"Ciężko jest lekko żyć!", twierdził pewien znany mi jegomość, który trawił życie na uciechach ciała, za nic mając coraz głośniejsze protesty swej wątroby. I książka Johna Boyna wydaje się tę filozoficzną myśl w pełni potwierdzać i obrazować. Tytuł zaś to przewrotny żart, gra słów i skojarzeń, no bo, jakie może być życie dziecka, które po opuszczeniu ciała matki zawisa sobie spokojnie pod sufitem porodówki, no jakie? Nie dajcie się jednak nabrać, w końcu autor "Chłopca w pasiastej piżamie", nie słynie z książek, których treść należy do, nomen omen, lekkich.
Historia Barnaby'ego, to historia zderzenia "normalności" z "nienormalnością". Najmłodsze dziecko jest elementem, który burzy poukładany świat Alistaira i Eleanor, wprowadza do niego chaos, ba, elementem który zwraca oczy świata na "(...) prawdopodobnie najnormalniejszą rodzinę w New South West, jeśli nie w całej Australii". A tego sobie głowy tej rodziny nie życzą. Rozwiązanie zaś "problemu", które znajdą, zaciśnie Wam dłonie w pięści i wyrwie z gardła warkot. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Rodzicielska bezduszność (bo choćby nie wiem jak autor próbował tłumaczyć zachowanie wyżej wymienionej dwójki, nie znajdzie ona mojego zrozumienia) sprawi, że Barnaby doświadczy wielu przygód, w których będziemy mogli mu towarzyszyć.
"Lekkie ...", to niewątpliwie książka z tezą i jej akcja jest do tej tezy naginana. Musimy zatem przymknąć oko na fakt, że chłopiec dziwnym trafem spotyka na swej drodze prawie wyłącznie jednostki w jakiś sposób, ze względu na swą odmienność, podobnie jak on sam, wyautowane poza nawias, czy to rodziny, czy społeczeństwa. Pełne zrozumienia dla jego inności. Ale jeśli myślą przewodnią książki jest: "(…)To, że twoja wersja normalności nie jest identyczna z wersją normalności kogoś innego, jeszcze nie znaczy, że coś z tobą nie tak.", to musimy się na pewną konwencję i deusy z maszyny zgodzić.
Piszę bez ładu i składu, a przecież chodzi o to, że lektura książki Boyna, mimo że nie porwała moich synów (pewnie dlatego, że zbyt poważna, mimo prób wtrącania zabawnych scen - te zapamiętał Młodszy), mnie otworzyła oczy na fakt, jak długą drogę przebyłem od "nienormalnego" nastolatka, z którego szalonymi pomysłami walczyła moja droga Rodzicielka, do ojca, który, może nie tak drastycznie jak ma to miejsce w "Lekkim życiu ...", ale jednak upupia swoich synów i przykrawa ich do własnych, czterdziestoletnich, ram "normalności".
Czy będę w stanie otworzyć się na wersję normalności moich dzieci? Czy jestem człowiekiem tak tolerancyjnym jak chciałbym się widzieć? Czy stać mnie jeszcze na wyrwanie się z ram zaściankowej "normalności"? Z tymi pytaniami, wzbudziwszy pełną gamę uczuć, pozostawia mnie książka o względności normalności. Poleca facet, który nie raz słyszał od ludzi "Czy ty jesteś normalny?!", dedykując ten wpis wszystkim, którzy na swej życiowej drodze próbowali się wyłamać z twardego "bo tak wypada" i stawiali czoła "ale co ludzie powiedzą".
