“Wielkie zasługi” to drugi tom przygód rodzeństwa Chabrowiczów, których zgrubne sylwetki przybliżałem przy okazji pisania o tomie pierwszym. Cechy charakterologiczne Janeczki i Pawełka pozostają bez zmian, podobnie zresztą jak ich wiernego psa Chabra, który wiernie towarzyszy im w nowej przygodzie, zaskakując poznane w jej trakcie osoby (ale już nie czytelnika), swą ponadprzeciętną inteligencją. Co się zatem zmienia? Sceneria i, co oczywiste, szwarccharaktery. Bo już milicja, nie. Ale to charakterystyczne dla wczesnej twórczości pani Joanny.
Miast stolicy mamy zatem nadmorską miejscowość, położoną tuż obok granicy oraz starego i zapomnianego cmentarzyska, co zresztą nie pozostanie bez wpływu na dalszy rozwój wydarzeń. Jeśli dołożymy do tego czujnego, myśliwskiego czworonoga i dwójkę wścib..., o przepraszam, ciekawych świata, dzieci, z jednej strony oraz kilku podejrzanie zachowujących się osobników, z drugiej, to możemy być pewni, że coś się wydarzy. Dodatkowo jeśli dzieci mają olbrzymią wyobraźnię, która napędza ich działania, a także własny kodeks honorowy, który komplikuje zarówno pracę organów śledczych jak i poczynania rzezimieszków, to już wiadomo, że szykuje się, żeby posłużyć się klasykiem, heca na 14 fajerek. Jak jest rzeczywiście? Hmm, odpowiedź na to pytanie jest trudna i, mam wrażenie, w dużym stopniu uzależniona od wieku czytelnika. Bo wydaje mi się, że o ile niegdysiejszy dziesięciolatek czytał ją z wypiekami na twarzy, tak trzy dekady później zdarzyła mu się, przy tej samej lekturze, seria ziewnięć. Tak, o mnie mowa.
Nie będę bowiem ukrywał, że “Wielkie zasługi”, mimo dużego sentymentu jakim darzę parę głównych bohaterów, miejscami mnie nudziły. Stwierdziłem bowiem, że zarówno Chabrowiczątka jak i ich, inteligentny, jakby go przeszczepiono prosto z kart powieści Koontza, czworonożny pomagier, są strasznie przewidywalni. Niby nieobliczalni w działaniu, ale jednak na tyle mądrzy i dobrze wychowani, że wszystkie ich “wyskoki” rozchodzą się po kościach. Niby przyprawiają o palpitacje swych, darzących ich nieziemskim wprost zaufaniem, rodzicieli, ale wspólna, szczera rozmowa sprawia, że napięcie pęka jak bańska mydlana i znika jak sen jaki złoty. Słowem, choć pewnie zazdrość przeze mnie przemawia, ten wyborny układ rodzice - dzieci, wbrew pozorom nie wychodzi książce na dobre.
Żeby jednak nie było, że kicha. Gdzie tam! Są akcje wyborne, przy których uśmiech nie schodzi z ust czytelnika, a to głównie za sprawą Mizi, wychuchanej mamusinej księżniczki, którą zaprawione w bojach z przygodą blondasy mają się zająć jako osoby do towarzystwa, a którą niech mi będzie wolno przedstawić w cytacie:
“Nowa przyjaciółka nie spodobała się Janeczce. Imię Mizia nie budziło jej zastrzeżeń, mogła się nazywać Mizia, dlaczego nie. Imię jak imię. Inne cechy Mizi były nie do przyjęcia. Przede wszystkim bała się Chabra, co dobitnie świadczyło, że musiała być beznadziejnie głupia. Obydwoje z Pawełkiem namęczyli się straszliwie, nakłaniając ją, żeby pozwoliła się obwąchać. Ustawicznie wykrzykiwała coś wyjątkowo kwikliwym głosem, zaś treść okrzyków świadczyła o niej jak najgorzej.
– Ojej, ojej! – kwiczała, unosząc ręce w górę i nie wiadomo po co wspinając się na palce.
