wtorek, 17 maja 2016

"Dzień zwycięstwa" Wiktor Hagen

Od razu śpieszę wyjaśnić, że "Dzień zwycięstwa", to trzeci z kolei tom cyklu o komisarzu Nemhauserze, autorstwa, ukrywającego się pod pseudonimem, Leszka Talki. Czyli jak zwykle zaczynam od zadka strony, ale, bądźmy szczerzy, jeśli nie napisałbym o tej serii teraz, to nie napisałbym już nigdy. Zbierałem się bowiem do notki i po lekturze "Granatowej krwi", podczas której poznałem i polubiłem Roberta. Zbierałem po szybkim pochłonięciu "Długiego weekendu", w którym to tomie z uśmiechem śledziłem rodzinne i zawodowe życie warszawskiego gliny i stwierdziłem, że facet mógłby zostać moim kumplem. "Dzień zwycięstwa", który czytałem powoli, by móc jak najdłużej nacieszyć się towarzystwem policyjnego duetu Nemhauser - Jasny, był ostatnią szansą na to, by moje zdanie na temat książek znanego dziennikarza wypłynęło na strasznego przestwór Internetu. Postanowiłem z niej skorzystać.

Pochwały na temat głównego bohatera powieści Hagena (jakoś mi to pseudo pasuje do kryminalnych historii), czytałem już wcześniej. Że inny, że nie ochlaptus, że nie rozpamiętuje szóstego z kolei rozwodu i nie bzyka na prawo i lewo, by zapomnieć tę, co to z niej zła kobieta była. W skrócie, detektyw odmienny od kliszy, która każe glinie łoić sake, chodzić ze smętną, nieogoloną gębą, najlepiej z końcówką fajki bez filtra w kąciku ust. I mówić schrypniętym głosem. I wiecie co? Rzeczywiście! Chłop jest w miarę przykładnym ojcem (któż z nas, rodziców, nie odniósł choć jednej porażki wychowawczej i nie wziął choć jednej nadgodziny kosztem dzieci i obietnic im danych, niech pierwszy rzuci ...) i mężem (któż z nas, małżonków, nie darł kota z partnerem o jakąś, jak się później okazało, pierdółkę, niech ...). Poza tym jest całkiem skutecznym, acz wielce spętanym ideałami, policjantem i niezłym kucharzem, który oprócz karmienia rodziny, ratuje domowy budżet potajemną fuchą w jednej ze stolicznych restauracji. Aż przyjemnie czytać o zwykłym człowieku.

Policyjne przygody Nemhausera nie byłyby jednak aż tak wciągające (i przede wszystkim zabawne), gdyby nie jego partner, Marian "Mario" Jasny. I tak jak Robert jest układny, delikatny i proceduralny, tak Mario jest chamski, obcesowy i mający w dupie procedury. Wiecie, tam gdzie pierwszy prosi: "Czy mógłby nam pan powiedzieć ...?", tam drugi wykopuje krzesło spod tyłka podejrzanego i, delikatnie rzecz ujmując, informuje go, że zaraz mu przypier..., znaczy, użyje na nim środków przymusu bezpośredniego, jeśli ten nie zacznie gadać. Taki typ. I mimo, że może z tego opisu wynikać, że komisarz Jasny to buc nad buce, to jednak temperowany przez partnera, mimo pewnej dezynwoltury i braków w obyciu i wykształecniu, daje się lubić. Po dłuższej lekturze daje się poznać jako człowiek kochliwy i lubiący dzieci. Z wzajemnością, co potwierdzają szalone bliźniaki Nemhausera. Podsumowując - sparowanie, wg starej jak świat zasady zestawiania przeciwieństw, intelektualisty (główny bohater jest absolwentem historii) i idealisty z typowym "złym gliną", dało świetny efekt komiczny.

