Bałem
się powrotu do Westeros, oj, bałem. Z jednej strony świadomość, że jak
przeczytam “Taniec …”, to na kolejną część znów przyjdzie czekać długo
albo nawet diabliwiedząile, z drugiej Kitek, który po raz kolejny wszedł
w świat stworzony przez Martina jak do przymierzalni w Orsayu i tyle
go, na dłuuuugie godziny, widzieli. Jedyne znaki życia, to pomrukiwane w
moim kierunku: “No, nie!”, “Ale jak to …!!!” i “Ach, żebyś wiedział!”. A
ja, do ciężkiego kokluszu, wiedzieć chciałem, więc nie pozostało mi nic
innego jak oddać się lekturze.
I
znów to samo początkowe wrażenie nieznajomości who is who co przy
poprzednich tomach, bo to i ludzi, i wątków multum. Z każdą przeczytaną
stroną było jednak lepiej, a ja czułem się jak wujek z Ameryki, który
przyjechał po 30 latach odwiedzić rodzinę w kraju i choć na początku nie
rozróżniał dzieci rodzeństwa, to po dwóch dniach swobodnie rzucał
imionami. Przypomniałem sobie w jakich sytuacjach zostawiłem bohaterów.
Odżyły dawne sympatie i antypatie. I wkręciłem się w ten brudny,
brutalny, pełen intryg, seksu i krwi świat, w którym z niekłamaną
przyjemnością spędziłem już ładny szmat czasu. Było to o tyle miłe, że w
pierwszym tomie pojawiają się potraktowane wcześniej po macoszemu
postacie (m. in. mój ulubiony Karzeł), a w drugim autor popycha całą
rzecz naprzód (odrobinę, ale jednak).
W
tym momencie mógłbym w zasadzie skopiować peany na cześć poprzednich
tomów. Że łohoho i łehehe, panie kochany, normalnie cuda na kiju i sam
mniód i orzeszki. Mógłbym, bo po części jest to prawda i “Taniec …”
czyta się z przyjemnością, ale … No właśnie, jest “ale” i to nawet
kilka, i nimi właśnie chciałbym się zająć. Jeśli więc Martina czcicie
bałwochwalczo, opuśćcie dalszą część wpisu, albowiem będę mu wytykał.
Kolejność wytykania jest zupełnie przypadkowa i nie jest uporządkowana
od przypadków, moim zdaniem, najbardziej nagannych. A więc do dzieła!
Drażniły
mnie w “Tańcu …” liczne powtórzenia. Wyglądało na to, że autorowi
wpadło do głowy coś co warto by zapisać, a jednocześnie wyleciał z niej
fakt, że przecież już to zrobił. Przykładem niech będzie Selmy do
znudzenia ględzący, jak to gladiatorzy za cholerę nie nadają się na
bodyguardów. Po kolejnej powtórce przestraszyłem się nawet, że może
to starcza demencja, bo rycerz swoje lata ma, ale to chyba jednak nie to.
Dla
tych, którzy pamiętają z “Uczty dla wron” wkurzający “brzuszek”, autor w
“Tańcu …” przygotował nową, kardiologiczną, jednostkę czasu, czyli
“uderzenie serca”. I tak ją polubił, że wszystko zamiera, przyśpiesza,
ogólnie, dzieje się, w przedziale od jednego do kilku tychże.
Nie
zrezygnował też Martin z niepotrzebnego dla, bądź co bądź,
zaawansowanego w opisywanym świecie czytelnika, wymieniania litanii
nazwisk z przynależnymi im herbami, strojami i innymi duperelami, o
których mam już niejakie pojęcie, bo w końcu mieszkam w Siedmiu
Królestwach od paru tysięcy stron i trochę wiedzy o miejscu akcji mam. Omiatałem
wzrokiem.
Mógłbym
jeszcze posmęcić o niezręcznościach językowych i zgrzytach, które
przypisuję tłumaczeniu (np. co to jest “ogień sygnalny”?), ale konkluzja
będzie taka sama, jak przy poprzednich tomach - po co? Czyta się to
świetnie i choć momentami ogień pod kotłem napędzającym całą tę
maszynerię wygasał, a ja zżymałem się na znane już autorskie chwyty, to
jednak ciekawość “co dalej?” wcale nie zmalała. I tylko martwimy się ze
znajomymi zarażonymi martinizmem, jak do ciężkiego ciężarka uda się
kreatorowi świata Westeros związać to wszystko w całość bez
wyprodukowania kolejnych fęfnastu tomów cyklu?
