czwartek, 29 października 2020

"Małe Licho i lato z diabłem" Marta Kisiel

Miałem napisać o "Małym Lichu ...", kiedy Bożek wyruszał podbijać świat. Miałem, kiedy przeżywał przygody w przednadpieklu, podczas wizyty u ciotki Ody. Miałem ..., ale ciała dałem. Ale przyszedł w końcu czas, że napisać muszę. Czas smutny, czas poważny, czas niespokojny, czas, w którym chce się gdzieś uciec od tego wszystkiego co nas otacza. Gdzieś, gdzie człowiek człowiekowi nie wilkiem, a bratem. A anioł diabłu towarzyszem w jedzeniu rosołku (z KLUSZECZKAMY!) i piciu kakałka. Gdzieś, gdzie jest po prostu cholernie miło i przytulnie (nawet jeśli czasami jednak nie). Zapraszam zatem do trzeciego tomu "dziecięcej" serii Marty Kisiel.
 
 Po pierwsze chciałbym zaznaczyć, że to strasznie miłe, że książka bądź co bądź wakacyjna, miała swoją premierę u progu jesieni. Ale możliwość przypomnienia sobie lata, kiedy za oknem ciemno i ponuro (oj, skąpi nam coś ostatnio polska jesień, złota, skąpi), to nie jedyna jej zaleta. Jej siła bowiem tkwi w innym cieple, wszechobecnym na kartach powieści. Nie tym pochodzącym ze słonecznych promieni, ale z serducha, z jelciów, z naszego jestestwa i człowieczeństwa. Z naszej dobroci dla bliskich i nieznajomych, dla tych, z którymi nam po drodze światopoglądowo i dla tych, z którymi jednak nie. Z bliskości, serdeczności, miłości i zwykłej dobroci. A tego mamy w "Lecie z diabłem" pod dostatkiem. Możemy się w tym nurzać i ładować akumulatory i dobrym to jest.
 
Ale nie tylko słonkiem "Lato ..." stoi, lojalnie ostrzegam. Jest też w książce mrrrrrrrok i grrrrroza, których tak strasznie boi się część rodziców. Więc jeśli lękasz się słów "trupi las", a homen kojarzy ci się z Omen, to nie jest to pozycja dla ciebie i dziatek twoich. Chyba, żeś otwarty na nowe i chcesz trochę słowiańskiej mitologii łyknąć, to proszę. Zresztą i tak pewnie dzieci widziały na YT straszniejsze rzeczy. A! Jeszcze poezja romantyczna jest, jak kto uczulony.

No dobrze, ale do brzegu, do brzegu. Jestem zadomowiony w Kiślowersum i dobrze mi tu. Książka Marty, to jedna z niewielu ostatnio czytanych, do której Młodszego ewidentnie ciągnęło i przy której, gdy gardło ojcu wysiadało, słychać było "no, ej!". To pozycja, przy której obecni w zasięgu słuchu członkowie rodziny ryczą wspólnie ze śmiechu albo latają w poszukiwaniu chusteczek (no dobra, głównie ja). Która ma tak charakterystycznych bohaterów, że naprawdę trudno tu mówić o papierowych czy kartonowych postaciach. I która, last but not least, uczy bycia dobrym, otwartym na świat i ludzi (oraz nieludzi), a także empatycznym i tolerancyjnym człowiekiem. A to jest dziś cholernie ważne.

No i dotarłem do ostatniego akapitu, ani słowem nie zająknąwszy się o treści. Zatem. Trzeci tom przygód Małego Licha, to historia dwóch chłopców, których opiekunowie skazali na wspólne spędzenie części wakacji. Panowie różnią się w zasadzie wszystkim, bo i zainteresowaniami, i temperamentem i ogólnym spojrzeniem na świat. Co oczywiście wieszczy katastrofę, a jako dowód niech wystarczą ostatnie doniesienia z kraju. A jednak ... Po fazie buntu, złorzeczeń i wzajemnych pretensji, a także sporej dozy złośliwości i epitetów latających w obie strony, chłopcy dochodzą do kompromisu, a chyba nawet o krok dalej. Zaznaczyć należy, że mowa tu o dziesięciolatkach. Skoro więc oni dali radę, to może i dorośli też by mogli. Czego sobie i Państwu czytającym ten słaby tekst, życzę.

