Zacznę
spokojnie. Od historii o tym, w jaki sposób “Dożywocie” Marty Kisiel wylądowało, alleluja, na moim Kindlu. Spokojny wstęp jest konieczny, gdyż
późniejsze nagromadzenie wykrzykników w postaci wszelakich “ochów”,
“achów”, tudzież znaków pisarskich podkreślających mój wielki zachwyt książkowym debiutem autorki, może być dla czytelników jak, nie
przymierzając, anielski cios patelnią prosto w ciemię. Żeby więc go
osłabić, napiszę jak to udałem się do Krakowa, by na TK wymienić dwie
papierowe książki na dwa skromnie wyglądające świstki papieru, dzięki
którym z kolei mogłem technomagicznie pozyskać dwa z czterystu
udostępnionych na okoliczność akcji e-booków. A że wśród nich była
właśnie historia Lichotki i jej dożywotników, którą od dłuższego czasu
doradzała mi, alleluja, Agnes, to wziąłem. Wziąłem i przepadłem byłem
iżem. Z kretesem. I Krakersem. Tudzież Lichem, Paniczem Szczęsnym,
utopcami, Rudolfem Valentino, Zmorą i Kusym.
Jak
to jest, że historia faceta, który odziedziczył pseudogotycką w wyrazie
willę, gdzieś na zadupnym zadupiu, a wraz z nią zestaw indywiduów, dość
niesamowitej prowieniencji, w charakterze lokatorów, może śmieszyć aż
tak? No cóż. Nie wiem. I nie chce mi się tego analizować. Bo jakie ma
znaczenie, język to, azaliż poczuć humoru pokrewieństwo, czy też inne
czynniki nieziemskie, alleluja, skoro faktem jest, że już od bardzo
dawna nie czułem się w czytanej książce tak komfortowo! Pokochałem
zasmarkanego, uczulonego na pierze i mega porządnickiego, anioła, który
mógłby się drwiąco roześmiać w twarz Perfekcyjnej Pani Domu na widok jej
białej rękawiczki, ale nie zrobi tego, bo jest strasznym poczciwcem.
Jak to anioły stróże. Przyzwyczaiłem się do ogarniętego fobią
romantycznej liryki Szczęsnego, którego tyrady sprawiały, że moje
sadełko wyprawiało coś na kształt małego, brzusznego tsunami.
Sekundowałem Konradowi w jego zmaganiach z materią ożywioną, nieożywioną
i pochodzącą z innego wymiaru i z przyjemnością patrzyłem, jak z
miejskiego, zapatrzonego w końcówkę nosa swego, bubka, zmienia się w
opiekuna, przyjaciela, pocieszyciela i obrońcę uciśnionych.
Ach,
rewelacja! Och, wspaniałości! Książka wędruje do mojego prywatnego top
ten rozweselaczy, ale niech Was to nie zmyli, bo lektura nie tylko do
śmichu i chichu, choć te reakcje, przyznaję, podczas czytania przeważają. Jest w
niej ciut więcej, ale tego ciuta musicie już sami na kartach “Dożywocia” poszukać. Do czego gorąco, a psik!, zachęcam, alleluja.
PS.
Po raz pierwszy od eonów czułem autentyczną, czytelniczą rozpacz, gdy
musiałem opuszczać Lichotkę i jej mieszkańców. Powiem tylko, że gdyby
miał pod ręką dalszy ciąg przygód Konrada i jego czeredki, to, olewając
prawo przesytu tematem, bez wahania zacząłbym przewracać kolejne strony.
PPS.
Miałem napisać jeszcze mrowie a mrowie, ale jak to zwykle bywa
zacukałem się w zachwytach, więc jak kto ciekaw większej ilości ochów! i
achów!, to dopowiem w komentarzach.
Dołącz teraz do krucjaty gnębienia Ałtorki o ciąg dalszy albo chociaż o cokolwiek nowego:)
OdpowiedzUsuńNie dołączę. Gorący, owiewający plecy, oddech spragnionych ciągu dalszego wielbicieli twórczości, to najprostsza droga do tego, by muza z krzykiem spierniczyła Autorce z kolan. Czy gdzie ją tam trzyma. Autorka. Muzę. :)
UsuńJa bym też nie ryzykowała. Bazyl słusznie prawisz - naciski zbyt gwałtowne przynoszą efekt odwrotnie proporcjonalny do zamierzonego.
