Kiedy
na półkę naszego DKK trafiła “Gorzka czekolada” Lesley Lokko, a ja z
blurba dowiedziałem się o tym jaka to “wspaniała historia o poszukiwaniu
miłości, partnera życiowego i swojego miejsca na ziemi”, pomyślałem
sobie, że dobrze się stało. Oto w końcu w naszym malutkim klubiku, który
w odwłoku ma zasady parytetu płci, pojawiło się coś, co zadowoli gust
większości członków, znaczy, w tym miejscu pragnę gorąco przeprosić
koleżanki, członkiń. Babskie pisanie, które zrekompensuje poprzednie
wybory, czyli nowomodnego “Drwala” i kryminalnego “Psa pańskiego”. Ja
też zresztą nie od macochy, więc czemu nie miałbym się dowiedzieć, co
tam we wrażym obozie piszczy. Ruszyliśmy zatem hurmą do lektury.
Wydawać
by się mogło, że temat, czyli historia trzech młodych dziewczyn,
których w drodze do dorosłości życie nie rozpieszcza, a nawet, że się
tak mało górnolotnie wyrażę, solidnie kopie w zadek, to pierwszy krok do
sukcesu. Osadzenie akcji w egzotyce haitańskiej stolicy, czy
wielkomiejskim gwarze Los Angeles - krok drugi. Tajemnice przeszłości -
trzeci. Czyli, zusammen do kupy, hit, samograj i bestseller. A jednak …
Już
od początku lektury coś mi zgrzytało. Ale ponieważ dochodziło do
pierwszych zwrotów akcji, postanowiłem te, jak mi się wydawało,
chronologiczne niekonsekwencje, ignorować. I być może dałbym się wkręcić
autorce w sztampową i, co nawet panie przyznały, dość przewidywalną
fabułę, w której bohaterki sięgają bruku, by dzięki pomocnej dłoni
opatrzności* stanąć na nogi, po drodze poznając smak życia i przekonując
się, że nie smakuje ono jak toffi, ale jak tytułowa gorzka czekolada.
Być może … Niestety, wtedy właśnie dotarłem do strony 103, na której
przeczytałem: “(...) martwiła się, jak to będzie w lutym, kiedy urodzi
się dziecko.”, a następnie do przełomu 105-106, gdzie jak wół stało:
“Dziecko miało przyjść na świat na początku maja.”. I to był ten moment,
w którym porzuciłem książkę, choć przyznaję ciekaw byłem opisów
stosunków społecznych i kryzysu dręczącego Haiti, które pani Lokko
przemycała w tle. Trudno. Nie lubię jak autor robi mnie w wała.
A
panie? Panie pozwoliły sobie postąpić w sposób, który najlepiej
scharakteryzuje cytat z “Gwałtu na Melpomenie” Antoniego Słonimskiego.
Otóż i on: “Sztuka ma swoje niewątpliwe wady w samej budowie i akcji,
ale brawurowy dialog nie pozwala o tym pamiętać. Przypomina mi to
zwierzenia pewnego filologa, który wziął do ręki książkę znanego pisarza
i począł podkreślać w niej błędy językowe. Ma pierwszej stronicy znalazł
dziesięć, na drugiej pięć, a na trzeciej już ani jednego - porwany
bowiem treścią książki zapomniał o filologii.”. Rzecz dotyczy co prawda
groteski pani Samozwaniec, ale według mnie idealnie tu pasuje, o czym
niech świadczy fakt zarwania nocy przez jedną z klubowiczek, spowodowany właśnie porwaniem treścią.
Co
zatem o książce sądzić? Hmm, ja połowicznie zgadzam się z “Daily Mail”,
które pisze o powieści Lokko jako doskonałym czytadle. Oczywiście z
drugą połową tego stwierdzenia. A żeński skład DKK? Cóż, zapomniał o
filologii.
* czyt. właściwych mężczyzn
Strasznie się marudny zrobiłeś, już wiem, skąd te narzekania na Chmielewską:P
OdpowiedzUsuńA Ciebie nie wkurza jak autor nie panuje nad stworzoną przez siebie rzeczywistością? Zresztą, może bym i przymknął oko, ale ta ciąża mnie dobiła i nawet zapewnianie przez panie, że to nie jest takie złe, nie pomogło :-)
UsuńMnie różne rzeczy irytują, ale się Chmielewskiej rykoszetami oberwało chyba:))
UsuńRaczej nie, bo od lektury Lokko minęło już trochę czasu. A o tym co mnie irytowało w najnowszej JCh postaram się szerzej rozpisać. Na razie rozszerzam kredyt zaufania poza setną stronę :-)
UsuńNapisz, napisz:)
UsuńJesteś bardzo uważnym czytelnikiem. Szkoda że nie dokończyłeś, książka ogólnie nie jest zła, jak się oczekuje wielowymiarowej powieści obyczajowej, która ma na celu umilenie wieczoru.
OdpowiedzUsuńPewnych rzeczy nie da się nie zauważyć, można na nie co najwyżej przymknąć oko. Ja do setnej strony zacząłem dostawać nerwowego tiku od tego przymykania. A czy szkoda ...? Myślę, że znajdę lepsze wielowymiarowe powieści obyczajowe :)
UsuńTeż mi się zdarza "zapomnieć o filologii", gdy porwie mnie wartki strumień fabuły, przymykam oko albo nawet (o zgrozo) nie zauważam błędów językowych, macham ręką na literówki, ale błędy rzeczowe powodują, że wracam do pionu, otwieram szeroko oczy i dziwię się, czy ktoś to czytał przed wydaniem... Słyszałam o przypadkach, że bohater w trakcie utworu zmienia imię i to nie w znaczeniu przybierania pseudonimu.
OdpowiedzUsuńLokko jednak chwalą, tę i inne powieści. Nie widzę wyjścia jak przekonać się na własnej skórze, co kiedyś przy sposobności uczynię.
A skoro też o Chmielewskiej mowa, to mam "Całe zdanie nieboszczyka" i nie zawaham się go użyć. W ramach ponownego podejścia,kolejnej próby zmierzenia się z twórczością tej autorki.
Pozdrawiam.
Mnie ZWL zasugerował, że czytana właśnie "Krawa zemsta", to niejaki powrót do korzeni i teraz się boję wracać :P A za pozostałe powieści Lokko podziękuję :)
UsuńPS. Ze zmianą imienia sam się spotkałem, ale już nie pamiętam gdzie :)
Ciekawa sprawa, najwyraźniej książka porusza jakieś utajnione odmęty kobiecej duszy, bo niedawno żarliwie polecała mi ją koleżanka, która zupełnie nie gustuje w tzw. literaturze dla pań.
OdpowiedzUsuńBez wódki ..., no dobra, bez samodzielnej lektury, nie razbieriosz. Nie to, żebym namawiał. Jest tyle fajniejszych rzezy do zrobienia :)
UsuńJeśli bohaterka dbała o linię, być może najpierw planowała skrócenie czasu trwania ciąży, aby zbytnio nie przytyć (opisywano już podobne przypadki)? To by jednak oznaczało, że nie warto o niej czytać. Czyli jesteśmy w punkcie wyjścia.
OdpowiedzUsuńA okładka taka przyjemna...
Może i nie warto, ale jak się okazuje te ponad 500 stron nie było dla niektórych przeszkodą :P
UsuńI tak podziwiam. Mnie by chyba wystarczyła lektura blurba. :)
OdpowiedzUsuńAle wiesz, że blurby są g#$@zik warte? :D
Usuń