– Ojej, mnie zje! On mnie zje! Ojej! Zabierzcie go!”
Nie jest zatem źle, ale nie jest i tak dobrze, by rwać z kopyta do domu aby z niecierpliwością przewracać kolejne strony. Podtrzymuję opinię, że to, podobnie jak “Nawiedzony dom”, miła lektura, aczkolwiek z troszkę większą ilością dłużyzn.
Miast stolicy mamy zatem nadmorską miejscowość, położoną tuż obok granicy oraz starego i zapomnianego cmentarzyska, co zresztą nie pozostanie bez wpływu na dalszy rozwój wydarzeń. Jeśli dołożymy do tego czujnego, myśliwskiego czworonoga i dwójkę wścib..., o przepraszam, ciekawych świata, dzieci, z jednej strony oraz kilku podejrzanie zachowujących się osobników, z drugiej, to możemy być pewni, że coś się wydarzy. Dodatkowo jeśli dzieci mają olbrzymią wyobraźnię, która napędza ich działania, a także własny kodeks honorowy, który komplikuje zarówno pracę organów śledczych jak i poczynania rzezimieszków, to już wiadomo, że szykuje się, żeby posłużyć się klasykiem, heca na 14 fajerek. Jak jest rzeczywiście? Hmm, odpowiedź na to pytanie jest trudna i, mam wrażenie, w dużym stopniu uzależniona od wieku czytelnika. Bo wydaje mi się, że o ile niegdysiejszy dziesięciolatek czytał ją z wypiekami na twarzy, tak trzy dekady później zdarzyła mu się, przy tej samej lekturze, seria ziewnięć. Tak, o mnie mowa.
Nie będę bowiem ukrywał, że “Wielkie zasługi”, mimo dużego sentymentu jakim darzę parę głównych bohaterów, miejscami mnie nudziły. Stwierdziłem bowiem, że zarówno Chabrowiczątka jak i ich, inteligentny, jakby go przeszczepiono prosto z kart powieści Koontza, czworonożny pomagier, są strasznie przewidywalni. Niby nieobliczalni w działaniu, ale jednak na tyle mądrzy i dobrze wychowani, że wszystkie ich “wyskoki” rozchodzą się po kościach. Niby przyprawiają o palpitacje swych, darzących ich nieziemskim wprost zaufaniem, rodzicieli, ale wspólna, szczera rozmowa sprawia, że napięcie pęka jak bańska mydlana i znika jak sen jaki złoty. Słowem, choć pewnie zazdrość przeze mnie przemawia, ten wyborny układ rodzice - dzieci, wbrew pozorom nie wychodzi książce na dobre.
Żeby jednak nie było, że kicha. Gdzie tam! Są akcje wyborne, przy których uśmiech nie schodzi z ust czytelnika, a to głównie za sprawą Mizi, wychuchanej mamusinej księżniczki, którą zaprawione w bojach z przygodą blondasy mają się zająć jako osoby do towarzystwa, a którą niech mi będzie wolno przedstawić w cytacie:
“Nowa przyjaciółka nie spodobała się Janeczce. Imię Mizia nie budziło jej zastrzeżeń, mogła się nazywać Mizia, dlaczego nie. Imię jak imię. Inne cechy Mizi były nie do przyjęcia. Przede wszystkim bała się Chabra, co dobitnie świadczyło, że musiała być beznadziejnie głupia. Obydwoje z Pawełkiem namęczyli się straszliwie, nakłaniając ją, żeby pozwoliła się obwąchać. Ustawicznie wykrzykiwała coś wyjątkowo kwikliwym głosem, zaś treść okrzyków świadczyła o niej jak najgorzej.
– Ojej, ojej! – kwiczała, unosząc ręce w górę i nie wiadomo po co wspinając się na palce.
– Ojej, mnie zje! On mnie zje! Ojej! Zabierzcie go!”
Nie jest zatem źle, ale nie jest i tak dobrze, by rwać z kopyta do domu aby z niecierpliwością przewracać kolejne strony. Podtrzymuję opinię, że to, podobnie jak “Nawiedzony dom”, miła lektura, aczkolwiek z troszkę większą ilością dłużyzn.