No dobrze, ktoś spyta, a co z intrygami, w końcu to kryminały. Ano właśnie. W zasadzie, jeśli miałbym być szczery, pamiętam tylko ostatniego nieboszczyka, a to i tak tylko dlatego, że książkę skończyłem ze dwa tygodnie temu. Prawda jest bowiem taka, że morderstwa są tu tylko pretekstem do pisania o polskiej rzeczywistości. O układach i układzikach i o tym, jak należy tańczyć życiowego walca, by nie nastąpić na odcisk komuś znacznemu, umocowanemu w którymś z nich. Są politycy, prokuratorzy, biznesmeni i księża (choć akurat w "Dniu ...", to na jedno wychodzi), ale też i zwykli ludzie, którzy próbuję wiązać koniec z końcem i jakoś żyć. I to spojrzenie na naszą współczesność jest najsilniejszą stroną cyklu, tym bardziej, że autorowi udało się troszkę wieszczyć współczesny model sprawowania władzy.

Słowem podsumowania. Kiepskie (choć dodać należy, że czytałem gorsze), kryminały, ale za to naprawdę niezłe powieści obyczajowe z dobrze rozpisanym postaciami i tłem. Czekam na następną.

42 komentarze:

  1. No dobra, to w pierwszej nadmorskiej taniej jatce będę poszukiwał. Czy na końcu książki są dołączone jakieś przepisy kulinarne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o kulinaria, to w ogóle jest dość ubogo. Nie ma konkretnych receptur, tylko ogólniki. Sekretem kuchni pana komisarza jest prostota i wyłącznie świeże i najwyższego sortu surowce, o co zawsze wykłóca się ze swoim kumplem i jednocześnie szefem. Ale żeby tak wprost, że 10 dkg orzeszków piniowych, czy coś, to nie :P

      Usuń
    2. Prostota i świeżość, phi phi :D Wolałbym jakiś konkretny konkret, możliwie apetyczny :)

      Usuń
    3. Lubi chorizo i przyprawy, to pewne. I zdaje się, że w tym tomie było coś na kształt wykładu o bigosie. Całe szczęście, jak raz miałem w lodówce pół garnca młodej kapustki na kiełbasce i boczusiu, bo nie wiem co by było. Więc może i bez konkretów, ale i tak dość apetycznie. Pozostaje oczekiwać na jakiś kulinarny apendyks :P

      Usuń
    4. chorizo? ani chybi autor oglądał masterchefa :P I nie wyjeżdżaj mi tu z boczusiem, co?

      Usuń
    5. A co masz do boczusiu? Wszak nie od dziś wiadomo, że dobry boczuś nie jest zły. A już taki przerośnięty, to w ogóle. Kurczę, dzwonię do Teścia z zamówieniem. I znów będzie na Ciebie :P

      Usuń
    6. Nie jest zły, ale w mojej lodówce panuje całkowite bezboczusiostwo i żaden teść mnie nie poratuje!

      Usuń
    7. Ale to z racji własnych zaniedbań w aprowizacji (karygodne!), czy też wskutek nacisków czynnika zewnętrznego (łączę się w bólu)??

      Usuń
    8. Biedaku! Walcz! Jestem z Tobą duchem :)
      PS. Widziałem fajną koszulkę "Biegam, żeby jeść więcej ciastków". Może sprawmy sobie " Jeżdżę/biegam, żeby jeść więcej boczusiu!".

      Usuń
    9. Za żaden boczuś świata nie zacznę biegać, no way :P

      Usuń
    10. Ale zacząłeś jeździć. Uważam, że za każde 10 km w terenie powinien być plasterek boczusiu i mały kufel piwa. Negocjuj :P

      Usuń
    11. I małżonka potem pozwala zjeść ciastko. Na boczuś to chyba minimum półmaraton bym musiał zrobić. Biegiem.

      Usuń
    12. Zimno takie. Jak to tak bez tłuszczyku? :(

      Usuń
    13. Kobiety nie rozumieją, że w takie zimno musi być boczuś. One wolą kocyk i herbatkę.

