środa, 12 marca 2025

Miasto mgieł - Michał Śmielak

Na nazwisko Śmielak natrafiłem po raz pierwszy na FB, gdzie obserwuję fanpage Dworu na Wichrowym Wzgórzu. Właściciel tego przybytku, Jarosław Paczkowski, w jednym z zeszłorocznych, wakacyjnych wpisów, wspomniał autora, a ton tekstu wskazywał, że warto się z dorobkiem pana Michała zapoznać (pisarz zresztą zrewanżował się wspominając Dwór i jego gospodarza w książce). Następną rekomendację usłyszałem od PŻony, więc w końcu postanowiłem zawitać do polskiego miasta zbrodni vel Sandomierza, która to miejscowość, dzięki popularnemu serialowi, jawi się reszcie kraju jako miejsce, gdzie ludzie mrą jak muchy. Bo przecież nawet ojciec Mateusz, wspierany boską pomocą i siłą swych krzepkich nóg, które napędzają jego słynny rower, nie zawsze zdąży na czas, by morderstwu zapobiec. Autor do tej sterty zmarłych dorzuca zresztą parę sztuk, potęgując to wrażenie.

Sandomierz, który prawa miejskie otrzymał już w XIII w., kryje w sobie wiele tajemnic, a jako miasto z burzliwą przeszłością, ma tę właściwość, że gdzie nie wbijesz łopaty tam natykasz się na kości tych, którzy przez wieki owej burzliwości na sobie doświadczali. Ofiary tatarskich napaści, czy zarazy, która nawiedziła (i niemal wyludniła) miasto w XVII wieku (a nie była jedyną), spoczywają częstokroć pod stopami zwiedzających. Nic zatem dziwnego, że kiedy przy jednej z ulic nawałnica powoduje osunięcie gruntu (rzecz nader częsta w położonym na lessach grodzie nad Wisłą), a w osuwisku ujawniono szczątku ludzkie, nie była to jakaś niezwykła rzecz. Do czasu, gdy okazało się, że część szkieletów jakoś bardzo wiekowa nie jest.

Niewątpliwym atutem powieści są jej bohaterowie: podkomisarz Bruno Kowalski i Sandomierz. Pierwszy, bo to równy chłop, z którym i wódeczki bym się napił (bo choć pan władza po alko sięga rzadko, to jednak nieobce jest mu wspomnienie osławionego onegdaj w moich stronach Jabłuszka Sandomierskiego, a więc młodość durna była, a więc z jednegośmy pnia wyrośli) i o starych samolotach pogadał. Choć jest też zgrzyt, bo protagonista nie czyta książek! Drugi, bo choć może niezbyt okazały ("To nie pierdolony Nowy Jork, ale Sandomierz! Kurwa, przesikać można to miasto, jak się ma zdrową prostatę (...)"), to jednak posiadający niezaprzeczalny urok i bogatą historię, o których to przymiotach nie omieszka nas autor, na stronach "Miasta ...", informować.

I otóż właśnie. Ta miłość do małej ojczyzny trochę w "Mieście ..." pana Michała poniosła i, moim skromnym, odrobinę książce zaszkodziła. Ja, jak ja, wariat jestem i z chęcią czytałem fabularyzowane wstawki odwołujące się do sandomierskich mitów, legend czy historii miasta, ale ktoś kto sięga po kryminalnego akcyjniaka i nagle natyka się na kilka czy kilkanaście stron (np. historia Haliny Krępianki), które tę akcję spowalniają, może się wkurzyć. Albo te, pasujące bardziej do jakiegoś tematycznego zbioru miniatur, opowieści pominąć.

Co poza tym? Trup ściele się gęsto, mrok i mgła skrywają seryjnego, a piwnice starego domu - tajemnice przeszłości. Do tego dochodzi sprawa pochówków wampirycznych (tak, tak!), który to temat podjęty i powiązany ze śledztwem przez nieodpowiedzialne "media" sprawia, że na mieszkańców pada blady strach. Wszystko napisane sprawnie, poprawnym  językiem (czasem nawet zbyt, mnie drażnił użyty kilkakroć biurokratyzm "odnośnie do"), w którym nie brak też "grubszego" słowa i logicznie spięte klamrą na koniec. Słowem, kawałek dobrej, rozrywkowej prozy w anturażu miasteczka, które na skutek serialowego hitu zyskało zainteresowanie turystów, a które autor świetnie potrafi zareklamować (czasem dosłownie: "Siedzieli w Bistro Podwale, lokalu z jedną z najlepszych kuchni w Sandomierzu."). Jeśli, jak gdzieś przeczytałem, "Miasto ..." nie jest najlepszą powieścią pana Michała, to chętnie spróbuję tych bardziej udanych.