PS. Jako wartość dodaną należy wymienić ilustracje Wandy Orlińskiej, które, skromnie bo skromnie, ale zaistniały na kartach czytanego przeze mnie wydania Młodzieżowej Agencji Wydawniczej z 1981 roku. Kto nie kojarzy charakterystycznej kreski, temu z pomocą przyjdzie zlinkowany powyżej, świetny blog "To dla pamięci".
Wygrzebałam ostatnio Chmielewską z kartonów, które czekały na przeprowadzkę i zrobiłam przetasowanie - część na regały ogólne, część na regał w pokoju dziewczyn...Majka z zainteresowaniem przyglądała się "Nawiedzonemu domowi", "Ślepemu szczęściu", "2/3 sukcesu", ale co z tego zainteresowania wyniknie, zobaczymy:)
OdpowiedzUsuńTrafiłem na starą dyskusję w archiwum pl.rec.ksiazki i tam "Wielkie zasługi" obrywają po zadku. Więc moja opinia, że to tom trochę nudnawy nie jest odosobniony :-) Czy spodoba się współczesnej czytelniczce? Nie mam pojęcia :-)
UsuńMoje wydanie z 2001 roku (Kobra) z ilustracjami pana Włodzimierza Kuklińskiego. Kiedy czytałam twoje (potwierdzone opiniami wielu blogerów) entuzjastyczne opinie na temat lektury przygód Janeczki i Pawełka zastanawiałam się dlaczego nie mogę sobie przypomnieć fabuły/klimatu i wykrzesać gorących uczuć. Teraz znam przyczynę. Otóż czytałam Wielkie zasługi w wieku mocno dojrzałym, nie znając ich z wieku pacholęcia. Natomiast na pewno nie poznałam Nawiedzonego domu. Te powroty po latach - wydaje mi się są prawdziwym sprawdzianem dla lektury.
OdpowiedzUsuńNo to wszystko wskazuje na to, że miałaś podwójnego pecha. Nie trafiłaś targetowo, w dodatku na najgorszą, sądząc po opiniach, część cyklu. No i bez wsparcia sentymentem. Kumulacja :-) A powroty, wbrew pozorom, nie są takie straszne. Większość powtórek w moim przypadku nie kończy się zgrzytaniem zębami :-) A! Daj może Janeczce i Pawełkowi jeszcze jedną szansę :-)
UsuńMam dokładnie to samo wydanie i darzę je dużym sentymentem, tym bardziej, że dawno temu byłam na wakacjach w Kątach Rybackich. :) Janeczkę i Pawełka najbardziej lubię za Nawiedzony dom i mordę upiora :))
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o "Wielkie ...", to mnie zapadła w pamięć Mizia i to okrrrropne przekleństwo, którym rodzeństwo ją terroryzowało - "trrreotrrralwe". Po wyjaśnieniach ojca Chabrowicza, padłem i gdyby nie fakt, że nie po drodze mi z "długim" rrrr, to zacząłbym używać :-)
UsuńWielkie zasługi są nudnawe, to już nawet Skarby lepsze :) A już ta całą Mizia to koszmar, nawet jak się wie, dlaczego ją Chmielewska wprowadziła do książki.
OdpowiedzUsuńNo są i trudno temu faktowi zaprzeczyć, więc tego nie czynię. Wg znaków na niebie i ziemi "Skarby" stoją na poziomie "Nawiedzonego ...", więc kiedyś dostaną szansę. Co do Mizi, to nie czytałem tego akurat tomu "Autobiografii", ale w zlinkowanej wyżej dyskusji rzecz została wyjaśniona. I dlaczego koszmar? Mocno przerysowana postać, ale żeby od razu koszmar? :-)
UsuńSkarby są ciut niżej Nawiedzonego, może nawet całkiem sporo, ale początek mają znakomity, a dalej się leci rozpędem:P A co do Mizi to nie znoszę takich dziewczątek ani w naturze, ani w literaturze.