      Usuń
    14. Czy choć z prundem? :P

      Usuń
    15. To już nawet o konfiturę boję się spytać :P

      Usuń
    16. Mam nadzieję, że co najmniej półtorak :D

      Usuń
    17. Co najwyżej leśny. Albo gryczany :P

      Usuń
    18. Powiedz Instancji, że Kubuś żarł miodek i niech zobaczy na ilustracjach czy w filmie, jak wygląda. A u Milne'a, ani słowa nie ma o boczusiu czy energetycznych wkładkach do herbatki :P Na klasykę, panie, nie ma siły :P

      Usuń
    19. Sądzisz, że to podziała na jakąkolwiek kobietę? Nie sądzę :)

      Usuń
    20. Próbować warto :)

      Usuń
    21. Żeby spektakularnie polec w boju?

      Usuń
  2. Dezynwoltura w posypce z gastronomii? W kryminale? No, no. Hm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki tam właśnie kryminał :) Ale za opis przebiegu rekonstrukcji historycznej bitwy czy mąk, jakie zwykły śmiertelnik przeżywa podczas wizyty u dorobkiewicza chwalipięty należy się, moim skromnym, zdaniem, duże piwo albo mała wódka.

      Usuń
  3. Skąd ja to znam? Miałam napisać o książce przeczytanej w grudniu, potem o tej ze stycznia, z lutego itp itd. Jak się nie napisze od razu, to potem tak szybko ulatuje z pamięci. Miałam napisać o przedstawieniu teatralnym, potem było kolejne i kolejne, o podróży z marca, potem kwietnia, teraz maja...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie. Wczoraj popatrzyłem na stosik do opisania i mi się głupio zrobiło, bo to biblioteczny i może ktoś czeka, więc wypadałoby oddać. A z drugiej strony fajny ten Nemhauser, chciałbym go pochwalić, bo dobrze się przy jego perypetiach bawiłem. No i jeszcze ZwL z Bibliomiśkiem od leni nawrzucali. I tak mi się dziwnie zrobiło, że może rzeczywiście jest ktoś, kto lubił te moje głupoty czytać, więc siadłem i z kopa napisałem :)

      Usuń
    2. Wolelibyśmy, żebyś się z własnej woli uaktywnił, bo tak kopać Cię za każdym razem to wysiłek duży.

      Usuń
    3. Tja. Nie kop pana bo się spocisz. Może mi się znów spodoba, kto wie?

      Usuń
    4. Lepiej, żeby Ci się spodobało dobrowolnie.

      Usuń
    5. Faktycznie, Bazyli nam się rozleniwił jako ten pieróg ;)

      Usuń
    6. Bazyl, gwoli ścisłości :) I jak Flash ze "Zwierzogrodu", jeśli mamy dalej brnąć w porównania. Taki leniwiec, wyjaśniam tym co nie oglądali :P

      Usuń
    7. Postanowiłem być sobą, tylko mniej leniwym :)

      Usuń
    8. Ja o Flashu i "Zwierzogrodzie" też miałam napisać. Jakoś w lutym:(
      A Hagena mam tylko część pierwszą; teraz już nie pamiętam, czy przeczytałam, czy tylko zaczęłam czytać, jednak okoliczności przyrody nie pozwoliły skończyć. Ale Marian Mario do mnie przemawia:)

      Usuń
    9. Już nie zliczę tych wyrzutów blogowego sumienia. "Zwierzogród" jest jednym z nich :( A Mario jest naprawdę kolorową postacią. Wizualizuję go sobie jako amerykańskiego glinę z lat 60tych. Wiesz, dżinsowa katana, pekaesy, złoty łańcuch i koszule z długim kołnierzykiem :P

      Usuń
  4. Bazylu - Twoja wizualizacja to mi jakoś latami 70 trąci. Taki biały Shaft. No, nie słyszałam, a brzmi ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krakowskim targiem, koniec 60tych, początek 70tych :) I choć nie jest to może jakiś ambit, to mnie humor Talki w wielu partiach wielce odpowiadał. W końcu przeczytałem wszystkie trzy tomy, a katować się nie zwykłem :)

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."