O, jakże srogo zawiodą się ci, którzy w erotycznej powieści Roalda Dahla będą szukali opisów rodem z “50 twarzy …”. Jak będą niepocieszeni fani miłosnych zapasów, dla których istotą opowieści z pieprzykiem jest to, kto, komu, jak, gdzie i ile razy. Zmartwią się również amatorzy dogłębnych (panowie) i dłuuuugich (panie) opisów anatomicznych szczegółów. Słowem, jak na twórcę dość ekscentrycznego - lipa. Bo, nawet biorąc pod uwagę fakt wydania “Wuja Oswalda” w roku 1979, nie znajduję w książce nic, co mogłoby wzburzyć krew. Ba, u mnie wywoływała na przemian dwa skutki: usypiała i momentami skłaniała do pochrząkiwań z uciechy. O czym więc rzecz?
Książka jest zapisem wspomnień tytułowego wuja. Wspomnień, dodajmy, osadzonych wokół dwóch, dość nietypowych, pomysłów biznesowych. Otóż młody Oswald, usłyszawszy plotkę o wytwarzanym z pewnego gatunku żuka, silnym środku na potencję, jedzie do Sudanu (jedyne miejsce występowania stworzenia), skąd szmugluje proszek do Londynu i, olewając studia chemiczne, staje się jego głównym dystrybutorem wśród śmietanki towarzyskiej miasta. Opisy działania specyfiku i figlów miglów z nim związanych to pierwsza część książki. Druga zaś, to relacja z realizacji śmiałego planu, jaki Oswald przeprowadza przy pomocy naukowca, który wynalazł sposób przechowywania zamrożonej spermy, pięknej kobiety, na którą poleci każdy (nawet Einstein) oraz wspomnianego wyżej proszku. W całej aferze udział wezmą koronowane głowy, najtęższe umysły oraz najwybitniejsi przedstawiciele kultury ówczesnej Europy, o których nasienie, przy pomocy podstępu, kobiecej urody, kasy ze sprzedaży stawiającego na baczność maszty nawet najstarszych marynarzy specyfiku oraz jego samego, starać się będzie nasza trójka. Oczywiście celem późniejszego przehandlowania za niezły pieniądz.
Zabawne, ale niczym nie zaskakujące. Łatwo polubić Oswalda, światowca i bon vivanta, który ze swadą i bez pruderii opowiada swoją historię, ale mimo że opowieść toczy się wartko, a język bogaty i żywy, to jednak po pewnym czasie schematyzm zachowań nuży. I nie pomaga nawet fakt, że oto dzięki zmyślnej konfabulacji autora mamy niepowtarzalną okazję podpatrzeć in flagranti Prousta czy Pucciniego, że o wiekowym, w chwili zastawienia na niego sideł, Monecie nie wspomnę. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że obserwacja wielkich tego świata z gaciami na kostkach, nie przysporzyła mi uciechy. Tym bardziej, że Dahl zdaje się dobrze przygotował, jeśli chodzi o ich biografie, ze szczególnym uwzględnieniem cech charakterystycznych, które ładnie we fragmentach dotyczących bara bara wyeksponował. Ot, choćby Niżyński, który w “(...) chwili gdy proszek podziałał (...) pogonił za Yasmin w ciemny bór, sadząc susami od kamienia do kamienia i przy każdym skoku wzbijając się w powietrze tak wysoko, że zdawał się fruwać”, albo Shaw, krzyczący post factum: “Teraz wiem, o co chodziło Pat Campbell!”.
Zatem, wchodzicie na własną odpowiedzialność, pamiętając że: “Kopulacja przypomina dłubanie w nosie. Dobrze jest robić to samemu, ale dla widza nie jest to szczególnie atrakcyjne widowisko.” Ale czy aby o kopulację w “Wuju Oswaldzie” tak naprawdę chodzi?
Książka jest zapisem wspomnień tytułowego wuja. Wspomnień, dodajmy, osadzonych wokół dwóch, dość nietypowych, pomysłów biznesowych. Otóż młody Oswald, usłyszawszy plotkę o wytwarzanym z pewnego gatunku żuka, silnym środku na potencję, jedzie do Sudanu (jedyne miejsce występowania stworzenia), skąd szmugluje proszek do Londynu i, olewając studia chemiczne, staje się jego głównym dystrybutorem wśród śmietanki towarzyskiej miasta. Opisy działania specyfiku i figlów miglów z nim związanych to pierwsza część książki. Druga zaś, to relacja z realizacji śmiałego planu, jaki Oswald przeprowadza przy pomocy naukowca, który wynalazł sposób przechowywania zamrożonej spermy, pięknej kobiety, na którą poleci każdy (nawet Einstein) oraz wspomnianego wyżej proszku. W całej aferze udział wezmą koronowane głowy, najtęższe umysły oraz najwybitniejsi przedstawiciele kultury ówczesnej Europy, o których nasienie, przy pomocy podstępu, kobiecej urody, kasy ze sprzedaży stawiającego na baczność maszty nawet najstarszych marynarzy specyfiku oraz jego samego, starać się będzie nasza trójka. Oczywiście celem późniejszego przehandlowania za niezły pieniądz.