UsuńNo to chociaż kibicujcie Ałtorce w mękach twórczych :PP
UsuńZnam kilka takich przypadków, że naród kontynuacji złaknion, a autor w skorupkę i nic. Trudno, choć przyznaję, że mam coraz większą ochotę złapać takiego Scotta Lyncha za wsiarz i mocno nim potrząsnąć, drąc się przy tym jak opętany: Pisz, no, piiiiiiisz!! :-)
UsuńE tam, kibicowanie i motywowanie zaowocowało tym, że Ałtorka z wersji "kategorycznie nie napiszę kontynuacji, spadajcie" przeszła w końcu na wersję "piszę, piszę" :P
UsuńCóż tu dużo gadać, ja też jestem zalichotkowana na amen i z własnym egzemplarzem nie zamierzam się rozstać, pokochałam, ubóstwiłam i też chcę więcej. Alleluja!
OdpowiedzUsuń"Dożywocie", jak zdążyłem zauważyć, albo zachwyca, albo zniesmacza. Witam zatem w tym pierwszym klubie :-)
Usuńwitaj w klubie:)
OdpowiedzUsuńAlleluja i do przodu!
A witam, witam! A paniczowe: "Ale ja się duchów lękam", w samym dniu dzisiejszym parę razy przyprawiło mnie o paroksyzmy śmiechu. Że o wielu innych tekstach i scenach nie wspomnę :-)
UsuńAlleluja! A psik!
OdpowiedzUsuńPóźno, bo późno, aleś dołączył do zalichotkowanych. Ale jest w tym dobra strona -dopiero teraz zaczynasz przytupywać obcasami w oczekiwaniu na kolejną dawkę Licha i spółki. A my już od ponad roku czekamy;(
Aniu, ale ja mam wprawę. Na wymienionego wyżej Lyncha czekam już lat parę :-) Niemniej, jak już pisałem, najchętniej bym dziś i teraz :-)
OdpowiedzUsuńNie po raz pierwszy czytam pochlebne i pełnie entuzjazmu słowa o tej powieści, ale po raz pierwszy przed chwilą sprawdziłam via internet zasoby tutejszej biblioteki pod kątem obecności tejże książki. I zonk. Tylko "Dożywocie" Fredry mają ;-(
OdpowiedzUsuńInną drogą więc pozyskać to muszę. Bo muszę. Mam obecnie zapotrzebowanie na literaturę czysto rozrywkową.
Fredro też może być dobry :-) Ja w związku z takim samym zapotrzebowaniem zacząłem Artura Andrusa. Życzę zatem owocnych poszukiwań i przezornie zaznaczam, że reklamacji na niekompatybilność z książką nie przyjmuję :-)
UsuńFredro jest dobry, ale już mi go wystarczy ;-)
UsuńReklamacji nie przewiduję, bo właśnie wyczuwam kompatybilność. "Ogarnięty fobią romantycznej liryki Szczęsny" rokuje na paradną postać, chętnie poczytam o nim ;-)
A wykazuję kompatybilność z baaardzo rozmaitymi książkami, wbrew pozorom ;-D
Rzeczywiście widać, że Tobą wstrząsnęło, skoro recenzja pojawiła się takim migiem, błyskiem i z religijnym okrzykiem na ustach:) (a o Tochigi dalej cicho...)
OdpowiedzUsuńJa ciągle w grupie tych, którzy nie wiedzą, co tracą, ale kto wie, może mnie właśnie zmotywowałeś?
P.S. "mrowie a mrowie" - jak ja już dawno nie widziałam się z panem Muldgaardem; to niedopuszczalne!
To "alleluja", to naoczny znak jak wpłynęło na mnie Licho. I właśnie sobie kwiknąłem z uciechy wspomniawszy jego: "Ręce do góry, alleluja!" i scenę z tym okrzykiem związaną:-)
UsuńPS. Ja się do "Lesia" przymierzam, ale strach przed rozczarowaniem wielkim jest :-(
O tak, ta scena z okrzykiem związana jest cudnej urody! :D Jak i samo Licho! Uwielbiam, kocham i w ogóle "lofciam" ;D
UsuńCzuję się dziwnie, nic a nic nie rozumiejąc do jakich to cudnych dialogów się odwołujecie. Hm, znaczy się jednak mus przeczytać.
UsuńA co do peesa: "Lesio" jest jedną z nielicznych starszych książek Chmielewskiej, których nie cierpię. Wiem jednak, że jestem w mniejszości, więc może Tobie się uda. Pan Mudgaard za to jest moją miłością i Lesia w całości rekompensuje:)
I nawet scena z garbem i pociągiem ...? Nic???
UsuńPrzeczytałam tylko raz, po czym odrzuciłam ze wstrętem. A było to lat temu... ho,ho,ho. Ni cholery żadnego pociągu nie pamiętam. Że o garbie nie wspomnę.
