niedziela, 20 lutego 2022

"Anne z Zielonych Szczytów" Lucy Maud Montgomery

Parafrazując znaną reklamę: wszyscy znają Anne znam i ja. Choć może nie do końca, bo większość zna Anię, a nie Anne, Mateusza miast Matthew itd. itp. Ale, choć nowy przekład był asumptem do lektury pozycji, która normalnie pewnie nie trafiłaby do moich rąk, to jednak chciałbym póki co odłożyć na bok kwestie translatorskie, a skupić się na samej treści. I co ta treść potrafiła zrobić staremu, cynicznemu do szpiku kości, koniowi.

Pierwsze wrażenie było nie najlepsze. Nie przepadam za ludźmi głośno afirmującymi swą ogromną, bezwarunkową miłość do świata. Zachwyty byle kwiatkiem, laudacje wygłaszane na cześć owocowych sadów i kwietnych łąk czy konieczność przytulenia pierwszej z brzegu brzozy, to dla mnie trochę za dużo. Moja fascynacja otoczeniem (o ile uda mi się na tę fascynację znaleźć jeszcze czas) jest cichsza, bardziej do wewnątrz i zderzenie z ekscytacją czy nawet egzaltacją Anne sprawiło, że miałem chęć ofuknąć chudą, rudowłosą dziewczynkę, słowami jej opiekunki: "Stanowczo za dużo gadasz jak na małą dziewczynkę!". Jednak im dalej w las, tym bardziej "(...) ku swemu zdumieniu, słuchał jej z prawdziwą przyjemnością". Bo też to podekscytowanie dwunastoletniego podlotka potrafi być naprawdę zaraźliwe. Człowiek przypomina sobie czasy, kiedy sam poznawał świat i każda nowość wywoływała drżenie serca. I choć może nie byłem tak skory do artykułowania swoich uczuć jak bohaterka Montgomery, to jednak wspomnienia wróciły.

Z coraz większą zatem ciekawością zacząłem zgłębiać świat Avonlea i, co okazało się dla mnie sporym zaskoczeniem, zacząłem się w nim zadomawiać. I to mimo tego, że dziewiętnastowieczni, protestanccy do bólu mieszkańcy okolicznych farm ze swoimi konserwatywnymi poglądami i religijnym zacietrzewieniem mocno działali mi momentami na nerwy ("Nie wiesz, że to straszny grzech nie modlić się co wieczór? Obawiam się, że jesteś bardzo złym dzieckiem."). Montgomery oprócz opowieści o perypetiach wychowywanej przez rodzeństwo Cuthbertów sieroty, a właściwie nie oprócz, ale w niej, zaszywa obraz kanadyjskiej prowincji. Proste życie naznaczone ciężką pracą i nielicznymi, nader skromnymi przyjemnościami w rodzaju niedzielnego ciasta z sąsiadami czy spotkaniami przykościelnego chóru. Udział w charytatywnym koncercie organizowanym w miasteczku jest tu przedstawiony bez mała jako sybarytyzm i rozpasanie (Marilla "(...) nie uważa za właściwe, aby młode panny włóczyły się po hotelach (...)).

Proste życie nie znaczy jednak życie nudne. Oprócz opisów avonleaskiej przyrody oraz przejawów ówczesnej obyczajowości jest bowiem "Anne ..." książką, w której mnóstwo humoru i scen rodem z komedii pomyłek. Kolejne wpadki głównej bohaterki nie powinny jednak odciągnąć naszej uwagi od tego co dzieje się w tle. A przebiega tam szereg ważnych zmian. Anne z trzpiotowatego, rozpoetyzowanego dzieciaka wyrasta na pannę, której co prawda zdarza się jeszcze pobujać w chmurach, ale na której obcowanie i coraz większa bliskość z pragmatyczną Marillą wywierają swoje piętno. Marilla pod wpływem rodzącej się, czasem w bólach, miłości do podopiecznej, zyskuje ludzkie oblicze, miast maski surowego cyborga... Nie dziwię się, że wielbiciele książki mogą o niej mówić bardzo długo.

