój niefachowy wzrok może się mylić. Poza tym jest w tej książce wszystko, co być powinno: zamek, smok, księżniczka, trolle, niebezpieczne wyprawy, olbrzym, oblężenie, czarodziej (cóż z tego, że młodociany), a wszystko to podlane wielką chochlą humoru. Jest tu też miejsce na przyjaźń i mnóóóóstwo dobrej zabawy, która jest udziałem grupki małolatów. Podobało się zarówno pięcio-, jak i prawie trzylatkowi, więc można rzec, że to księga wręcz międzypokoleniowa. Warto!

* W książce zastosowano swoisty recykling artystyczny wykorzystując ilustracje wcześniej użyte w wydanej we Francji książce “Colin de Muraille” Daniela Jorisa, która, żeby było śmieszniej została przetłumaczona na polski i wydana u nas (z tą samą oprawą graficzną) jako “Jak Bartek chciał zostać rycerzem”. Zadziwiające!

3 komentarze:

  1. Mówisz, że podobało się prawie trzylatkowi?:) Nooo to mi wygląda w takim na pewniaka ta książeczka:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam "syn kowala i cukierniczki", a przed oczyma duszy mojej jawi się cukierniczka moja własna prywatna, z beżowego fajansu, pełna brązowych kostek cukru...
    :D

    OdpowiedzUsuń
  3. podsluch Tylko wiesz, u mnie prawie trzylatek kończy 3 w maju :D
    Agnes "Pani cukiernik" brzmiała mi strasznie sucho :D Z drugiej strony wiesz, to średniowiecze, tam nie takie wynaturzenia spotykano :)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."