UsuńJa podobnie jak momarta kocham miłością wielką pana Mudgaarda i jego polszczyznę rodem z... No właśnie, skąd? A z Lesiem jakoś tak nie do końca nam po drodze...
UsuńAle po prawdzie, żeby nieco zmodyfikować Starszych panów "Chmielewska jest dobra na wszystko..."
momarta Lakierków (-erek?) z "Dzikiego białka" też nie? Zgroza! :)
Usuńanek7 Polszczyzna szwedzkiego stróża prawa, to dość dowolna wariacja na temat trylogicznej sienkiewiczowszczyzny, że tak pozwolę sobie poneologizować :) Widzę silną grupę dywersyjną w temacie "Lesia" :)
Ujmę to tak: jakbym na bezludną wyspę mogła wziąć tylko jedną z dwóch książek - Dzikie białko lub Lesio, to wybrałabym Lesia, mimo wszystko. Dzikie białko to już zupełna katastrofa. Negocjowałabym zamianę na książkę telefoniczną.
UsuńA z tą wariacją na temat sienkiewiczowszczyzny, to pojechałeś, powiem ci:)
Wielkieś mi uczyniła pustki w pokrewieństwie poczucia humoru naszego :P
UsuńAle nie jest to wszak pustka niczym step niezmierzony? Poza tym, chyba lepiej tak, niż miałbyś znudzić się mną (jako całkiem przewidywalną) i blogowo, i wirtualnie porzucić? :PP
UsuńAleż wodzu, co wódz?!
UsuńPS. Tak, tak, uwielbiam ten tekst :D
Ja też, zwłaszcza odkąd przybliżono mi jego pochodzenie i rozumiem jego sens nie tylko intuicyjnie:P
UsuńSię zgadzam. Znaczy w sumie oraz ostatecznie wolałabym jednak Lesia niż książkę telefoniczną. Ale na pewno książkę tel. zamiast Dzikiego białka.
UsuńA za to Wszystko czerwone to ja mogę tam i nazad. I w ogóle Chmielewską mogę. Wiele zniesę ;)
I sięgnę po panią Kisiel rzecz jasna w najbliższym czasie, choć tania nie jest, a ostatnio się zaopatruję promocyjnie za 9,90 najchętniej. (Dlaczego ja ciągle nie mam kundla? I dlaczego słychać głosy w moim domu, że wcale go nie dostanę na urodziny, buuuu.)
Et tu Brute contra me? :)
UsuńZabrzmiało jak zdecydowane #chceto.
OdpowiedzUsuń(I Lesia zdecydowanie dalej warto).
UsuńAle zdajesz sobie sprawę, że ja mam dość zryte poczucie humoru i śmieszy mnie to, co pół powiatu zbywa wzruszeniem ramion? Może warto wysłuchać drugiej strony? :D
UsuńBazylu, dałeś popsutego linka (chyba że to Anna dała nogę:P). Da się naprawić, bo bym zajrzała?
UsuńZaplątał mi się cudzysłów na koniec. Wywal go lub kliknij :D
UsuńKliknęłam, przeczytałam. Hm. To może być jak z "Lesiem". W każdym razie, teraz bardziej rozumiem genezę Twojego allelujania. Przeczytam na pewno, teraz tym bardziej (o ile ZWL podtrzyma chęć wsparcia mnie pożyczką)
UsuńGdybym wiedział na ile jesteś zelektronizowania i na ile prawnie, hehe, jest dopuszczalne użyczanie swojego e-booka, to ... :)
UsuńZelektronizowana nie jestem wcale, więc choć prawnie to pewnie dopuszczalne (mimo usilnych starań jeszcze nie objęto paragrafami wszelkich przejawów życia na Ziemi), uprzejmie dziękuję, ocierając ukradkiem łzę wzruszenia:PP
UsuńPodtrzymuję zamiar:P
UsuńŁza wzruszenia nr 2 otarta:PP
UsuńOj, potrafisz przekonywać. :-))
OdpowiedzUsuńJednym słowem, zmarnowałem piękny talent akwizytorski. :) Tudzież mogłem zostać żigolakiem :P
UsuńWolę akwizytora :D
UsuńNo i alleluja.
OdpowiedzUsuńO bamboszkach nie wspominając :-)
UsuńApsik!