Pół życia próbowano mnie wcisnąć w ramy normalności, a gdy w końcu zrozumiałam, że życie jest zbyt krótkie na bycie normalnym, pojawiło się dziecko. I świat znowu próbuje mi je przypasowac do szablonu. I chyba zaczynam się poddawać. Głupia ja. Znowu :(
OdpowiedzUsuńMam to samo. Cóż tego, że w głowie obracam myśli o wyrwaniu się z tyranii "normalności" i nienaginaniu do niej dzieci, jeśli usta same wyrzucają: nie rób, nie rusz, nie... nie... nie... :( Historia zatoczyła koło i dziś jestem rodzicem, który upycha dziatki w ten nieszczęsny szablon, o którym piszesz. A przecież chciałbym, żeby panowie byli nieszablonowi. Ech! :(
UsuńA sama książka, to doskonała okazja, żeby wytłumaczyć dziecku, żeby nie bało się wyrwania z ramek. I określenia, że nie będziemy tacy jak rodzice Barnaby'ego :)
Zapomniałem jeszcze dodać, że świetnym uzupełnieniem książki są czarno - białe ilustracje Olivera Jeffersa, twórcy picture booków dla dzieci (niestety, u nas chyba niewydanych). I żałuję, że nie umiem pisać o stronie wizualnej książek dla dzieci, bo akurat te kilkanaście obrazków wartych jest kilku dodatkowych słów opisu. Niech więc rekomendacją będzie, że Szymek wyczekiwał ich wyłonienia się spomiędzy czytanego tekstu i uważnie studiował :)
Każdy jest nienormalny.
OdpowiedzUsuńKsiążka mnie zaintrygowała.
Pozdrawiam.
Nawet kilkuletni Barnaby to zauważa. "„Czy normalne jest to, że ktoś chce być przez całe życie taki normalny?” . Nie, to nie jest normalne. Przynajmniej raz w życiu należy się człowiekowi kompletne wariactwo :D
UsuńMnie John Boyne i jego twórczość nie przekonuje zupełnie, czemu niegdyś dałem wyraz. Pomysłów moich dzieci staram się za to nie ograniczać, niech się brudzą, byle później dało je się domyć :P
OdpowiedzUsuń"Chłopca ..." znam tylko z obejrzanej kiedyś przypadkiem ekranizacji, więc ciężko mi dyskutować o literackich walorach pierwowzoru. Odniosłem jednak wrażenie, że Boyne tak kraje, żeby mu pasowało do morału. I o ile w książce dla dzieci mógłbym przymknąć (i jak napisałem wyżej, przymykałem) na to oko, to już w książce dla młodzieży/dorosłych miałbym zastrzeżenia podobne do Twoich.
UsuńGdybyż tylko o bród chodziło ... Chciałem napisać, że nie ograniczam, a jednak to nie do końca prawda. Nie ograniczam poza domem. A to już ramka :(
W książce dla dzieci też się nie powinno zbyt ostro chodzić na skróty. Kurcze, moje starsze chodzi samo do szkoły i na zajęcia, ale w życiu nie poszło samo do sklepu po chleb.
UsuńNie powinno, ale mniej boli jak wykładanie staremu, jak krowie na roli :P O, widzisz! I już wepchnąłem nieletniego słuchacza/czytelnika w szablon, bo jak mały to jemu można :)
UsuńStarszy po ukończeniu 10 lat ma silną ambicję zrobienia karty rowerowej, by móc samemu przemieszczać się na Orlika. Z tym, że po drodze ma ruchliwą "krajówkę", a ja nie jestem pewien czy znajdę w sobie dość siły, by nie pilotować go na miejsce i z powrotem, jak czynię teraz.
U nas karta rowerowa zrobiona, czekamy na kwit :) W kwestii samodzielności mieliśmy łatwiej, bo droga do szkoły lokalnymi uliczkami, ale pierwsza samodzielna przeprawa przez ruchliwą szosę doprowadziła nas do zawału i wysyłania babci, żeby podpatrywała postępy. A ja w jej wieku jeździłem do szkoły tramwajem i przeprawiałem się przez ruchliwe rondo bez świateł, czyli skąd ten brak wiary we własne dziecko?
UsuńJa dygałem 1.5 km wzdłuż rzeczonej "krajówki", ale jednak próbowałbym oszukiwać sam siebie, że ruch na niej był choć porównywalny z dzisiejszym. Starszy co prawda ma ją tylko przekroczyć/przejechać, ale, no właśnie, sama myśl to stan przedzawałowy. Czyżby należało pogodzić się z tą myślą? :P
UsuńEch, pośpiech. Tutaj tekst źródłowy.
UsuńNa pierdoły? To chyba jednak za mocne, ale fakt, że może daliśmy się trochę opanować wizji wszechobecnych przestępców, porywaczy i pijanych kierowców i ograniczamy dzieci.