A ja utknęłam na tomie trzecim i coś nie mogę wrócić. Nie, że mi się nie podoba, bo w zasadzie w pełni podzielam Twoje zachwyty (z uwagami zbliżonymi do tych powyżej), ale to jednak a) grube jest i ile innych książek można w tym czasie przeczytać, zwłaszcza że na jednym tomie nie kończysz; b) ilość trupów w przeliczeniu na strony wymaga ode mnie dłuższych przerw; zwłaszcza gdy chodzi o trupy dziecięce...
OdpowiedzUsuńA poza tym: patrz Twoje zdanie drugie. Myślisz, że zanim ukaże się część kolejna, to będziesz jeszcze cokolwiek pamiętał? A ja w tym tempie, może pomału dociągnę do premiery następnego tomu:))
Pamiętał pewnie będę niewiele (i jest to wersja optymistyczna), ale otuchą napawa mnie fakt, że po pierwszych 100 stronach miałem już wszystko, mniej więcej, poukładane. Ja z takim rozkładaniem w czasie dotarłem do "Tańca ..." właśnie i choć chciałbym Cię pocieszyć, niestety również i tu ilość trupów nie maleje. I naiwnie wierzę, że z kolejną częścią "Pieśni ..." zejdzie Martinowi krócej niż Ewie Białołęckiej z kontynuacją przygód Kamyka, bo te niestety przed "Czasem złych baśni", będę zmuszony powtórzyć w całości. Pod warunkiem, że mi się zechce :)
UsuńW to, że ilość trupów mogłaby zmaleć nie uwierzyłabym, choćbyś mnie gorąco zapewniał; nie u tego autora, nie w tej historii.
UsuńW Białołęcką szczęśliwie się nie wciągnęłam, ale w Grzędowicza i jego "Pana lodowego ogrodu" owszem. Jak już wyda ten czwarty tom, to na pewno będę musiała ponownie przeczytać pierwsze trzy (i chyba będzie mi się chciało). Z Martinem natomiast to jest chyba tak, że z uwagi na wielość wątków nie ma szans, by wszystko pamiętać dłużej niż miesiąc, dwa po lekturze danego tomu. Niestety.
Ja to chyba w ogóle zrezygnuję z cyklów, które są jeszcze w pisaniu. Czekanie, to nie na moje nerwy. I pamięć :)
UsuńPS. Ja z kolei Grzędowicza nie tykałem :)
Też nie mam pojęcia, jak on te wszystkie wątki pozwija ;) Zauważam podobne mankamenty, co Ty, a jednak po prostu MUSZĘ wiedzieć, co będzie dalej. A tymczasem, możemy sobie posłuchać piosenki: http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=j7lp3RhzfgI :)
OdpowiedzUsuńUzależnienie jest straszne i nie ma zmiłuj. To samo miałem z "Lost". Niby wiedziałem, że zakończenie mnie nie zadowoli (ale żeby aż tak dać doopy!), ale maniakalnie pochłaniałem kolejne odcinki.
UsuńCzy piosenka jest w wersji z lyrics, bo ja nie słuchaty, ale trochę czytaty, jeśli chodzi o wyspiarski slang :)
A to w takim razie proszę wersja z lyrics. Będziesz sobie mógł posłuchac wersji audio i przeczytać, o czym Panowie nucą :)
Usuńhttp://www.paulandstorm.com/lyrics/write-like-the-wind-george-r-r-martin/
Duuużo lepiej. To You’re not going to get any younger, you know (...), to troszkę pojechanie po bandzie, ale w końcu jakżeż prawdziwe. Już ZWL zwrócił poniżej uwagę na śmiertelność autora i co może z jego zejścia przed dokończeniem sagi wyniknąć :D
UsuńAno dokładnie! Mnie ta piosenka niezmiernie bawi cały czas ;) A natknęłam się na nią tuż po tym jak skończyłam czytać "Taniec ze smokami".
UsuńAaa, i również, obawiam się, że podobnie jak w przypadku "Losta" (tak samo jak Ty zareagowałam na zakończenie!) nie da się wszystkich zadowolić. I takie mam wrażenie, że ten bohater, co tam na koniec umarł, to jednak nie wszystek umarł ;)
UsuńMyślisz, że będzie jak w "Modzie na sukces", w której pewna pani doktor wkurzała moją Mamę dokonując bodajże trzech zmartwychwstań :P
Usuńhaha, no wiesz, tam już się trochę plącze takich nie do końca żywych, i nie do końca martwych ;). Chociaż to zakończenie psuje trochę koncepcję, którą wraz z siostrą wymyśliłyśmy odnośnie tego, jak to się skończy ;)
UsuńTak sobie czytam tę rozmowę i stwierdzam, że siedzicie w mojej głowie.
