wtorek, 7 lipca 2015

"Lądowanie w Garwolinie" Joanna Chmielewska

Ja wiem, że czasy PRLu to szarzyzna, wieczny brak podstawowych produktów, kartki i kombinowanie jak z pół kila mięsa wyżywić rodzinę przez miesiąc, ale z drugiej strony ten brak dobrobytu wyjątkowo uskrzydlał wyobraźnię. Dzieci, bo nie było teleranka. Gospodyń domowych, bo nie było co do gara. Mężczyzn, bo nie było co do baku. Dodatkowo, jak pokazuje autorka, dziennikarzy, bo nie było co na szpaltę i socjologów, bo nie było co badać.

Trzeba przyznać, że członkowie redakcji jednej ze stołecznych gazet pomysł mieli naprawdę z górnej półki. Bo przecież można było skromniej, bardziej ogórkowo, a nie od razu, bach!, wizyta kosmitów. Z drugiej strony, ja im się w ogóle nie dziwię. Podczas upałów, kiedy wszyscy chodzą jak śnięci, nie takie idiotyzmy, jak zainscenizowanie lądowania Obcych na garwolińskim rynku, przychodzą ludziom do głowy.

Od razu na wstępie wyznam, że jestem pełen szacunku dla imaginacji realizatorów tego szczwanego planu. Bo, żeby przy takim ubóstwie środków, przy pomocy starych dętek, drutów do robótek, kasków motocyklowych, trzepaczek do jajek, dmuchawy do liści, kulturysty, brokatu i odrobiny blachy przygotować spektakl godny Hollywood ..., szapo ba! I niech kto powie, że nie ma ziarna prawdy w tym dowcipie, w którym skąpy facet chciał wyprostować kawałek blachy ściągniętej przez wiatr z dachu stodoły. Kiedy z braku odpowiedniejszego fachowca zaniósł go do samochodowego blacharza, ten po godzinie oddzwonił i rzekł: - Panie, nie mam pojęcia co pan z tym samochodem zrobił, ale za tydzień będzie do odebrania. Polak potrafi.

Warto przeczytać w czas kanikuły, bo lektura lekka, dość zabawna, a i każda płeć znajdzie coś dla siebie. Panowie instrukcję jak z helikoptera zrobić, metodą a la Adam Słodowy, NOLa. Panie wątek romansowy, w którym pewna pani zagina parol na pewnego pana. Poza tym sporo scenek sytuacyjnych i bystrych obserwacji społeczeństwa w latach gospodarki uspołecznionej. Można się na przykład dowiedzieć jak panowie reagowali na porno z eksportu, bądź jakie wyzwania stawały przed śmiałkiem, który chciał zakupić kilkaset sztuk wspomnianych już wyżej drutów. Nie jest to może typowa JCh, ale na leniwe popołudnie na leżaczku, będzie jak znalazł.

30 komentarzy:

  1. To jedna z tych Chmielewskich nieczytanych. Ja właśnie przełknęłam (Nie)boszczyka męża- poszło gładko, aczkolwiek bez szału, to już nieco późniejsza Chmielewska z czasu telefonów komórkowych, więc urok PRL-u odpada, a uroku okresu przejściowego jakoś się nie dopatrzyłam. Lektura dobra na upalne popołudnie, bo nie trzeba przegrzewać zwojów mózgowych, a od czasu do czasu można nawet nieznacznie się uśmiechnąć nad głupotą bohaterki (to chyba cecha rozpoznawcza bohaterów JCh.) posuniętą do absurdu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja "późniejszej" Chmielewskiej nie tykam, po tym jak się umęczyłem z "Krwawą zemstą" i jak nie dokończyłem "Zbrodni w efekcie", mimo że czytałem opinie, iż to jedna z bardziej zjadliwych "nowych". JCh tak, ale tak do połowy lat 80tych :)
      PS. O dziwo, postać kobieca jest w "Lądowaniu ..." zupełnie niegłupia, choć, jak pewnie uznałoby gros wyemancypowanych pań, cały efekt psuje uganianie się za chłopem i parcie na zamążpójście :P