UsuńNo i zdryfowaliśmy na wychowanie :) Ja pocieszam się myślą, że nie jestem jeszcze stracony dla sprawy. W końcu nie wpływam na Młodszego, który ordynuje czytanie kolejnego tomu "dziewczyńskiej" Zosi z Kociej :P Pasjami uwielbia :D
UsuńZosia z Kociej jest niezła, stereotypowa, ale niezła :D
UsuńPozwolisz, że nie powtórzę tego bluźnierstwa Szymkowi? :P I czy na pewno jest stereotypowa? Jest ktoś poukładany, jest ktoś z fisiem, jest czarna owca. Niby każda rodzina ma, ale czy na pewno? :) Trudno opisując zwykłe stadło czymś zaskoczyć. Ale teksty Mani są przednie :D
UsuńStereotypowa w sensie, że podobna do paru dziesiątków podobnych, które czytała Starsza, Zuźka Zołzik, Hania Humorek, Koszmarny Karolek itepe.
UsuńAaa, tu leży pies pogrzebany. Nas wyliczone tu tytuły jakoś ominęły, stąd pewnie to uczucie pewnej świeżości :P A jak nam się skończy Zosia, to co z tych najlepsze? :)
UsuńJa bym obstawił Hanię Humorek, bo Karolek miewa inspirujące pomysły i poglądy, np. zywieniowe :P
UsuńNa Karolków i Cwaniaczków ma uczulenie Kitek i nawet na jej wyraźną prośbę nie dokończyliśmy audiobooka z tym ostatnim :)
UsuńJest niestety cień szansy, że Hania H. też Kitka uczuli.
UsuńZ racji nawału obowiązków służbowych, Kitek w czytaniu moją paszczą uczestniczy z rzadka, więc może zaryzykujemy :)
UsuńA to spoko. Siusiająca ropucha rulez.
UsuńW życiu nie puściłabym dziecka przez krajówkę! I - jak mawia moja koleżanka - jutro rano zróbcie sobie przedziałek (a konkretnie: każdy po przedziałku) i odchrzańcie się od siebie. Mam wrażenie, że współczesny problem z rodzicielstwem polega na tym, że nadmiernie nad nim rozmyślamy (mnie to też dotyka).
UsuńTak czy siak, Starszy wraca sam ze szkoły autobusem podmiejskim (jakby nie patrzeć - jeździ z jednego miasta do drugiego miasta), wczoraj odebrałam telefon od jego wychowawczyni ("Oczekiwałabym Pani reakcji na zachowanie syna"). Uważam, że jest wystarczająco normalny:P
PS. Książki nie czytałam, natomiast oglądałam i jakoś nie nabrałam do niej przekonania. A ponieważ widzę, że szkodzi, pozwól Bazylu, że nie skorzystam;)
Ja może bym i puścił, ale znam Starszego. Prędkiego, nieuważnego. I z resztą tych przymiotników, które aż krzyczą, żeby przeprowadzać go przez tę ruchliwą trasę. A tej nadmierności w myśleniu dostałem dzięki Sieci (m. in. czytaniu Twoich wpisów, więc miło, że próbujesz bastować :) ). Co do książki, nie namawiam. A lektury nie żałuję. I tylko myślę, czy moich chłopaków sprowadziłem już (do spóły ze szkołą) na ziemię, czy zdarza im się jeszcze fruwać? Boję się odpowiedzi :(
UsuńW przypadku dróg tego rodzaju nie chodzi o dziecko, a o kierowców, którzy poruszają się tymi drogami. Sama sporo jeżdżę, a im więcej jeżdżę i widzę, tym bardziej się boję. Dziecko może być najbardziej rozważne (mój Starszy jak na razie sprawia wrażenie, że taki jest na drodze), ale ma zbyt duże szanse, że trafi na przejeżdżającego akurat idiotę.
UsuńPisząc o nadmiernym rozmyślaniu miałam na myśli głównie to, że kiedyś chyba prościej było być rodzicem. Nie było dostępu do wszystkiego i wszędzie, nie było tej presji na bycie najlepszym. Teraz, jeśli kto bardziej świadomy, zamartwia się i dręczy. Co też niżej podpisana czyni, co jakiś czas się jednak otrząsając (niestety na krótko).
I myślę sobie, że żeby dzieci przestały fruwać, muszą trafić naprawdę na patologiczne środowisko lub mieć jakieś traumatyczne przeżycia. Na Twoim miejscu nie zadręczałabym się więc.