UsuńPanie Bazylu, a nie mogłeś wczoraj?!... Dzień cały mordowałam się z tamtejszym portalem, żeby sobie ściągnąć te darowane na kwitkach ebooki... Warkot mnie brał mocny. To bym sobie i takie ściągnęła, jak piszesz, że rozrywkowe. W końcu już nie miałam pomysłu cobytu, większość tam jakaś taka w ogóle mi nie znana byłą, ale na co się tu rzucać, panie. Ech. poszukam w bibliotece.
OdpowiedzUsuńAle wiesz, że tego "pana", to ja sobie zapamiętam? :-).
UsuńW sumie to mogłem, bo choć kończyłem późno w noc, to jednak wiedziałem, że pean będzie jak nic. Ale chciałem być wporzo i dlatego dopiero dziś, po przeczytaniu :-( Co do ściągania, to ja abarot, kwitki dwa, a książek znanych co bym wziął, multum. Komeda, Grzędowicz, ech! Na następne TK jadę z plecakiem, choć po komentarzach obsługujących odbiór książek pań wnoszę, że albo akcji może nie być, albo będą ograniczenia ilościowe :-)
A któż to miał taką akcję?
UsuńNie chciałem uprawiać kryptoreklamy, ale jako że padło bezpośrednie pytanie, a i akcja fajna, to powiem - publio.pl :)
UsuńHA to się cieszę! Czuj się uspokojony kryptoreklamą, ja i tak jestem z nimi związana na dobre (i złe) tymczasem ;) ale jakoś ta akcja mnie ominęła.
UsuńTo wygląda na niezły prezent pod choinkę. Który darczyńca powinien wcześniej przeczytać. Jeśli lesiopodobne, to niezupełnie w całości.
OdpowiedzUsuń"Lesio" zaplątał nam się tutaj zupełnie przez przypadek, a "Dożywocie" to zupełnie inna para kaloszy. Choć nie przeczę, że zapożyczeń językowych od pani Joanny kilka zauważyłem.
UsuńCzytałam jakiś czas temu, 'Dożywocie' należy do moich ulubionych książkowych antydepresantów (na jesienną chandrę jak znalazł) :)
OdpowiedzUsuńChciałabym mieć takiego osobistego kichającego aniołka, przydałby mi się szczególnie przed świętami, a i Krakers w kuchni byłby mile widziany. Wszystkich mieszkańców Lichotki z chęcią bym przygarnęła, no może poza utopcami ;)
Czyżby "Dożywocie" wzbudzało instynkta macierzyńskie? U mnie na pewno poruszyło strunę tęsknoty za taką z wierzchu różnoraką, ale w istocie bardzo spójną, ekipą przyjaciół :)
UsuńBohaterem jest anioł stróż? Uwielbiam książki z aniołami i o aniołach! A gdy w dodatku mają charakter "dozownika wesołości", mogę być pewna, że się nie zawiodę. Lekkich lektur mi trzeba od czasu do czasu! Ale szmiry staram się unikać. Zamówiłam sobie przed chwilą tę książkę, więc swoją kryptoreklamę możesz uznać za skuteczną:)
OdpowiedzUsuńJaka kryptoreklama? To mi się bardzo źle kojarzy. Po prostu podobało mi się wielce, to i wybuchnąłem byłem entuzjazmem. A że się okazał odrobinę zaraźliwy ... :) Mam nadzieję, że przed zakupem zapoznałaś się też z tekstem Anny? :D
UsuńAleż ja tak tylko żartowałam z tą kryptoreklamą!:) Entuzjazm zawsze jest zaraźliwy.
UsuńZapoznałam się przed chwilą z opinią Anny, a także gośćmi jej bloga, ale się nie zraziłam. Nigdy nie będzie tak, że wszystkim dana książka będzie się podobać, ponieważ wtedy nasz świat, a więc czytelników, byłby bardzo bardzo nudny:D:D:D
Polecam http://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=608575 - o Chmielewskiej też tam jest. W jej konkursie książkę wygrałam! Nie jej, bo jej już mam (swoją drogą, pożyczyłam eony temu i jeszcze mi jej nie oddano, a niech to), ale inną, w typie podobną, też z humorem.
OdpowiedzUsuńGandalf otworem przede mną. Za marne dwie dyszki mogę dostać "Dożywocie". "Natentychmiast", bo epubowe. I nie wiem, "i kcem i bojem się" Fantastyka?!
OdpowiedzUsuńKupiłam.
OdpowiedzUsuńNo to już trudno. Jakby się nie spodobało, masz oficjalną zgodę na obsobaczenie mnie w te i nazad :)
UsuńChyba ani te, ani nazad nie będzie, na dzień dobry zasmarkany anioł mnie rozłożył na obie łopatki. :D
UsuńW te - chciałam rzec.
OdpowiedzUsuń