19 komentarzy:

  1. Jak człowiek czyta te Małe Licha, to stale jest głodny, głównie na placki ziemniaczane, kakałko i czekoladę, ewentualnie serniczek. Albo trzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się. Dlatego głośne czytanie zaczynaliśmy zwykle po sutym obiedzie, a kończyliśmy z serniczkiem. Albo trzema :)

      Usuń
    2. Sybarytyzm godny Licha i, nomen omen, Bazyla :)

      Usuń
    3. Ksywa zobowiązuje, więc czasem, po zjedzeniu gargantuicznej porcji obiadowej i poprawce z deseru (albo dwóch) + kawa, zdarza mi się leżeć do góry kałdunem taktycznym, na krawędzi wypęku :P Całe szczęście, że nie mamy Krakersa, a i w tym tomie jest go tylko kapka (przygotowuje wałówkę na drogę), więc ślinka cieknie rzadziej :)

      Usuń
    4. To już rozumiem, skąd te biegi po szczytach, z przedawkowania serniczka :)

      Usuń
    5. Powiedzmy, że z umiłowania przyrody. I niech to będzie wersja oficjalna :) A propos szczytów, to mam ochotę rozszerzyć działalność Śmieciuszka o promocję małej ojczyzny. Tylko, że czasu co kot napłakał :( I zdjęć robić nie umiem :P

      Usuń
    6. Rozszerz i promuj, będę czytał. A zdjęcia na fejsie Ci całkiem nieźle wychodzą, nadadzą się i na bloga.

      Usuń
    7. No to będzie na Ciebie, jakby co, bo nauczony doświadczeniem niczego nie obiecuję :P A zdjęcia, to weź! Lepsze by chyba zrobił lampką od Żuka. Mam nadzieję, że jak wezmę zakupione i kurzące się bezlustro, to będzie lepiej. Wiem, wiem, to nie aparat robi zdjęcia, ale w moim telefonie jest straszne dziadostwo :)

      Usuń
    8. Ojtam, entuzjazm się liczy i szczerość, a nie ujęcia.

      Usuń
    9. Podniesiony na duchu Twoim komentarzem zrobiłem wczoraj całkiem udane, jak na moje niefachowe oko i sprzęt, którym dysponowałem, zdjęcie. Robi na buniu za tło :D

      Usuń
    10. Widziałem, zdecydowanie idź w tym kierunku :)

      Usuń
    11. Swoją drogą, czytam tego "Człowieka ..." i się zastanawiam, jak to możliwe, że gros ówczesnych badaczy przyrody / naukowców, świetnie radziła sobie ze szkicowaniem, rysowaniem, ba!, niektórzy nawet malowaniem. Czy wynika to z tego, że rysunku po prostu uczono i każdy w większym lub mniejszym stopniu miał go opanowanym? Fascynuje mnie, człowieka całą podstawówkę zbierającego cięgi za prace plastyczne, że czegoś dla mnie teoretycznie nieosiągalnego, można się jednak wyuczyć :)

      Usuń
  2. Przezabawna recenzja, to raz. :) A dwa, "Małe Licho" to książka ciut wykraczająca poza moje czytelnicze zainteresowania. I wiek. Chociaż rosołek z kluseczkami to bym zjadła. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nenenene, jakby powiedział książkowy Bazyl. Zainteresowania? Nie szufladkujmy się, nie zamykajmy na nowe, opuszczajmy czasem norkę czytelniczego komfortu. A wiek, to żadna przeszkoda. Żadna! Czytam ostatnio masę bardzo dobrych książek dla dzieci, o niebo lepszych niż np. siano spod znaku thriller/kryminał. I to zarówno po raz pierwszy wydanej lub po latach wznowionej i odświeżonej klasyki, jak i rzeczy całkiem świeżych. Jestem zachwycony serią 8+2, o której ciągle obiecuję sobie napisać, a przy której po prostu wypoczywam. Porwały mnie Dachołazy, czemu zresztą dałem tu wyraz.
      Zatem, bez krępacji możesz zrobić jak moja osobista Żona, która posłuchawszy czytanego na głos Lata z diabłem, poszła do Młodszego i ściągnęła sobie z półki poprzednie tomy :)

      Usuń
    2. "Jestem zachwycony serią 8+2, o której ciągle obiecuję sobie napisać"
      Ależ napisz, napisz! będę miał okazję powymądrzać się w komentarzach...

      Usuń
    3. Kurczę, jak sięgnę pamięcią odrobinę wstecz, to tylu fajnym książkom nie poświęciłem nawet słowa. A należało im się :D A gadać u mnie można zawsze, nie tylko pod nienapisanym tekście o 8+2 :)

      Usuń
  3. O, jak tu ciepełko się rozgościło. Milusio. Kakałka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kawusi z mleczusiem. Ponoć każdy powinien mieć w życiu choć jeden nałóg i zdaje się, że właśnie się do tej mądrości ludowej dostosowałem wpadając w szpony kofeinowego szaleństwa :P
      I rzeczywiście milusio, ale z drugiej strony gdzie uciekać w sytuacji, gdy wszyscy wszystkim skaczą bez mała do gardeł. A seria o Lichu niesie taką piękną nadzieję, że jak się ma wsparcie w bliskich i przyjaciołach, to nawet homen nie straszny. Czyż nie wpisuje się to w naszą obecną sytuację? :)

      Usuń
  4. Znów mam ochotę na M. Kisiel - jeszcze nie próbowałam, nie wiem czemu wyruszając do biblioteki zawsze zapominam o deserze...

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."