UsuńTen co umarł, nie umarł, bo zaburza to właśnie naszą koncepcję a do tego ja tego nie zniosę. Niech sobie zmartwychwstaje, ile tylko chce.
Ja to mam tylko jedną prośbę - nie uśmiercać Karła. Tak się ostatnio nawet zastanawiałem, czy nie jest tak jak w przypadku "Cienia wiatru" przeczytanego dla osoby Fermina, że czytam "Pieśń ..." tylko dla ciętego w gębie Lannistera. Ale to chyba jednak bardziej złożony problem :)
UsuńWedług naszej misternej koncepcji (którą już trochę zapomniałam ;)) Karzeł żyje do samego końca :)
UsuńHeh, pewnie Martin nie ma pojęcia jak to wszystko pozwija, liczy, że weźmie czytelników na przetrzymanie i albo oni zejdą, albo on. W tym drugim wypadku liczni spadkobiercy będą dopisywać kolejne tomy na dużym luzie:P
OdpowiedzUsuńZ notatek albo i bez nich. I będziemy mieć: "Preludium do Westeros", "Legendy Westeros", "Bohaterowie Westeros", "Wielkie rody Westeros". Kurczę, skąd ja to znam :P
UsuńGeorge R. R. Martin, please write, and write faster
UsuńYou’re not going to get any younger, you know ;)
Ja tam chwilami miałam z tą książką duże problemy, chociaż nie mówię, podobała mi się. Tylko, jak na moją kobiecą główkę, informacji za dużo jak sam zauważyłeś.
OdpowiedzUsuńJa zauważam może nie tyle nadmiar informacji, co nadmiar zbędnych ozdobników/powtórzeń, bez których zaawansowany w świecie przedstawionym czytelnik (bo taki chyba czyta "Taniec ...") spokojnie by się obył. A jakby dobrze przyciął, to może i jeden tom, miast dwóch by z tego wyszedł. Ale to nie leży w interesie ;)
UsuńJakie ja mam zaległości :) też wrócę do tego świata. Ale przede mną więcej tomów ;)
OdpowiedzUsuńWięc może, podobnie jak momarta, doczekasz premiery "The Winds of Winter" :)
UsuńPrzepadam za Martinem, zdobywam powolutku kolejne tomy i czytam. Wcale nie zapominam, co było wcześniej, to znaczy zapominam, oczywiście, ale sobie zapisuję na blogu, wystarczy potem przeczytać notkę i już. :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie :) Ja też pamiętam, może nie wszystkie szczegóły, ale główny rys na pewno :)
UsuńCześć!
OdpowiedzUsuńJak miło przeczytać taki tekścik w oczekiwaniu na dowóz mebli! Akurat ja nie z tych, co książki tego typu czytają, znaczy się Martina nie tykałam, ale Twe wypowiedzi to łyżkami... Taka iskierka radosna w przytłaczającym świecie remontu, gdzie to i rusz jakieś komplikacje się dzieją...
Pozdrawiam ciepło!
Agnesto
Po ostatnim malowaniu mieszkania zawalonego milionem gratów i dwoma milionami rzeczy do życia niezbędnych, stwierdzam, że każdy umilacz tych trudnych, remontowych chwil, jest na wagę złota. I cieszę się, że mogłem posłużyć za. Polecam się na przyszłość :D
UsuńWracam do kraju z 3 częściami upolowanymi w charity shop za 1,5 funta. Pachnące nowościa i bardzo obiecujące, tylko ciężkie jak sto diabłów:)) Na zimę jak znalazł:)
OdpowiedzUsuńPilipiuk mnie wykończył - oczekiwanie na kolejną część Oka Jelenia doprowadzało mnie do rozpaczy, wyciągałam poprzednie tomy, przypominałam sobie jakieś detale...a i tak powinnam przeczytać całość od początku żeby faktycznie ocenić czy było warto czekac:)
Odpowiedzią na ciężar może być czytnik (ach, ten bielutki paperwhite w nowym Kindlu), tylko że wtedy może być lipa z ceną. O ile wiem, nie ma jeszcze w Lądku Zdroju charity z używanymi ebookami :)
UsuńCo do niedokończonych cyklów, chyba zacznę im mówić swoje stanowcze NIE! :)
A tak o Tobie pomyślałyśmy :)
OdpowiedzUsuńhttp://2.asset.soup.io/asset/3761/8066_7514_593.jpeg
Jak tak dalej pójdzie, będę się musiał przez Was zapisać na jakiś kurs angielskiego :P A montażyk fajny :D
Usuń