Historie z życia angielskiego weterynarza. Tak, tak, wiem jak to brzmi. Przyznam szczerze, że gdyby ktoś tymi lapidarnymi słowami próbował rekomendować mi opisywaną powieść, mocno zastanawiłbym się czy w ogóle brać ją do ręki. No bo, serio?! Angielski? Weterynarz?!
Zatem pierwsze zdanie, do kosza! Nie godzi się bowiem tak po łebkach traktować pierwszej części wielotomowego cyklu, w którym James Herriot opisuje blaski i cienie weterynaryjnej praktyki, prowadzonej gdzieś w odludnym skrawku Yorkshire. Nie można takim zdaniem zniechęcać ludzi do odwiedzenia Darrowby, do którego po ukończeniu studiów trafia młodziutki doktor i gdzie, przyjmując posadę asystenta, przyjdzie mu się zmierzyć nie tylko z narowami leczonych zwierząt, ale i z humorami dość specyficznego pracodawcy. To zdanie uwłacza stronom nasączonym specyficznym, angielskim humorem, który sprawia, że nieraz będziemy chrząkać z ukontentowaniem.
Co zatem powinno się napisać o książce Herriota, żeby zwrócić na nią oczy czytelników? Na pewno nie o opisach przyrody północno-wschodniej Anglii, bo te, mimo że świetne, mogłoby spłoszyć co młodszych, potencjalnych czytelników. Może zatem należałoby wspomnieć o galerii typów ludzkich zaludniających jej stronice? Począwszy od szefa młodziutkiego Jamesa, doktora Sigfrieda Farnona, człowieka, którego cechuje dość luźne podejście do organizacji pracy i finansów prowadzonego przez siebie interesu, dość choleryczne, jak na Brytyjczyka, usposobienie i ogólne roztrzepanie, co z kolei prowadzi do wielu nieporozumień i komicznych zdarzeń. A może to właśnie o tych zdarzeniach warto byłoby się zająknąć? O funkiel nówce marynarce, ubrudzonej strumieniem wystrzelonych z naciętego czepca fekaliów (o twarzy weterynarza pozwolę sobie nie wspominać). Albo, dla tych, którzy wolą humor mniej gastryczny, o specyficznej więzi jaka połączyła autora książki i pewnego zapasionego przez właścicielkę, pekińczyka, dla którego autor został wujem. Można by też ewentualnie wspomnieć o świetnych obserwacjach obyczajowych i wyłaniającym się spomiędzy dykteryjek obrazie angielskiej prowincji lat 40tych. Czasach, kiedy weterynarz wychodzący pod dobrą datą z pubu, wsiada do auta wraz z gromadą farmerów i rozwiózłszy ich do gospodarstw wraca do domu na zasłużony odpoczynek. I nikogo to nie dziwi, ni nie oburza.
Bardzo dobrze bawiłem się przy tej lekturze, choć czasem historie które mnie śmieszyły, dla ich bohaterów zabawne nie były. Okazuje się bowiem, że życie weta, jak zgodnie z obecną, skracającą wszystko nomenklaturą nazywa się lekarza zwierząt, wcale usłane różami nie jest. Szczególnie jeśli pędzi się je w wiejskiej okolicy, pełnej stad hodowlanych. Nocne pobudki, ciężkie przypadki, masowe wykoty, no i widzowie, którzy wszystko wiedzą lepiej i z nostalgią wspominają mitycznych wręcz poprzedników, którzy bez mała wskrzeszali zwierzęta, to razem, do kupy, ciężki kawałek chleba i gorzka piguła do przełknięcia. Z drugiej jednak strony, ciepły obiad przy gospodarskim stole czy butelka piwa, a przede wszystkim wdzięczność wyleczonego stworzenia, to niezła rekompensata za trud włożony w pracę. Przynajmniej dla doktora Herriota, który z optymizmem patrzy w przyszłość, czerpie radość i satysfakcję ze swojego zajęcia, a pierwszy rok praktyki podsumowuje tymi słowy:
"Byli tam ludzie, którzy uważali mnie za niezłego weterynarza; inni, mający mnie za miłego idiotę; nieliczni przekonani, że jestem geniuszem, oraz jeden czy dwaj, którzy poszczuliby mnie psami, gdybym tylko postawił nogę na ich ziemi.
