Wybierając się w literacko - sentymentalną podróż w czasie miałem pełną świadomość tego, że prędzej czy później sięgnę po jakąś książkę Hanny Ożogowskiej. Jaką? Tu pewności nie było, postanowiłem zdać się więc na impuls. Impuls został wyzwolony, kiedy na młodzieżowej półce pod literą “O” spostrzegłem okładkę z jakże charakterystyczną postacią panabutenkowego harcerza. Tym oto sposobem dostałem do ręki nie jedną, jak się okazało, ale dwie, zgrabnie połączone w dwupak, powieści pani Hanny, czyli “Chłopaka na opak” oraz “Raz, gdy chciałem być szlachetny”.
Domyślam się, czym kierowano się łącząc historie 9-letniego Jacka i 10-letniego Felka. Tych dwóch sympatycznych młodzieńców, ma bowiem jedną wspólną cechę. Im bardziej starają się zadowolić dorosłych (rodziców, nauczycieli) i sprostać ich wymaganiom, w tym większe wpadają kłopoty. Na dodatek ich indolencja umysłowa jest tak porażająca, a jednocześnie tak ożywczo świeża i rozbrajająca, po tych wszystkich genialnych dzieciach (vide Chabrowiczęta z wpisu niżej), z którymi zazwyczaj spotykamy się w literaturze dla dzieci i których postacie dajemy naszym pociechom jako wzór postępowania, że aż śmiech. A potem strach: “Ale nasze takie nie są/będą?” i ulga: “Nieeeee, gdzieżby tam.”.
Może wyjdę na samochwałę, ale jako uczeń szkoły podstawowej byłem w grupie uczniów, którym bohaterowie opisywanych wpadek zazdrościli zawsze odrobionych lekcji, czy przygotowania i łatwości w odpowiadaniu na zadawane przy tablicy pytania. Słowem, byłem może nie tyle kujonem, co uczniem pilnym (zepsuło mnie dopiero LO, ale nie miejsce tu i czas). I może właśnie dlatego tak bawiły mnie super skomplikowane akcje, które chłopcy przeprowadzali, byle tylko się nie uczyć. Przy tych logistycznych wygibasach, zwykła posiadówka z książką wydaje się być najprostszym rozwiązaniem, ale wtedy oczywiście czytelnik nie miałby powodu do kiwania głową nad brakiem inteligencji (superrodzice), czy rechotu nad, nazwijmy rzecz po imieniu, głupotą (szydercy, w tym moi), bohaterów. Przykład? Taka sytuacja. Jacek zostaje złapany na ściąganiu i dostaje tzw. trepa. Już po klasówce zwierza się koledze, że on to by chciał być rycerzem i miałby luz na klasówkach. Zdziwiony, jak i jackowy kolega, czytelnik, dowiaduje się, że nasz as wyczytał w jakiejś książce, jakoby “rycerze ściągali ze wszystkich stron” i nikt im złego słowa nie powiedział. Nie powiem, kwiknąłem z uciechy i uraczyłem cytatem Kitka. I tak jeszcze wiele razy. Chowanie kur pod kołdrę, bo mamusia kiedyś wyraziła życzenie by synuś chodził spać z kurami, upiększenie obozowej umywalni napisami w stylu: “Mycie nóg, to twój wróg”, albo próba kupienia stolika do odrabiania lekcji i wielkie zdziwienie, że to zwykłe biurko, które za kupujących lekcji samo nie odrobi, oto sposób myślenia, tych, jak same matki ich nazywają, strasznych dzieci.
Jeśli taki, oparty na dosłownym rozumieniu pewnych zwrotów, humor do Was przemawia, zapraszam do lektury. Wartością dodatkową dla rodziców jest możliwość porównywania swoich pociech do Jacka i Felka i uczucie dumy, że jednak te pierwsze mądrzejsze. Dla sentymentków wielkim plusem szata graficzna ręki pana Butenki z harcerzami w rogatywkach i ciotkami w koczkach. Dla przeciwników klapsów otwarte pole do debaty, bo echa kar fizycznych w treści, żywe. Słowem, dla każdego coś się znajdzie.