Zabawne, ale niczym nie zaskakujące. Łatwo polubić Oswalda, światowca i bon vivanta, który ze swadą i bez pruderii opowiada swoją historię, ale mimo że opowieść toczy się wartko, a język bogaty i żywy, to jednak po pewnym czasie schematyzm zachowań nuży. I nie pomaga nawet fakt, że oto dzięki zmyślnej konfabulacji autora mamy niepowtarzalną okazję podpatrzeć in flagranti Prousta czy Pucciniego, że o wiekowym, w chwili zastawienia na niego sideł, Monecie nie wspomnę. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że obserwacja wielkich tego świata z gaciami na kostkach, nie przysporzyła mi uciechy. Tym bardziej, że Dahl zdaje się dobrze przygotował, jeśli chodzi o ich biografie, ze szczególnym uwzględnieniem cech charakterystycznych, które ładnie we fragmentach dotyczących bara bara wyeksponował. Ot, choćby Niżyński, który w “(...) chwili gdy proszek podziałał (...) pogonił za Yasmin w ciemny bór, sadząc susami od kamienia do kamienia i przy każdym skoku wzbijając się w powietrze tak wysoko, że zdawał się fruwać”, albo Shaw, krzyczący post factum: “Teraz wiem, o co chodziło Pat Campbell!”.
Zatem, wchodzicie na własną odpowiedzialność, pamiętając że: “Kopulacja przypomina dłubanie w nosie. Dobrze jest robić to samemu, ale dla widza nie jest to szczególnie atrakcyjne widowisko.” Ale czy aby o kopulację w “Wuju Oswaldzie” tak naprawdę chodzi?
Zobaczyłam, że napisałeś o Wuju i oto natychmiast jestem, porzuciwszy rzuciwszy wszystko (ze szczególnym uwzględnieniem roboty, pozdrawiam!). Rozumiem z tego, że bić nie będziesz, ale i na dozgonną wdzięczność za polecenie lektury też nie mam co liczyć?:PP
OdpowiedzUsuńŻe było o Prouście - pamiętałam, ale Niżyński? Nieśmiało podejrzewam, że kiedy to czytałam, jeszcze nie wiedziałam kto zacz...
Szczerze? Po Dahlu spodziewałem się czegoś bardziej hardcorowego. Nawet nie chodzi o sam seks, ale ogólnie. A dostałem takiego erotycznego barona Münchhausena. Fajne to i pośmiać się pośmiałem (ba, mam nawet kilka zaznaczonych fragmentów), ale w pewnym momencie zaczęło nudzić. Chyba wrócę do Dahla w wydaniu dla dzieci :)
UsuńPS. Niepamięcią o Niżyńskim się nie przejmuj. Wzmianka o nim to dokładnie to jedno zdanie, którego fragment przytoczyłem :)
No tak, i znów wracamy do tego samego punktu. Nie da rady czytać tego teraz tak, jak to było, gdy mieliśmy po 13-15 lat... Szkoda i nie. Co nie zmienia faktu, że Munchausena zawsze bardzo lubiłam:)
UsuńMy niedługo zabieramy się za "Fantastycznego Pana Lisa"; może zafunduję więc sobie Dahla w stereo?
Ciekawe, że ja też pamiętam tylko Prousta i Einsteina:P
Usuń@momarta To se ne vrati :( Dawniej samo słowo "sperma" sprawiłoby, że oblalibyśmy się rumieńcem i zaczęli nerwowo rozglądać dookoła, mimo że okładka przecież zabezpieczona pakowym :) Z drugiej strony uciekały wszystkie smaczki, bo kto w tym wieku wiedział kim u diaska jest Proust (zresztą, kogo to obchodziło). Więc racja co do tego "Szkoda i nie" :)
UsuńFPL nie czytałem, a szkoda, bo to ponoć jeden z lepszych tekstów Dahla. No i widzisz co narobiłaś? :D My jesteśmy po pierwszym czytaniu "Proszę ..." i napiszę tylko, że już dawno nie byłem tak wyprzytulany :D
@ZwL Einstein zapada w pamięć jako jedyny, który zaczął wietrzyć podstęp, co przy sile działania proszku budzi mimowolny podziw i zapada w pamięć :P A Proust, to już nie wiem :)
Nie wiem, co robi Pan Lis, ale zanim się zabierzecie za czytanie, to może najpierw przetestuję na sobie. Bo z przytulaniem na skutek wyczynów spółki Dziubak-Wechterowicz miałam tak samo - dopiero teraz naprawdę wiem, co czuje wędlina znajdująca się między dwoma kawałkami chleba!:P
UsuńCzekam zatem na wyniki testu. A zgniecenia uniknąłem kolejkując wg wieku :)
UsuńW dodatku Niżyński był homoseksualistą...
Usuń@bans Podobnie jak Proust, ale na żuka nie było mocnych i pod jego magicznym działaniem orientacja traciła znaczenie, acz czasem trzeba się było posuwać do forteli :D
Usuń"jesteśmy po pierwszym czytaniu "Proszę ..." " - czyli czego?