I to wszystko w ciągu roku. Jak będzie za trzydzieści lat? No cóż, jak pokazał czas, właściwie tak samo"
Fajnie, że oprócz wydawania "bestsellerów" Wydawnictwo Literackie wznowiło kawał naprawdę porządnej literatury popularnej.
Czytałam z przyjemnością :) Za jakiś czas może sięgnę po kolejne części.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Z tego co widzę na NETce, cykl liczy 8 tomów, więc jest do czego wracać. Ale na razie Meekhan :)
UsuńCzytałam dawno temu, dwie części i do dziś wspominam z rozrzewnieniem. Ostatnio udało mi się za pięć złotych kupić część trzecią, o której istnieniu nie miałam pojęcia ("Nie budźcie zmęczonego weterynarza"). Czas na powtórkę!:)
OdpowiedzUsuńJak już pisałem wyżej, cykl jest dość rozbudowany. Co prawda nie wiem, czym Herriot może zaskakiwać powyżej, powiedzmy, "czwórki", ale mam ochotę spróbować. Jak już wyrwę się spod uroku Laskolnyka i jego ekipy. Między innymi :)
UsuńA ja tylko pamiętam z dzieciństwa serial "Wszystkie zwierzęta duże i małe", który powstał ta podstawie tych książek. Dlatego już od dziecka wiem, że bycie weterynarzem to nie tylko dawanie zastrzyków pieskom i kotkom :-) Mam przed oczami obraz głównego aktora w gumiakach na nogach i jego rąk w rękawicach, które wkłada krowie /wiadomo gdzie/ sprawdzając jej stan zdrowia :-)))
OdpowiedzUsuńTakie obrazki, to w książce chleb powszedni, ale oczywiście nie dominują, bo oprócz wkładania rąk w głąb zwierząt gospodarskich, wiejski, brytyjski weterynarz miał też rozrywki. Albo zmagał się ze świeżo zatrudnioną księgową. Albo z leniwym bratem :)
UsuńSerialu nie pamiętam w ogóle, choć tytuł oczywiście znajomy i mam wrażenie, że go oglądałem. Nawet rzut oka na rozsiane po necie klatki nie otworzył żadnej szufladki w głowie :(
Młody jesteś i tyle .... ;-P
UsuńOstatnio zaliczyłem przeskok cyfry, tak że ten tego ... :) Ale co fakt, to fakt, jestem młody :D
Usuńhmmm... ja też ostatnio zaliczyłam przeskok ;-) Pozostaje nam się domyślać jaka to cyfra ;-))) (u mnie parzysta niestety...)
UsuńMnie, że tak rzecz ujmę, też dotknęła parzystość :)
UsuńO jak miło :-) A serial leciał w niedzielne popołudnie. Może wtedy na trzepaku siedziałeś?
UsuńJa byłem wiejski parobczak i trzepaka nie znałem. Pewnie byłem na chałupkach albo w polach :)
UsuńMnie się ten serial też majaczy gdzieś z tyłu czaszki :)
UsuńMajaczyć, to się i mnie majaczy, ale jest to tak mgliste wspomnienie, że równie dobrze mogłem je sobie wymyślić :)
UsuńTeż pamiętam te scenę jeszcze z filmu :)))
UsuńKolejna ofiara sceny penetracji krowy :P
UsuńCzytałam chyba z 10 razy, wszystkie części, w trzech językach. Nadal wracam do tej książki z przyjemnością:-)
OdpowiedzUsuń10 razy? Wszystkie części?! W trzech językach??!! To już chyba coś w okolicach uwielbienia? :D
UsuńNie, z uwielbienia to był Adek Kret. Nie uwierzysz ale to było z lenistwa;-))) Serial oczywiście też oglądałam, i scenę z grzebaniem w krowie pamiętam. :-)
UsuńAdek Kret?? Nie znam człowieka :( I coś z tym lenistwem jest na rzeczy, bo obiecywałem sobie więcej ruchu, ale siadam z książką i już nie mogę się z leżaczka podnieść :) A scena z grzebaniem stygmatyzuje na całe życie, więc może i lepiej, że jej nie widziałem, a tylko o niej (nich, bo jest więcej) czytałem :P
UsuńPodejrzewam, że Adek Kret to Adrian Mole.