Na koniec tylko kilka zdań na temat szaleństwa, które rozpętało się w związku z najnowszym przekładem autorstwa Anny Bańkowskiej. Na początku pomyślałem o równoległym czytaniu opisywanej pozycji razem z zasiedziałą na stałe w polskiej świadomości czytelniczej "Anią ..." Bernsztajnowej. Jednak już po kilkunastu stronach wydawnictwa Marginesów stwierdziłem, że chyba szkoda mi czasu na tę, w sumie nikomu niepotrzebną, bo amatorską, pracę. Nie mam do kanonicznej translacji stosunku uczuciowego, a i udomawianie, stosowane przez panią Rozalię nie jest chyba wyborem, który przy tłumaczeniu jest mi bliski (vide "Władca pierścieni"). Natomiast pracę pani Anny uważam za świetną (a jak ciężki to chleb zrozumiałem lepiej po lekturze poleconej przez ZwL lekturze "Trzech tłumaczek" K. Umińskiego), a przekład pozbawiony archaizowania za mogący trafić do współczesnego, nie tylko nastoletniego, czytelnika. Do mnie trafił (Kitek może potwierdzić, bo podawała chusteczki we właściwych momentach) i czekam na więcej.

O Zielonych Szczytach wszystkiego pisał też ZwL

 Zdanie Zwierza Popkulturalnego

Punkt widzenia Małej Ka(f)ki

15 komentarzy:

  1. O, prąd wrócił :) Następne tomy w nowym przekładzie wkrótce. I serio nie czytałeś Anne wcześniej? Chociaż co się dziwię, sam się załapałem po dwudziestce dopiero.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrócił i lepiej żeby już nigdzie nie chodził :P Wiem i czekam :) Czytałem chyba dwa pierwsze tomy z biblioteczki PŻony, ale dawno i nie pozwala mi tamta lektura na wypowiadanie się czy porównywanie. Na pewno nie przypominam sobie konieczności korzystania z chusteczek, ale wtedy byłem młodszy i twardszy :D

      Usuń
    2. Tak tak, człowiek mięknie w kwiecie wieku :) A żona podająca chusteczki to skarb.

      Usuń
    3. Nigdy nie twierdziłem inaczej. I to nawet pomijając fakt podawania chusteczek :D
      Wracając do tematu, to śmiem twierdzić, że książka Umińskiego idealnie zgrała się w czasie (dzięki Tobie) z lekturą "Anne ...". Niemniej rozmowę o niej, również w odniesieniu do dzieła pani Bańkowskiej, pozwolę sobie odłożyć do czasu napisania tekstu o tłumaczkach :) I wiedz, że będę przepytywał na okoliczność jedynego, dobrze mi znanego tłumacza :P

      Usuń
    4. Przepytuj :) I fajnie, że Tłumaczki Ci się podobały, to krąży opinia, że to taka branżowa książka i nikogo nie interesuje.

      Usuń
  2. Nowe tłumaczenie tej książki wywołało na tyle sporą burzę, że chyba sama po nie sięgnę...w ogóle mam ochotę porównać ze sobą nowe tłumaczenie i któreś z tych starszych, bo to może być ciekawe doświadczenie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też miałem taki zamiar, ale tak dobrze przeczytało mi się tłumaczenie p. Bańkowskiej, że w końcu poprzestałem na rzuceniu okiem na klasyka (można to zrobić nie ruszając się z domu <a href="https://pl.wikisource.org/wiki/Ania_z_Zielonego_Wzg%C3%B3rza>za sprawą Wikisource</a> i stwierdziłem, że archaiczna składnia, nawet ta z pewnością uładzona kolejnymi redakcjami, jakoś nieszczególnie mi leży. I choć rozumiem siłę sentymentu, to ataki na tłumaczkę są dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Wydawało mi się, że im więcej przekładów, tym lepiej, bo ma się większy wybór, ale ja ze wsi jestem i pewnie się nie znam :P

      Usuń
    2. Czy tylko mi ostatnio fiksuje Blogger? Wykrzacza się przy komentowaniu, nie daje możliwości podglądu itd.?
      Jeszcze raz link do Ani z Wikisource. Mam nadzieję, że teraz poprawny :(

      Usuń
  3. wykrzacza? w sensie chińszczyzny w komentarzach. Owszem dziś jeden taki usunęłam, ale w ostatnich czasach raczej się nie pojawiały, chyba, że moja pamięć wyrzuca takie zdarzenia szybko z głowy i zapominam. Podgląd mam.
    Co do Ani- mojej kiedyś ukochanej lektury czytanej przynajmniej raz w roku (całej serii) z przyjemnością przeczytam nowe tłumaczenie. I fajnie, że dorosłeś do Ani, a może właśnie do Anne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Google postanowiło uszczęśliwić blogerowiczów usprawnieniami, które wprowadzają tylko zamęt :( Powiadomienie o Twoim komentarzu też do mnie nie dotarło, mimo że mam włączone powiadamianie via mail. Ponoć to pokłosie jakichś siupsów z ustawieniami prywatności. Gdybym miał zamiar jakoś w miarę regularnie blogować, to pewnie zdecydowałbym się na wykupienie domeny i postawienie strony na jakimś popularnym CMSie, żeby mieć przynajmniej wrażenie posiadania kontroli nad platformą :) Ale dość o technikaliach.
      Anne naprawdę mi się podobała i mam "już" na półce Legimi drugi tom. Oczywiście w nowym tłumaczeniu :D

      Usuń
  4. Nigdy nie czytałem książek Montgomery, ale oczywiście trudno było NIE słyszeć o Ani z Zielonego Wzgórza, te książki są znane na całym świecie.

