Zacznijmy od tego, że ta pozycja obudziła mnie z letargu pisania o ksiązeckach. A to już o czymś świadczy :D
Od
kiedy tylko zaczęły się pojawiać wzmianki o “Mapach. Obrazkowej podróży po lądach, morzach i kulturach świata”, autorstwa
małżeńskiego i ilustratorskiego duetu państwa Mizielińskich, znanych nam
choćby z “Miasteczka Mamoko”, wiedziałem, że to będzie TO. Kiedy
zobaczyłem pierwsze, przedpremierowe plansze, zacząłem niecierpliwie
przebierać nogami, gromadzić walory i nakręcać zainteresowanie
potomstwa. Kiedy wreszcie dostałem książkę (atlas?, wrota na świat?) do
rąk, zamiast jakiejś głębokiej refleksji, w mojej głowie zajaśniał nagle
wielki neon z napisem: “Ja pierdzielę, ależ to jest WIELKIE!”.
Właśnie.
Wielkie, fajne, super, ekstra, świetne. W odniesieniu do “Map”
wszystkie te przymiotniki są trafne, ale jakże pospolite. A ta pozycja
nie jest pospolita i nie zasługuje na takież określenia. Jest słowo
stare, niebanalne, które mi do niej doskonale pasuje. EKSTRAORDYNARYJNE.
I takie właśnie jest dzieło, którego tworzenie, jak dowiedziałem się w
mailowej rozmowie z Kasią Domańską z Dwóch Sióstr, zajęło pani
Aleksandrze i panu Danielowi, trzy lata. Dodajcie do tego rok prac
redakcyjnych, a zrozumiecie ogrom pracy włożonej w przedsięwzięcie, które zaowocowało
narodzinami jednej z najciekawszych pozycji na polskim (ba,
zaryzykowałbym stwierdzenie, że nie tylko) rynku książki dziecięcej.
Powiem
wprost. Gdybym nie był statecznym panem w średnim wieku, ojcem dzieciom
i kierowcą Żonie, ta notka roiłaby się od wykrzykników. Całe szczęście
moje chłopaki nie mają takich oporów i ich: ale!, zobacz!, lemur!, ale
jaja!, tato!, mamo!, patrzcie!, ja cię! … wystarczająco uzupełnią ją o
nie. Bo “Mapy” taką właśnie wywołują reakcję. Wykrzyknikową. Przewraca
się kolejne płachty (27,2x37 cm), a tam: ninja w Japonii!, piwo w
Czechach!! (to ojciec), yeti w Himalajach!!!. A krajów do pooglądania
jest ponad czterdzieści i dużo czasu zajmuje odkrycie co się w nich
mieści. Popkultura, sztuka, nauka, jedzenie, flora, fauna, zabytki.
Jasne, że wybióczo. Jasne, że ja bym se domalował tu to, a tam sro. Ale
umówmy się, że autorzy dali nam naprawdę wielość tropów. Ponad 4000
ilustracji, to naprawdę nie w kij dmuchał.
Taka
książka należała się ciekawskim dzieciom jak psu kość. To cudo do
oglądania, śledzenia, patrzenia, odkrywania, dziwienia się, ale też
dopytywania, doszukiwania w necie, bądź w zasobach rodzicielskiej
wiedzy. Dlatego też zaznaczam, że jeśli nie macie czasu dla młodego
eksploratora świata, którego "Mapy" wzięły w posiadanie, nie kupujcie jej. Tak,
owszem, można z nią zostawić małego człeka sam na sam, ale po krótkiej
chwili będzie obok, żeby pokazać co znalazł, żeby pogłębić wiedzę,
której zalążek ma postać malutkiego rysuneczku.
Kończę,
bo popadam w patetyczne tony, a “Mapy” to przecież jeden wielki fan
wspólnego odkrywania świata. My mieliśmy przaśne szkolne atlasy po
których i tak, mimo ich mizerii, jeździliśmy paluchami. Cieszmy się, że
nasze pociechy dostały wersję full wypas. No dobra, cieszmy się, że MY w
końcu dostaliśmy, po latach, TAKĄ WERSJĘ.
PS.
Przywieziona w sobotni wieczór doczekała się pobieżnego oglądu. W
niedzielę pojechała z nami do: dziadków, babci, znajomych, słowem,
wszędzie. W poniedziałek emocje trochę opadły, ale ojciec znów podbił
bębenek, proponując odkrywanie tajemnic świata z tabletem w ręku.
Wczoraj Bartek na własną rękę zorganizował sobie rysowanie flag i
zapiski pismem hieroglificznym.
PPS. Dialog, w którym siedmioletni syn objaśnia niekumatego ojca:
- Ale ten instrument jest zupełnie niepodobny do tego z netu.
- Tato, przecież to są uproszczone rysunki!
U mnie też "Mapy" jeżdżą wszędzie i wszyscy muszą je oglądać.