UsuńAaa, w ten deseń. Jak to jednak brak języka obcego doskwiera :P
UsuńSwoją drogą gdy oglądałem serial "Sekretny dziennik Adriana Mole'a lat 13 i 3/4" - a byłem mniej więcej w tym wieku wtedy - czułem głębokie zażenowanie i nic a nic mnie w tym serialu nie śmieszyło. A teraz - czytając książkę zaśmiewam się do łez z jego kłopotów, pojmując w dodatku fakt, że komizm tej książki często wynika z tego, że Adrian nie rozumie wielu rzeczy ze świata dorosłych - tak samo jak ja oglądając serial ćwierć wieku temu :))
UsuńAż mam ochotę wrócić do Adriana, bo pamiętam, że serial przyciągał jakimś magnetyzmem spraw zakazanych i oglądałem z wypiekami na twarzy. Nie pamiętam już czy były to wypieki zażenowania czy fascynacji, ale jednak :)
UsuńPolecam odświeżenie sobie. Bedąc dorosłym czyta/ogląda się to zupełnie inaczej (choć wolę książkę).
UsuńKocham te książki! Wracam do nich co jakiś czas, i nigdy mi się nie znudzą! XDD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
http://everythinggnothing.blogspot.com/
Mam zamiar porównać z Durrellem, który też mnie w młodości ominął :)
UsuńZaczytywałam się w tych powieściach jako nastolatka (!), choć weterynarzem nigdy zostać nie chciałam. Uwielbiałam opowieści Jamesa Herriota - przyjaciółka miała całą serię, książki stały równiutko na półce obok Durrella, ale po tego drugiego nigdy nie sięgnęłam, mimo iż wspomniana przyjaciółka pana D. również polecała:)
OdpowiedzUsuńJako nastolatek chodziłem typowo chłopackimi ścieżkami literackimi i ominęły mnie m.in. Musierowicz, Siesicka, Montgomery itd. Widocznie przygody weterynarza uznałem za niezbyt ciekawe dla nastolatka, bo też po nie nie sięgnąłem :( Durrella też mam zamiar wypróbować.
UsuńPS. Hmm, powtarzam się w komentarzach :)
Czytałem, często wracam, bardzo lubię tę serię, choć początkowa uległość bohatera wobec wybryków i zwykłego czasem buractwa przełożonych do dziś mnie irytuje.
OdpowiedzUsuńPrzy okazjo - będąc dzieciakeim oglądałem serial nakręcony według tych książek, również bardzo nastrojowy.
Przełożonego (bo chyba w tym tomie tylko od dra Farnona był zależny służbowo, a co za tym idzie i finansowo, a że jak wyjaśniono w książce, czasy były kiepskie dla weterynarzy, to rozumiem jego postawę, której nie nazwałbym uległością) oraz klientów, którzy, w paru przypadkach, byli bardziej, hmm, buraccy od Mr. Siegfrieda :) Ja tam gościa podziwiam za stoicyzm czy tam angielską flegmę, jak zwał tak zwał :D
UsuńPoszukam odpowiednich fragmentów, pamiętam, że uległość bohatera wywoływała u mnie obrzydzenie.
UsuńNiestety, książka była biblioteczna i nie mogę służyć pomocą. A pamięć? Hmm ... :P
Usuń...fragilis est ;)
UsuńI ciągle zapominam sięgnąć na półkę po tę książkę i przypomnieć sobie.