Usuń"Proszę mnie przytulić" - Przemysław Wechterowicz i Emilia Dziubak. Jak dla mnie, Wy też możecie brać to w ciemno, zwłaszcza że jesteś w tej szczęśliwej sytuacji, iż siła uścisku Marianki nie jest jeszcze za duża. Dzięki temu powinnaś przetrwać lekturę we względnie niezmienionym przez uściski kształcie (mnie strasznie spłaszczyło!)
UsuńDzięki, zapisane na liście :)
UsuńO szczegółach można już przeczytać TUTAJ
UsuńCzytałam Wuja w wieku, w którym wszelkie wzmianki dotyczące seksu robią duże wrażenie. Raczej na zasadzie odkrywania tajemnej przyszłości i owocu zakazanego niż czegokolwiek innego. Ale z treści nie zapamiętałam kompletnie nic (dzięki za przypomnienie). Wrażeń zresztą też. Tylko poczucie, że nie było złe, ale i nic w tym nadzwyczajnego. W związku z powyższym wracać doń nie będę. ;)
OdpowiedzUsuńAleż czemu. Czyta się gładko. Jest tez parę fajnych spostrzeżeń natury ogólnoludzkiej. No i przede wszystkim łowi się to, co kilkadziesiąt (tak, tak) lat temu nie miało żadnego znaczenia, a przeskakuje wzrokiem to, co wówczas znaczenie miało :D
UsuńChyba po prostu dlatego, że już co innego mnie pociąga. Za dużo lektur po drodze, zbyt inne zainteresowania, a powroty często rozczarowują. Niech więc zostanie tylko takie delikatnie wspomnienie. :)
UsuńZnam temat, bo też się paru powrotów obawiam i chyba tak jak Ty pozostanę przy wspomnieniach. Choć czasem kusi, oj, jak kusi :)
UsuńPamiętam to z "Fikcji i faktów" z lat 80-tych - podkradałem rodzicom, razem z ilustracjami burzyło krew 12-latka ;)
OdpowiedzUsuńDo zestawu burzącego dołączyłbym klasyczne "Pamiętniki Fanny Hill" oraz (o ile dobrze kojarzę) wielotomową "Księgę tysiąca i jednej nocy" :)
UsuńBazylu, to przestaje być śmieszne! Ok, Fanny Hill niczego mi nie burzyło, bo nie czytałam, ale "Księga tysiąca i jednej nocy" (w czerwonej, skórzanopodobnej okładce ze złotymi literami) przyprawiła mnie o niejedną bezsenną noc!:P
Usuń@bans: jak ja się cieszę, że Ty też czytałeś to w "Fikcjach i faktach". Nikt dotąd się do tego nie przyznawał i zaczęłam myśleć, że wszystko to sobie wymyśliłam!
Bardzo drogo nie jest, więc może warto zainwestować i oddać się wspólnemu ze współmałżonkiem czytaniu. Kto wie, może skończy się bezsenną nocą? :P Gorzej jak znów się okaże, że pamięć podsuwała pocukrowany obraz :)
UsuńDzięki FiF poznałem w bardzo młodym wieku np. przygody Herculesa Poirot :) I do tej pory pamiętam, jak złościło mnie, ze nie wiedziałem jak zaczyna i kończy się "Złote rendez-vous" MacLeana - niestety, rodzice nie mieli wszystkich numerów FiF.
UsuńCo tam jeszcze było, hm... "Honor Prizzich", ale to mnie nudziło. "Królewskie sny" Hena! I jeszcze taki romans z czasów Franciszka I pamiętam, o, wiem - "Błązen królewski".
Myślę, że gdyby książka trafiła w moje ręce przeczytałabym ją, nie oczywiście z powodu seksspecyfiku, ale dla podreperowania humorku.
OdpowiedzUsuńTylko tu ten humor balansuje sobie na granicy dobrego smaku. Co wrażliwsi mogą wręcz stwierdzić, że ta granica została z naddatkiem przekroczona. Ja się co prawda do nich nie zaliczam, ale lojalnie ostrzegam :)
UsuńCzytałam w ubiegłym stuleciu:) Bawiło mnie niesamowicie, wypieków na twarzy nie zanotowałam ale chyba tylko dlatego, że byłam już wtedy po lekturze Pamiętników Fanny Hill odbitych na powielaczu:)
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że powielacz mi się jednak inaczej kojarzył :P U mnie było wydanie Almapressu skrzętnie wygrzebywane z bibliotecznego schowka, czyli zza rzędu innych książek, gdzie oczekiwało na wyraźne życzenie zorientowanych w temacie czytelników. Pisałem już, że biblioteka nie miała dla mnie tajemnic :D
UsuńSpecyfik z żuka na poprawę potencji?- rozbawiło mnie to :D ksiązki jednak raczej nie mam w planach czytelniczych ;)
OdpowiedzUsuńPrzyroda nie takie zna źródła. Ot, weźmy na przykład pod uwagę sławnego ostatnio (szczególnie w Będzinie) wałęsaka brazylijskiego z jego toksyną :P Do lektury nie namawiam :)
Usuń