OdpowiedzUsuńA pod zdaniem o konieczności jednoczesnego zakupienia "Map" i czasu dla potomstwa podpisuję się wszystkimi kończynami. Gdybym wiedziała wcześniej, lepiej bym to zgrała czasowo:(
Dlatego właśnie lojalnie ostrzegam :-) Z tym, że pragnę w tym miejscu zaznaczyć, to wpólne błądzenie po mapach jest dla obu stron nader przyjemne. A nie z wszystkimi pozycjami, które zachwycają nasze pociechy tak jest :-)
UsuńNo to do końca stycznia żadnych Map, rodzice zarabiają na chleb (i książkę) :D
OdpowiedzUsuńBądź ludzki ojciec i skróć okres karencji. W święta chyba nie pracujesz, a i Mikołaj jak znalazł na obdarowanie :-)
UsuńNo jakby mi który kapitalista przedłużył terminy, to czemu nie:P
UsuńMój Mąż się zapalił do poznania tej książki i już jest zamówiona, choć dziecię jeszcze nie jest gotowe do eksploracji "Map". Będzie na zaś, a teraz skorzystają dorośli :)
OdpowiedzUsuńPolecam. Ja czasem też przeglądam bez chłopaków :-)
UsuńA'propos zabierania wszedzie - jestesmy wlasnie mcd w Zgierzu. Mapy nie weszly do srodka co prawda, ale czekaja wsamo-chodzie. Jada z nami na drugi koniec Pl,bo babci trzeba pokazac!
OdpowiedzUsuńJacie ale technika, pisze ze zgierza... Pozdrawiam
Ja piszę z wioski gdzie nie ma McD, to jest dopiero wypas. A Mapy właśnie wróciły od znajznajomyh :-)
UsuńWidziałam i mimo, iż jestem nieco starszym eksploratorem, taka pozycja to dla mnie strzał w dziesiątkę! Ninja w Japonii? Jestem na tak :)
OdpowiedzUsuńNinja, ninją, ale tam jest jeszcze taki wielki robot. Mam ekspertów pod ręką. Bartek mówi, że fajne są jeszcze ogromne rzeźby ze śniegu, a Szymkowi podoba się maneki-neko :-)
UsuńMizielińscy są świetni, ja tylko na podstawie Mamoko mówię, ale jak mówię to wiem, a nie tylko mówię.
OdpowiedzUsuńŚwietni, ale np. "Tu jesteśmy" u nas nie bardzo chwyciła :-)
UsuńMojego prawie trzylatka (w grudniu nim bedzie)powalila! Nabylismy na wakacjach w Polsce i czytana jest codziennie po pare razy! Syn od dawna zafascynowany astronomia, kosmosem i rakietami. Ksiazke kupilam na zas ale nie dalo sie nie pokazac. Jest natchnieniem do rysowania choc syn byl wczesniej niechetny i powstaja w domu wielkie uklady sloneczne, slonce z protuberancjami,itp. Byla argumentem do odpieluchowania astronauty cwiczacego przed wylotem w kosmos z "Tu jestesmy"na kolanach. Kocham Mizielinskich za te ksiazke wlasnie i od tej pory kupowac bede wszystko w ciemno. Leca juz do nas Mapy, Mamoko pierwsze mamy, dokupilam reszte plus Mam Oko na liczby i litery, no i oczywiscie Zjedz to sam. Wielkie brawa dla autorow! Ja to bym chciala, zeby tak cialo czlowieka rozrysowali i taki atlas anatomii dla dzieci wydali. Podsuwam pomysl, zamawiam od razu. pozdrawiam Mal
UsuńChyba właśnie częściowo rozwiązałeś mi problem świątecznych prezentów, i to chyba dwóch jednocześnie (moja bratanica i siostrzeniec męża). :) Recenzja Rzeżuchy też bardzo inspirująca.
OdpowiedzUsuńCzy Twoim zdaniem pięciolatka i ośmiolatek (właściwie prawie dziewięciolatek, urodziny w styczniu) docenią walory "Map"?
Moim zdaniem, czyli czymś czym przy podejmowaniu decyzji o kupnie książki należy się kierować tylko w ostateczności, jak najbardziej. U nas w układzie 7,4 i 37 sprawdza się nader :-)
UsuńMam inne zdanie na temat Twojego zdania. :) Dzięki, zapowiada się prezentowy przebój.
UsuńLirael, ja Mapami obdarowałam pięciolatka i był zachwycony. U mnie - jak u Bazyla - układ 7 i (prawie)4 i działa! Dziewięciolatek, jeśli jest normalnym a nie zblazowanym dziewięciolatkiem (ostatnio widziałam takich trzech niemal jednocześnie, brr), też powinien być zadowolony.
UsuńMomarto, wzmiankowana pięciolatka ma trzyletniego braciszka, więc prezent będzie tym bardziej trafiony. :) Dziewięciolatek in spe nigdy nie wykazywał objawów zblazowania, ale w tym wieku sytuacja jest dynamiczna, więc dyskretnie wybadam. :)
Usuń