“Mała matura”, autorstwa znanego reżysera Janusza Majewskiego, to zarazem saga rodzinna, historia o dorastaniu i opowieść o meandrach historii ojczystej. Jak mówi sam twórca: "Z własnych przeżyć i wspomnień, z prawdziwych wydarzeń wykreowałem opowieść o świecie zobaczonym przez 'moje okulary', które jednak trochę go deformują. To odbicie rzeczywistości, ale nie jej kopia " i nie sposób się z tym wyznaniem nie zgodzić.
Te deformacje można zresztą spotkać w każdej z trzech części na jakie została podzielona książka. W pierwszej, nazwanej “Słodkie lata”, narrator, Ludwik Taschke, przedstawia nam bukoliczny obraz przedwojennego Lwowa. Miasto rojne, wielojęzyczne (ach, ten typowo lwowski bałak), wielonarodowe, piękne i spokojne, co oczywiście odbiega od rzeczywistości. Pamiętajmy jednak, że jest to zachwyt kilkuletniego chłopca, wychowywanego w tzw. “dobrym domu”, więc wybaczamy mu, że nie zna problemów narodowościowych czy lwowskiego półświatka i brudnych spraw z nim związanych. Podobnie rzecz się ma na kolejnych stronach, na których rzeczywistość kreowana jest w sposób pozwalający wyraźnie zaakcentować pewne, ważne dla autora rzeczy. Ot, choćby w scenie, w której nastoletni chłopcy z radiostacji pozostawionej (?) w radzieckim czołgu dowiadują się o wybuchu Powstania, czy kilkukrotnym spotkaniu z żydowskim komunistą, co i rusz awansującym na szczeblach ubeckiej drabiny.
Lubię takie książki, które operując tradycyjną narracją, bez żadnych formalnych udziwnień, wciągają w wir wydarzeń. Lubię kiedy jest i do śmiechu, a o to przy dorastających młodzieńcach nie trudno, i do płaczu, o co w “Małej maturze” dba burzliwość dziejów. I choć momentami troszeczkę przeszkadzało mi patrzenie przez wspomniane przez pana Janusza, okulary, to jednak uważam, że warto się z jego książką zapoznać. Duże chłopaki dostaną troszkę wulgaryzmów (“Mój podwójci, w dupę chuj ci!” zgodnie z teorią mojej Mamy, że mam głowę stworzoną do zapamiętywania pierdół, nieprędko z niej uleci) i erotyki, a duże dziewczyny życiową historię. Po prostu dobra książka, a mnie nie pozostaje nic innego, jak obejrzeć film.
Zatem mnie pozostaje przeczytanie książki i obejrzenie filmu :)
OdpowiedzUsuńMnie chyba podobnie :-)
OdpowiedzUsuńZobaczywszy twój wpis, poczułam wyrzut sumienia w postaci pożyczonej od koleżanki właśnie tej powieśći, która czeka na przeczytanie od 2 miesięcy. Zachęcała do czytania, bo dobra. Ty robisz to samo, więc cieszę sie na dobrą prozę. Ciekawa jestem też czy będę miała takie same wrażenia. :)
OdpowiedzUsuńjuz któryś raz z kolei wpadam na recenzję tej książki i chyba poważnie rozważę lekturę:-)
OdpowiedzUsuńall Ale wiecie, że ja reklamacji nie przyjmuję? :)
OdpowiedzUsuńclevera Już się cieszę na Twoją notkę, bo ja po prostu lubię Cię czytać. /wazeliniarstwo mode off :)
Ja już od jakiegoś czasu ostrzę sobie zęby na tę książkę (więc reklamacje nie będą do Ciebie, Bazylu :) ), ale cena skutecznie mnie odstrasza. Może kiedyś wydadzą wersję miękkookładkową i tańszą?
OdpowiedzUsuń"Mała matura" już od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie. Przede wszystkim dlatego, że główny bohater (czyli właściwie tak, jak Janusz Majewski) trafia do niegdysiejszego III Gimnazjum, obecnie krakowskiego II liceum, do którego i ja w swoim czasie uczęszczałam.
OdpowiedzUsuńZ tego, co wiem, film kręcony był właśnie w murach mojej szkoły, co jeszcze bardziej mnie do całej tej opowieści przekonuje :)
To wszystko sprawia, iż nie mogę się doczekać tej lektury!
oj, ta ksiazka wpisuje się w krąg moich zainteresowań, koniecznie muszę sobie ją zdobyć
OdpowiedzUsuńMam w bliskich planach i twoja recenzja zdecydowanie przyspieszyła ich realizację :)
OdpowiedzUsuńKsiążka leży na półce, więc każda pozytywna recenzja cieszy. Do filmu mnie nie ciągnie za bardzo, ale może też dobry? Jeśli zobaczysz - napisz koniecznie :)
OdpowiedzUsuńBardzo zachęcająca recenzja. Wyszukuję na blogach książki związane ze Lwowem i dawnymi polskimi Kresami, zdaje się, że Mała Matura wpisuje się w moje poszukiwania doskonale.
OdpowiedzUsuń