To też, ale w wakacje wziąłem Starszego na niedzielny wyjazd rowerowy i miałem okazję oglądać jego niefrasobliwość, która czasem podnosiła mi serce do gardła. I tak, napominam, uczę, ale do tego żeby to robić, muszę być w pobliżu, więc wracamy do punktu wyjścia. Może i jestem nadopiekuńczy, ale mam zapewnić dziecku bezpieczeństwo, basta! Co do fruwania, cóż, mam nadzieję, że w ten weekend uda mi się może zorganizować coś co poderwie nas wszystkich (prócz Kitka, bo ten w szkole :( ). Choć jak patrzę na prognozę, to pogoda mocno mi ograniczy możliwości :P
UsuńJakby nie patrzeć dzieci mają to do siebie, że za szybko dorastają :(
OdpowiedzUsuńTylko z jakim bagażem je w tą dorosłość wyślemy? W końcu mamy tak mało czasu, żeby spakować to co wydaje się nam niezbędne. Rodzice Barnaby'ego zakładają mu wypełniony piaskiem plecak, który ściąga go na ziemię i zapobiega jego "dziwności". Nie chciałbym zakładać swoim dzieciom czegoś podobnego, ale ze strachem obserwuję, że to się jednak dzieje :(
UsuńNie czytałam ale brzmi ciekawie. :-) Ja chyba po prostu dałam swojemu dziecku prawo do bycia innym, chociaż sama dostawałam za to po uszach. Otoczenie jest równie mało tolerancyjne w stosunku do wspierających dziwaka rodziców, a może i bardziej krytyczne? U nas to pozwolenie na bycie sobą, bycie innym i wczesną samodzielność odpłaciło się z nawiązką. Ze spokojem mogę usiąść w fotelu, wypić kawę i stwierdzić - odniosłam sukces wychowawczy. Mój syn w wieku 6 lat postanowił, że będzie w przyszłości budował statki kosmiczne. I ja mu uwierzyłam. Teraz projektuje samoloty, a to już krok do tego co sobie założył 19 lat temu.:-)))
OdpowiedzUsuńDorosłemu może wydać się zbyt wprost, ale to w końcu książka głównie dla dzieci. I masz rację, że czasem rodzicowi łatwiej osnuć siebie i dziecko kokonem "normalności", niż przezwyciężać kose spojrzenia i szepty za plecami. Wypada więc tylko pogratulować, że znalazłaś w sobie dość siły, a syn dzięki Twojemu wsparciu zrealizował swoje marzenie. Oby i nam się taka sztuka udała :)
UsuńPS. Autor podejmuje próby wytłumaczenia rodziców Barnaby'ego i choć rozumiem, że przenoszenie swoich traum na dziecko jest dość powszechne, to jednak dalej nie potrafię zrozumieć ich (rodziców, nie traum), postępowania :(
Trudno sobie wyobrazić bardziej nietrafione tłumaczenie tytułu, który po angielsku brzmi: „The Terrible Thing that Happend to Barnaby Brocket". Książkę się zresztą nie tylko dlatego trudno czyta, że jest przygnębiająco smutna (i moje dzieci nie za bardzo chciały ją do końca doczytać) - przecież Boyle chyba zaczął pisać, by wylać smutki, także dlatego, że nie jest najlepiej przetłumaczona - pozostawienie imion w oryginale było pierwszym i podstawowym błędem. A można je było tak łatwo spolszczyć, by ulżyć przynajmniej językowo: Barnaba, Eleonora. Over.
OdpowiedzUsuńCo prawda daleko polskiemu tłumaczeniu do oryginału, ale mnie akurat bardziej podoba się przewrotność tego pierwszego niż dosłowność ostatniego :P Co do czytania i nazwisk racja. Chłopaków trzeba było zapraszać do książki, a ja kląłem w duchu wszelkie odmiany nazwisk i ciężkich w głośnym czytaniu imion :) Ale poza tym tłumaczenie raczej mi nie zgrzytało :)
UsuńPolski tytuł zakrawał na złośliwość, nie przewrotność. Moje dzieci nie mogły wyjść ze zdziwnienia, gdy czytaliśmy, a w głowach kołatało to „Lekkie życie". Musiało być lekkie, bo latał. Lekko nietrafiona gra słowna. ;)
OdpowiedzUsuń