Domyślam się, czym kierowano się łącząc historie 9-letniego Jacka i 10-letniego Felka. Tych dwóch sympatycznych młodzieńców, ma bowiem jedną wspólną cechę. Im bardziej starają się zadowolić dorosłych (rodziców, nauczycieli) i sprostać ich wymaganiom, w tym większe wpadają kłopoty. Na dodatek ich indolencja umysłowa jest tak porażająca, a jednocześnie tak ożywczo świeża i rozbrajająca, po tych wszystkich genialnych dzieciach (vide Chabrowiczęta z wpisu niżej), z którymi zazwyczaj spotykamy się w literaturze dla dzieci i których postacie dajemy naszym pociechom jako wzór postępowania, że aż śmiech. A potem strach: “Ale nasze takie nie są/będą?” i ulga: “Nieeeee, gdzieżby tam.”.
Może wyjdę na samochwałę, ale jako uczeń szkoły podstawowej byłem w grupie uczniów, którym bohaterowie opisywanych wpadek zazdrościli zawsze odrobionych lekcji, czy przygotowania i łatwości w odpowiadaniu na zadawane przy tablicy pytania. Słowem, byłem może nie tyle kujonem, co uczniem pilnym (zepsuło mnie dopiero LO, ale nie miejsce tu i czas). I może właśnie dlatego tak bawiły mnie super skomplikowane akcje, które chłopcy przeprowadzali, byle tylko się nie uczyć. Przy tych logistycznych wygibasach, zwykła posiadówka z książką wydaje się być najprostszym rozwiązaniem, ale wtedy oczywiście czytelnik nie miałby powodu do kiwania głową nad brakiem inteligencji (superrodzice), czy rechotu nad, nazwijmy rzecz po imieniu, głupotą (szydercy, w tym moi), bohaterów. Przykład? Taka sytuacja. Jacek zostaje złapany na ściąganiu i dostaje tzw. trepa. Już po klasówce zwierza się koledze, że on to by chciał być rycerzem i miałby luz na klasówkach. Zdziwiony, jak i jackowy kolega, czytelnik, dowiaduje się, że nasz as wyczytał w jakiejś książce, jakoby “rycerze ściągali ze wszystkich stron” i nikt im złego słowa nie powiedział. Nie powiem, kwiknąłem z uciechy i uraczyłem cytatem Kitka. I tak jeszcze wiele razy. Chowanie kur pod kołdrę, bo mamusia kiedyś wyraziła życzenie by synuś chodził spać z kurami, upiększenie obozowej umywalni napisami w stylu: “Mycie nóg, to twój wróg”, albo próba kupienia stolika do odrabiania lekcji i wielkie zdziwienie, że to zwykłe biurko, które za kupujących lekcji samo nie odrobi, oto sposób myślenia, tych, jak same matki ich nazywają, strasznych dzieci.
Jeśli taki, oparty na dosłownym rozumieniu pewnych zwrotów, humor do Was przemawia, zapraszam do lektury. Wartością dodatkową dla rodziców jest możliwość porównywania swoich pociech do Jacka i Felka i uczucie dumy, że jednak te pierwsze mądrzejsze. Dla sentymentków wielkim plusem szata graficzna ręki pana Butenki z harcerzami w rogatywkach i ciotkami w koczkach. Dla przeciwników klapsów otwarte pole do debaty, bo echa kar fizycznych w treści, żywe. Słowem, dla każdego coś się znajdzie.
Z Ożogowskiej pamiętam tylko "Ucho od śledzia" i "Dziewczynę i chłopaka" z wyraźnym wskazaniem na "Ucho" na liście faworytów :-)
OdpowiedzUsuńWidzisz, ja z Ożogowskiej (i nie tylko), pamiętam jedynie tytuły :P
UsuńJa sobie przez długie lata robiłem regularne powtórki, to mam utrwalone to i owo. A przy okazji: to świństwo zawiesić narrację na zakończeniu podstawówki i ani słowa o licealnym zepsuciu :(
UsuńWidzisz, a ja jakoś nigdy nie miałem skłonności do powtórek, wolałem nachapać się nowego, więc odrabiam dopiero teraz, zapełniając carta blanca mej ułomnej pamięci. A co do LO, to o czym tu pisać, skoro historia banalna. Jak u setek innych młodych ludzi chęć do nauki przysłoniły: wino, kobiety i śpiew. Przy czym w moim przypadku umówmy się, że jednak głównie wino :P
UsuńWino zdradliwe bywa, ale kobiety też :P W sumie więc nie wiadomo, co gorsze :D
UsuńW odległym dzieciństwie Chłopak na opak mnie nie bawił. Ale to pewnie dlatego, że też zawsze miałem odrobione lekcje:) Nawet w liceum (no wtedy to prawie zawsze). Ale Panabutenkowe ciotki z koczkiem uwielbiam:)
OdpowiedzUsuńJa niestety nie mogę zająć stanowiska, co do mojego stosunku do "Chłopaka ..." w przeszłości, bo skleroza nie pozwala.