      Usuń
    2. Chyba pani Joanna gonienia za zamążpójściem nie traktowała w kategoriach głupoty :) bo też gonienie gonieniu nierówne :)

      Usuń
    3. A tego to ja już nie wiem, ale fakt, motyw przewija się przez twórczość JCh. Tu gonienie spowodowane jest zbliżającą się 30tką, co dla mnie jest samo w sobie powodem głupim. A jeszcze z wyjaśnieniem, że nieważne czy potem szybki rozwód, byle stanąć przed ołtarzem, to już do kwadratu :)

      Usuń
    4. To chyba motywacja jak z powieści Montgomery: wyjdę za mąż za byle kogo, byle tylko a) nikt nie nazwał mnie starą panną, b) nikt nie mówił, że nikt mnie nie chciał :)

      Usuń
    5. Właśnie odstręczyłeś mi Montgomery, ale rzeczywiście coś bardzo w tym guście :)

      Usuń
    6. Ale to tylko w niektórych opowiadaniach takie teksty, czytaj śmiało.

      Usuń
    7. Ale bierzcie pod uwagę, że rzecz dzieje się ileś lat wstecz. I wtedy niezamężna kobieta przed 30-tką to był obciach dla rodziny, a dla niej samej też nieciekawa sytuacja. Szczególnie na prowincji. Sama pamiętam, kiedy na początku lat 90-tych wychodziła za mąż moja młodsza siostra (ona miała 21 lat, ja dwa więcej) nasza rodzona babcia publicznie biadoliła, że (cytuję) "z ty nasy Hanki to juz nic nie bedzie. Kto tako staro bedzie chcioł?" Do dzisiaj jej to pamiętam, pomimo, że od kilku lat nie ma jej z nami... Nie sam fakt położenia na mnie kreski, tylko, to upublicznienie rodzinnego problemu.
      A kiedy 10 lat później wychodziłam wreszcie za ten mąż, mój Robert stał się dla babci niemal bogiem, bo rodzina (właściwie to babcia, bo reszta już się przyzwyczaiła) wreszcie pozbyła się wstydu w postaci starej panny...

      Usuń
    8. Chciałbym tylko zauważyć, że na prowincji nałożenie obrączek, to wyjście tylko z pierwszego kręgu piekieł. Potem zaczynają się pytania o prawnuki i takie tam :P Ale przyznaję, że "z ty nasy Hanki ..." zrobiło mi dzień :D

      Usuń
    9. Kolegom mojego szwagra tez wtedy zrobiło dzień... A mnie mało szlag nie trafił, bo babcia zrobiła mi taki obciach, że szkoda gadać. Dzisiaj się z tego śmieję, ale wtedy miałam dość i trochę ;(

      A z tymi kręgami to masz rację. Tyle, że jak już włożyłaś tę obrączkę to szacunek w otoczeniu rósł. Mogłam sobie zarabiać na siebie, kończyć jedne, drugie i trzecie studia, dostawać nagrody w pracy - nic to, nie miałam męża i to było najważniejsze. Ale facet tego nie pojmie, bo na nieżonatego faceta prowincja patrzy inaczej. Nieżonaty facet to cel polowania, najważniejsza nagroda i marzenie wszystkich młodsych i starszych panien ;P

      Usuń
    10. I tak od "Lądowania ..." doszliśmy do życia na prowincji. Mam jednak wrażenie, że sporo się w tym względzie zmieniło i parcie na zamążpójście nie jest już tak wielkie. Choć co ja tam mogę wiedzieć :P

      Usuń
  2. O, Lądowanie, mocno niedoceniana Chmielewska, a to przecież bardzo dobra rzecz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy czym zaznaczyć należy, że efekt komiczny nie jest może z rodzaju "WOW!", ale zdarzyło mi się parokrotnie zdrowo uśmiać. Np. przy próbie zachowania rzeczy w tajemnicy, a jednocześnie przebadania potencjalnych reakcji ludności:
      "– Pani Krysiu, co by pani zrobiła? Idzie pani przez las…(…) Nie, nie przez las. Schodzi pani ze schodów…
      – Ja nie schodzę ze schodów (…). Mieszkam na dziesiątym piętrze i zjeżdżam windą.
      – Doskonale, zjeżdża pani windą. Wieczorem. Na klatce schodowej słabe światło, półmrok, i na parterze widzi pani coś… Coś zupełnie niepodobnego do człowieka. Co by pani zrobiła?
      Sekretarka patrzyła na niego w zadumie.
      – Ominęłam ją – powiedziała po długiej chwili łagodnie.
      – Co…?
      – Ominęłam ją. Dziś rano na parterze stała drabina malarska. Zupełnie niepodobna do człowieka."