    Jako ciekawostkę mogę tylko dodać, że miałem okazję zobaczyć domy, w których autorka mieszkała w Ontario—w Norval, niedaleko od Toronto, jak też w Leaskdale, raz się zatrzymaliśmy i z daleka obejrzeliśmy ten dom. Również będąc w dość malowniczej miejscowości Bala mówiono mi, że Montgomery jakiś czas mieszkała tamże w lato i chyba nawet napisała jakąś książkę w czasie swojego pobytu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miejsca o których piszesz odwiedzę pewnie li tylko podczas eskapad online, bo kiepski ze mnie globtroter, a i finanse pracownika budżetówki nie pomagają. Niemniej jednak planuję w przyszłym roku okoliczną eskapadę "literacką" na rowerze, bo paru pisarzy region urodził :)

      Usuń
  5. Ciekawe, co piszesz o “eskapadzie literackiej”! Około 20 lat temu przeczytałem książki napisane przez 2 siostry, które w 1832 r. wyemigrowały z mężami z Anglii i osiedliły się na terenach obecnej prowincji Ontario. Jako osoby wykształcone, zaczęły pisać niezmiernie ciekawe książki o początkowym życiu w dziewiczej Kanadzie, o ogromny trudach, jakie napotkały, o przyrodzie, Indianach, lokalnych obyczajach, polityce, itd. Obecnie ich książki stanowią klasykę literatury kanadyjskiej, bo mało kto wówczas potrafił w tak realistyczny sposób opisać z pierwszej ręki doświadczenia pionierskie.

    Parę lat później wybrałem się samochodem na kilkudniową wycieczkę, odwiedzając wiele miejsc opisanych w książkach—miejsca, gdzie znajdowały się ich farmy, istniejące do tej pory ich domy, cmentarze rodzinne, odwiedzane przez nie jeziora i wysepki... Dla mnie była to wspaniała przygoda, która również pozwoliła mi się zdobyć dużo wiedzy o Kanadzie i o niewyobrażalnie ciężkim życiu i problemach, z jakimi musieli się zmagać ówcześnie imigranci. Zresztą mam nadzieję po raz drugi przeczytać te książki i raz jeszcze wybrać się na podobną przejażdżkę, tym razem z dobrym aparatem fotograficznym.

    Marzę, aby kiedyś napisać książkę o prowincji Ontario i przestawić w niej różne doniosłe wydarzenia historyczne, zabytki i inne ciekawostki dotyczące historii tej prowincji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja co prawda nie mam ciągotek pisarskich (pomijając tego zaniedbanego bloga), a nawet najlepszy aparat nie pomoże mi zrobić choćby przyzwoitych zdjęć (brak talentu kompozycyjnego), ale ... Do dyspozycji mam Świętokrzyski Szlak Literacki i sporo miejscówek związanych z głośnymi nazwiskami: Żeromski, Gombrowicz, Myśliwski czy Niziurski, a to tylko kilka najbardziej znanych. Będzie zatem co robić, tylko trzeba powoli zacząć budować rowerową formę, bo ta jest póki co głęboko w lesie :P

      Usuń
  6. Ja też nie mam, ale czasem bardzo chciałbym pewne rzeczy opisać i udostępnić większej rzeszy ludzi.
    A co do głośnych nazwisk... przez 4 lata chodziłem do Liceum im. Żeromskiego, czytałem "Widnokrąg" Myśliwskiego (bodajże moja pierwsza książka napisana po upadku komuny), jak też Niziurski był moim ulubionym autorem. Ten ostatni też w latach 50. XX w. pisał niesamowicie nudne i propagandowe "powieści" w gazetach, raz się na taką natknąłem. Na szczęście miał okazję później pokazać swój prawdziwy talent.

    Ja też na rowerze lubię jeździć i staram się w zimę budować rowerową formę na sali gimnastycznej.

    Pozdrawiam i życzę Wesołych i Radosnych Świąt Bożego Narodzenia!

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."