UsuńPS. I tak, wiem, że użyty tu zlepek wyrazów jest w dzisiejszych czasach mocno dwuznaczny, ale że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, być może zachęcę szukających czegoś po słowach kluczowych gejów do lektury Ożogowskiej :P
Koczek jest dwuznaczny? Od kiedy? :P Za szerzenie czytelnictwa we wszystkich grupach wiekowych, społecznych i seksualnych należy Ci się medal :D
UsuńNie koczek, tylko "stosunek do chłopaka", bo tak pewnie zindeksują wyszukiwarki :) A czytelnictwa nie szerzę, nawet w domu :)
UsuńNa stosunek do chłopaka to i nastolatki płci żeńskiej się zlecą:) Dobry ruch:P
UsuńTych dwóch akurat nie znam, ale natchnąłeś mnie na przypominajki. Może by tak Dziewczynę i chłopaka w formie książkowej. Pójdę chyba do dzieci poszperać.
OdpowiedzUsuńJeśli "Chłopaka ...", to raczej podczytywać niż czytać, bo w większej, jednorazowej dawce, mądrość inaczej głównych bohaterów potrafi jednak w pewnym momencie znużyć :)
UsuńPS. Ja chyba muszę przysiąść nad młodzieżówkami z akcją w Górach Świętokrzyskich, bo to tu, to tam, ktoś rzuca hasłami, a ja nic nie pamiętam z "Czarnych Stóp" i "Klubu włóczykijów" :(
Mniam, mniam, umywalnię doskonale pamiętam. "Częste mycie skraca życie", hehe.
OdpowiedzUsuńNo i to, że nie można walczyć z przeznaczeniem, też bym zjadła teraz truskawek.
Ano nie można. Wszystko co złe, to nie my. To dopust, fatum, pech, los czy licho wie co. Na pewno nie są to: lenistwo, głupota i nieuctwo. Co to, to nie.
UsuńJa zaczynam poznawać w praktyce. Zwłaszcza temat nieodrabiania lekcji wkrótce znów będzie na tapecie :)
Nie znałam tego wydania Butenkowego. Dziękuję! Już kupiłam (sobie? dzieciom? ) na allegro.:-) Kiedyś zaczytywałam się w Ożogowskiej ale skleroza... żadnej książki nie pamiętam (No może "Dziewczyna i Chłopak").. Moja wina, moja wina... Moja bardzo wielka wina.. Muszę sobie przypomnieć!
OdpowiedzUsuńA polecam się :) Tylko uczulam, że dzisiejsza młodsza młodzież może wyśmiać starych koni (4 klasa), którzy nie kumają takich prostych spraw. Z młodzieżówkami zaś (nie tylko z Ożogowską) mam tak jak Ty, czemu dałem wyraz po lekturze wpisu o "Kapeluszu ..." na Klasyce. Ale z przyjemnością uzupełniam luki :)
UsuńKupione, przeczytane! Rewelacja! Czytałam ja, czytał Starszy i oboje świetnie się bawiliśmy. A Starszy nawet przyznał, że to tak dobre jak "Dziennik Cwaniaczka" - no, no! :-)Jeszcze raz dzięki!
UsuńZapomniałam dodać, że hasło "Mycie nóg to twój wróg" uzyskało bardzo wysoką punktację :-)
UsuńAle mam nadzieję, że nie zostało wcielone w czyn, bo jeśli tak, to ja nie przyjmuję zażaleń :) I co, nie było sarkania na głupotę głównych bohaterów?