      Usuń
    2. Bez cytatów proszę, bo nie mam czasu na powtórki :P

      Usuń
    3. Gdzieżbym śmiał Cię zachęcać! Ja tylko zobrazowałem tezę :P

      Usuń
    4. Uprasza się więc o nieobrazowanie z powodów jak wyżej :P

      Usuń
    5. Czyli z następnego wpisu nici :( Miałem plan bogatego cytowania celem tuszowania niedostatków własnego warsztatu i skromności długości notki, a tu lipa :P

      Usuń
    6. E, no spoko. Zrobimy tak, że Ty napiszesz, a ja przeczytam, pomijając cytaty.

      Usuń
    7. Ale nie będziesz psioczył, że analiza niezbyt wnikliwa i jak zabrać cytaty, to marność, marność i jeszcze raz marność, a przecież czytelnicy kochają dłuuuugaśne diatryby? :P

      Usuń
    8. A bo to wiadomo, kiedy zaczniesz. Wolałbym, żeby nie u mnie :P

      Usuń
  3. Kurczę,a mnie jakoś nie porwała ta książka... Jedna z bardzo nielicznych Chmielewskich, która mi się nie podobała :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedna z nielicznych? Wolę "Lądowanie ..." od wszystkich czytanych powieści pani Joanny wydanych po 2000 roku. Fakt, nie było ich za wiele, bo te których próbowałem zniechęciły mnie do reszty :P

      Usuń
    2. Te ostatnie faktycznie mocno takie sobie - na "Gwałt" i "Krwawa zemstę" straciłam tylko kilka godzin czasu, który można było spożytkować na coś fajniejszego.

      Uwielbiam natomiast "starą" Chmielewską - tak do okresu okrągłego stołu. Mam wrażenie, że ona doskonale się odnajdywała w siermiężnym PRL-u, a w późniejszym dobrobycie już jakby trochę mniej. Zniknęło sporo absurdów, które jej powiesciom dodawały kolorytu, a nowoczesność jakoś jej nie wychodziła - jak chociazby w "Porwaniu", gdzie głównym motywem i rozwiązaniem wszystkich problemów jast nagrywanie na dyktafony wmontowane w telefony grupy ludzi. Nagle wszyscy z włączonymi dyktafonami po mieście i po domowym zaciszu latali...

      Te nieliczne, z tego okresu, które mi się nie podobały to oprócz "Lądowania" "Dzikie białko" i... "Lesio".
      Z tym "Lesiem" to też swoją drogą dziwna sprawa: fani Chmielewskiej albo go uwielbiają, albo nienawidzą, nie ma nic pośrodku.

      Usuń
    3. Przyznam szczerze, że strasznie boję się sprawdzić ponowną lekturą "Lesia", do której grupy należę :) A z JCh, to mam straszną chętkę na "Autobiografię", bo urwało mi się po "Dzieciństwie" :)

      Usuń
    4. Autobiografię czytałam całą, podobała się, ale ja generalnie biograficzne rzeczy lubię.
      Wyszła do mnie z tej książki (właściwie książek) całkiem inna Chmielewska. Nie będę robić spojlerów, powiem tylko, że moim zdaniem warto przeczytać.

      Usuń
  4. Jest super. Czy to tam był kostium kąpielowy w cielistym kolorze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej. I pastuszek, który tylu uciech co tego jednego dnia nie zaznał jak żył. :P

      Usuń
    2. No proszę, jak pamiętam. I te trzepaczki wystające zewsząd też :)

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."