UsuńCałe szczęście z dziewczątkami w tym wieku i z takim charakterem nie mam za wiele do czynienia. Ale znam typ "mała arystokratka" :P Co do "Skarbów", to na razie nie. Jeśli już powtórka, to Niziurski :)
UsuńPoczekaj aż Ci synowie pierwszą do domu przyprowadzą i powiedzą, że chcą się żenić :DD
UsuńCzytałem o tych chabrzątkach kilka książek i kompletnie straciłem dla nich i Chmielewskiej serce, kiedy w którejś książce o Okrętce jako bohaterowie "dalekoplanowi" zabawiali się (dzieciaki, nie Chmielewska ;) badanie rozpuszczalności mydła w jeziorze. No ja rozumiem, inne czasy, ludzie w książkach palili, dzieci dostawały klapsy, miejsce kobiety było w kuchni itp., ale to było dla mnie przegięcie.
OdpowiedzUsuńByłeś dzieckiem? A jeszcze lepiej, masz dzieci? :) Uwierz mi, że badanie rozpuszczalności mydła w jeziorze, to jest prawdziwy pikuś jeśli chodzi o dziecięcą ciekawość i pomysłowość. Ja rozumiem, że teraz inne czasy, mamy Zielonych i nową ustawę śmieciową, ale obrażać się na mocno małoletnich bohaterów o coś takiego, to dla mnie przegięcie :P
UsuńToteż ja się nie obrażam bezpośrednio na nich, tylko na bezmyślną Chmielewską, która z głupiej zabawy uczyniła dowód na zmyślność i inteligencję tej pary (moja wina, że pominąłem ten ważny szczegół).
UsuńKsiążki zresztą nawet do końca nie przeczytałem, to był etap kiedy poczucie humoru Chmielewskiej zaczęło mnie bardziej irytować, niż bawić.
A na marginesie - dzieci nie mam i nie przepadam za nimi, co o dziwo powoduje, że mnie lubią, bo gadam z nimi jak z dorosłymi, nie mogąc się zmusić do dziamdolenia i niuniania ;)
Ja nie odebrałem tego jako dowodu na zmyślność, a raczej na ciekawość świata i choć, fakt, metoda niezbyt mądra, to jednak byłem świadkiem bądź słyszałem o bardziej, jak to ująłeś, głupich zabawach. I nie mam tu autorce niczego do zarzucenia. Poczucie humoru, rzecz bardzo względna. Wg mnie pani Joannie "żądło" stępiło się nieco później.
UsuńUpiornie grzeczne dzieci. Takie w przyrodzie nie istnieją.
OdpowiedzUsuńA szkoda. Nie pogardziłbym :P Nawet ryzykując zejście z nudy przy wysłuchiwaniu ę i ą :)
UsuńMam w domu to samo wydanie, a z książki pamiętam tylko "trrreotrrralwe":)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie wolę "Skarby", ale to tylko z uwagi na Algierię i podstępne wysłanie rodzica na zagraniczne saksy, który to pomysł poniekąd później wykorzystałam (choć z mniej spektakularnymi efektami).
Janeczka i Pawełek to jednak faktycznie zestaw mniej udany niż Tereska i Okrętka.
Wczoraj na orliku toczyła się dyskusja nt. jakich przekleństw mogą używać małoletni. Kiedy pewien jegomość wyskoczył z "kuźwą" (bo jego wujek tego używa, a że nie przeklina, to można), ze swojej ławeczki rzuciłem właśnie pawłojaneczkowe "trrreotrrralwe" oraz tytusową "ciemną śrubkę" :)
Usuń"Skarby" wciąż przede mną, ale na razie metodą degustacji wybiórczej czytam po jednej pozycji młodzieżowych klasyków. Właśnie dotarłem do Niziurskiego, a potem może Broszkiewicz :)
Tereska i Okrętka są nam jednak bliższe wiekowo i być może sprawdza się powiedzenie o wole i cielęciu. We wspomnieniach z licealnych czasów jeszcze kolory nie zblakły do końca :P