UsuńCzytaliśmy to na wakacyjnym wyjeździe, spanie na materacu, w śpiworze, gdzie mama nie zajrzy... Nie pytaj ;-)
UsuńNie, nie sarkaliśmy na głupotę. Wręcz przeciwnie, bardzo nas ta głupota bawiła. Starszy przyjął to z dystansem i humorem i naprawdę nie mogłam go oderwać od książki. Ale przyznam szczerze, że najpierw to ja ją przeczytałam!
Ostatnio, widząc w księgarni jakieś nowe wydania Bahdaja, Niziurskiego czy Minkowskiego zapytałem panią sprzedającą, czy jest też Ożogowska.
OdpowiedzUsuńI czego się dowiedziałem? "Wie pan, tego nie wydadzą, bo młodzież tego nie zrozumie, to jest zbyt mało współczesne".
Na moje pytanie, w czym Ożogowska różni się jest pod tym względem od wyżej wymienionych pisarzy pani nie potrafiła mi odpowiedzieć.
Zapytałem ją, czy "Krzyżacy" też z powodu tego, że nie jest to książka współczesna nie są rozumiani przez młodzież i nie powinni być wydawani? Zaczęła mi sprzedawać teksty w rodzaju "to nie to samo, bo Sienkiewicz Wielkim Pisarzem Był" i tak zorientowałem się, że czas kończyć dyskusję...
Trzeba zrobić szum - WZNOWIĆ OŻOGOWSKĄ! WZNOWIĆ OŻOGOWSKĄ! :-)
UsuńNiestety, jak pokazuje przykład nowego wydania "Czarnych stóp", tnąc koszty, wydawca rezygnuje z takich fanaberii jak obciążone prawami autorskimi, ilustracje :(
UsuńNo tak.. wznowić ale nie byle jak...
UsuńTylko wiesz, dla niektórych książka jest książka. Wczoraj z głupia frant spytałem panią w Matrasie czy nie mają "Lorda Jima" w wydaniu WL z serii "50 na 50" i specjalnie na półce pokazałem inną książkę z cyklu, podkreślając, że tylko WL w takiej szacie i nic innego. Dostałem "opracowane przez nauczycieli specjalistów zgodnie z obowiązującą podstawą programową" wydanie Zielonej Sowy i zdziwione spojrzenie, kiedy podziękowałem za znalezisko :)
UsuńPS. Swoją drogą opracowanie w audiobooku czytane przez panią Czubównę, to jest coś :P
Właśnie odkryłam, że przegapiłam ten post!
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że tego nie czytałam (dziwne!). Na pewno natomiast nie czytałam tego w szacie panobutenkowej (zgroza!) Wszczynam akcję poszukiwawczą, bo czuję że będę miała tak jak Mama Adama:)
Aktualnie wciągamy "Wakacje z duchami" w takiej szacie i odnoszę wrażenie, że gdyby nie ona, podwójna (moja i Starszego) satysfakcja byłaby znacznie mniejsza.
Co zaś do dosłownych żartów, kojarzy mi się to nieodparcie z "Co to znaczy?" Kasdepke i nie jestem pewna, czy będę się śmiać (chyba że upływ roku od przeczytania "Co to znaczy?" wystarczy, by znieść parę takich dowcipów).
Wybaczam! :D Pan Butenko robi robotę, co potwierdzam, podobnymi do Twoich, spostrzeżeniami z lektury "35 maja" :) I przerażony jestem, bo Twój ostatni akapit, to jakby toczka w toczkę, to co chciałem napisać w podsumowaniu, ale sobie w końcu darowałem, bo nie zawsze porównywanie jest konieczne :)
UsuńCzyli wyszło jak zwykle:)35 maja w takim wydaniu też nie mam; mam to z tej potwornej serii Polityki "Cała Polska czyta dzieciom" - pewnie dlatego cały czas nie mogę zabrać się za lekturę...
OdpowiedzUsuńNawet jednak jeśli porównywać, to i tak Ożogowska była pierwsza!:)
lol
OdpowiedzUsuńwow! :D
Usuńnie ten fragment wierszu szukałem
OdpowiedzUsuńCztery lata szukania i nic. Co za pech. :D
UsuńKsiążkę z pewnością czytałem, ale dużo z niej nie pamiętam. Ożogowska była bardzo dobrą pisarką dla młodzieży!
OdpowiedzUsuń