Kilkukrotnie
pisałem już o tym, jaką męką dla czytającego na głos rodzica jest
niekompatybilność z zainteresowaniami dziecka. Popatrzmy. Starszy jest
maniakalnym fanem piłki kopanej, do której jego ojciec, czyli moja
skromna osoba, ma stosunek neutralny, chwilami* przechodzący w dość
oziębły. Tarcia na gruncie czytelniczym zaczęły się w momencie, w którym
fascynat wygrzebał sobie na bazarku “Techniki ofensywne w piłce nożnej”
z roku 1973** i zawinszował sobie, żeby nadworny lektor przybliżał mu je
co wieczór. I na nic cierpiętniczy głos rodziciela, na nic perswazje, że
futbolu nie da się nauczyć z książek, na nic mruczando pod nosem
rzucanych, niewybrednych komentarzy. Czytać i już! Po którymś z kolei:
“... uderzamy zewnętrzną stroną wewnętrznego podbicia prawej stopy z
siłą ok. 10 niutonów pod kątem …”, zacząłem przemyśliwać o odmianie losu
swego. Oczywiście nie mówię tu o rozwiązaniu radykalnym (tajemnicze
zaginięcie podręcznika w najbliżej położonym piecu c.o.), a takim w
stylu “wilk syty i owca cała”. Postanowiłem znaleźć piłkarską
beletrystykę dla miłośników “nogi” od lat siedmiu wzwyż. Zadanie wcale
niełatwe, bo prócz bahdajowego “Do przerwy 0:1”, posucha, ale, jak się
okazało, nie niemożliwe. W sukurs przyszła mi bowiem pierwsza część
cyklu autorstwa Luigiego Garlando, pod wielce wymownym tytułem “Gol!”.
“Pierwszy
mecz” opowiada historię formowania się pewnej niezwykłej drużyny
piłkarskiej. Niezwykłej, albowiem stworzonej przez … kucharza, pana
Gastona Champignon. Jej niezwykłość jest tym większa, że po żmudnym
procesie rekrutacji (kto by chciał grać u kucharza, nawet jeśli ma on za
sobą piłkarską przeszłość), którego opis zajmuje część książki, w skład
teamu wejdą dwie dziewczyny. Mało tego - baletnice. Wraz z mistrzem
ataku - Tommim, bramkarzem - Szpilą i resztą składu, pokażą chojrakom z
prowadzonej przez chorobliwie ambitnego trenera przeciwnej drużyny, że
nie liczy się liczba goli i zwycięstwo, ale piękno sportowej rywalizacji
i radość płynąca z uprawiania ukochanej dyscypliny sportu.
Wiem,
wiem. To ostatnie zdanie zapaliło czerwoną lampkę w głowach tych
rodziców, którzy dostają wysypki na myśl o tym, że książka może być
przesycona “natrętnym dydaktyzmem”. I choć sam czasem wkurzam się na
zbytnią łopatologię w prostowaniu kręgosłupa moralnego młodemu
pokoleniu, to jednak Garlando udało się moim zdaniem zachować równowagę
między wartką akcją, a opowieścią o Przyjaźni, Ciężkiej Pracy
(treningi), Tolerancji (baletnice w korkach) i Innych Wartościach. Ba,
są nawet fragmenty, w których ci dobrzy stosują dwuznaczne moralnie
zagrania.
Jak
zatem się czytało? Wreszcie z obopólną przyjemnością. Co więcej, w
pewnym momencie atmosfera rywalizacji udzieliła mi się do tego stopnia,
że nie mogłem doczekać się wieczoru, żeby zobaczyć co dalej u
Cebulek***. A opisy meczu zdynamizowane komiksowymi wstawkami, to już w
ogóle. Gdybym nie był statecznym mastodontem, to po każdym golu
zrywałbym się i wrzeszczał jak jakiś włoski komentator.
Jak
zatem widać, “Pierwszy mecz” doskonale sprawdził się jako koń
trojański, a ja czekam na wizytę w WBP, żeby pozyskać tom drugi serii. I
mam nadzieję, że wydawca nie poprzestanie na dwóch dotychczas wydanych,
bo autor pociągnął temat.
* “Tato, idziemy na orlika?!”, w najlepszym momencie czytanej książki :P
** Tytuł i rocznik zastępcze, bo dane oryginału wyparłem po pierwszym czytaniu.
*** Beznadziejna nazwa, jak stwierdził fachowiec.
To współczuję, bo piłki bym nie zniósł, a wróżki i króliczki jakoś łykałem. Na szczęście Starsza się usamodzielniła czytelniczo i głowy nie zawraca.
OdpowiedzUsuńTy się uodporniłeś na jedno, ja na drugie. A króliczki bym zniósł. Ale nie wiem czy Hefner coś napisał :P
UsuńMusisz poszukać w dziale dla dorosłych:P Widziałem kiedyś jakąś antologię opowiadań Playboya, może nawet ilustrowaną:P
UsuńNic nie przebije czytanych w pacholęctwie, pozbawionych cienia wszelkiego obrazu, ale za to jakże rozpalających młodzieńczą wyobraźnię, "Pamiętników Fanny Hill" :D
UsuńWszyscyśmy to czytali - to się nazywa jedność pokoleniowa:P
UsuńA może by tak, na fali powrotów ...? Choć boję się, że powtórna lektura mogłaby być srogim zawodem :)
UsuńE nie, nie, szkoda wspomnień:P
UsuńPolecam Twojej uwadze jutrzejszy Płaszcz i zaznaczam, że to czysty zbieg okoliczności, została zaplanowana parę miesięcy temu. :) To się ponoć nazywa bibliotelepatia. :)
OdpowiedzUsuńTzn. notka została zaplanowana. :)
UsuńJako stary wyjadacz łapię skróty myślowe :P
UsuńU nas fala uderzeniowa przeszła wraz z Euro i już od dawna nie czytałam nic o piłce nożnej. U nas lektury nie tyczyły jednak techniki, a składów drużyn. "W 1974 roku w reprezentacji Urugwaju czołowym napastnikiem był..." Brr! Teraz więc nie wiem - zaryzykować, bo zachęciłeś, czy lepiej ominąć szerokim łukiem, w obawie że wraz z tą pozycją powrócą pozostałe? "System rozgrywek w lidze włoskiej przedstawia się następująco..."
OdpowiedzUsuńNie namawiam, aczkolwiek zaznaczam po raz wtóry, że mnie się całkiem. Natomiast czytania na głos biografii Messiego odmówiłem kategorycznie (tak, tak, wbrew pozorom potrafię być stanowczy) i Starszy powoli i samotnie brnie przez kobyłkę :E
UsuńNaprawdę taka posucha na tym polu, przedpolu piłkarskim?
OdpowiedzUsuńPosucha może i nie, ale są to rzeczy mocno usypiające, nawet zapalonego kibica :)
Usuń