PS. Ponieważ do miejsca akcji nie mam daleko postanowiłem zrobić sobie wycieczkę biegową śladami zbrodni opisanych w książce. Dziwne wrażenie, gdy docierasz do kolejnych punktów, w których giną ofiary i dobrze, że był piękny, słoneczny dzień, bo w nocy, przy jakimś głośniejszym dźwięku pompa mogłaby nie podać. Ale pomysł mi się spodobał i w miarę możliwości będę się starał powtórzyć przy innych lekturach. Parę zdjęć nieartystycznym okiem:

W parku Piszczele

Salve Regina

Kozie Schodki

10 komentarzy:

  1. A te słynne lochy sandomierskie to czynne? Bo to jest atrakcja, którą bym zwiedził.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziemna trasa turystyczna? Proszę bardzo.
      https://www.sandomierskiepodziemia.eu/zwiedzanie-obiektu
      Swoją drogą brałem kiedyś udział w jakimś biegu charytatywnym, w którym można było się po podziemiach przebiec. Nie powiem, atrakcja, do dziś pamiętam :)

      Usuń
    2. Dzięks, pewnie teraz bardziej ucywilizowane niż w "Żelaznym" Kowalewskiego, ale i tak bym się przespacerował. Żadnych biegów :P

      Usuń
    3. To jak już będziesz w okolicy, masz jeszcze fajną podziemną trasę w powiatowym Opatowie. A po drodze z jednej trasy do drugiej, zamek w Ujeździe :)

      Usuń
    4. Lochy i ruiny, czy to, co tygryski lubią najbardziej :D

      Usuń
    5. Masz jeszcze Chęciny i kazamaty w klasztorze na Św. Krzyżu. Ruiny za długo by było wymieniać :P

      Usuń
    6. Kazamaty na Św. Krzyżu mam zaliczone, chyba że odnaleźli jakieś świeże mumie :)

      Usuń
    7. Nic mi na ten temat nie wiadomo :)

      Usuń
  2. Książki nie czytałem, ale swego czasu przez dwa lata mieszkałem blisko Sandomierza (chociaż wówczas dojechanie do niego to była duża wyprawa) i do tej pory wspominam to piękne miasto.

    Czasami też odwiedzałem miejsca opisane w książkach. Gdy miałem 12-13 lat, wraz z kolegami przeczytaliśmy dwie książki Ryszarda Liskowackiego, „Wodzu, wyspa jest twoja” oraz „Powrót na wyspę.” Akcja działa się na wyspie na Odrze, chyba w pobliżu Szczecina. Ktoś zaproponował, abyśmy tam pojechali (z Warszawy) i wyspę odszukali! Nawet wertowaliśmy mapy i staraliśmy się zidentyfikować tę wyspę. Na szczęście wyjazd nigdy nie doszedł do skutku.

    Ale najbardziej pamiętam następujący epizod: w lipcu 2001 roku wybrałem się na intensywną wycieczkę-pielgrzymkę autobusową i m.in. odwiedziliśmy stolicę USA, Washington. W autobusie czytałem książkę Johna Grishama „Firma” („The Firm”). Gdy właśnie zacząłem czytać, jak główny bohater mija pomnik Trzech Żołnierzy (część głównego pomnika Weteranów Wojny w Wietnamie), spojrzałem z okna autobusu i w dali ujrzałem ów monument!

    A na marginesie: kiedyś polecałeś książkę "Terror" Dana Simmonsa. Udało mi się zdobyć ją po polsku i angielsku w wersjach elektronicznych (w antykwariatach nie było, a wolałbym w bardziej tradycyjnym formacie) i jak przeczytam, to podzielę się moim spostrzeżeniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogólnie pomysł z wycieczkami śladami akcji tych najbardziej znanych książek jest już chyba nawet wykorzystywany komercyjnie (vide książki Dana Browna chociażby). Uważam, że każdy powód żeby zobaczyć kawałek świata jest dobry, a mój wypad to potwierdza, bo dzięki niemu zobaczyłem Sandomierz jakiego nie znałem, mimo że po wielokroć odwiedzałem. Mało tego, planuję powtórkę :)
      Mam nadzieję, że Simmons się spodoba.

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."